Pamiętacie państwo ten dowcip o facecie, który przychodzi do sędziego i mówi, że został pogryziony przez jego psa? Stawia mu ultimatum. Albo wypłaci 10 tys. zł odszkodowania albo skieruje sprawę do sądu. Sędzia niewiele myśląc natychmiast godzi się zapłacić. - Co ty robisz – dziwi się jego przyjaciel, przecież ty nawet nie masz psa. – Niby tak – odpowiada sędzia – ale wiesz, w sądzie różnie może być.

Bardzo lubię ten dowcip i czasem gdy opowiadam go jakimś sędziom, to niektórzy nawet się zaśmieją. Nie próbujcie natomiast opowiadać go obrońcom sprawach karnych. Jeśli idzie wniosek o tymczasowe aresztowanie, to wiadomo, że prawie zawsze będzie on przyklepany, a uwzględnione zażalenia występują w ilościach homeopatycznych. Poza tym do skazania dochodzi w 97 proc. spraw, więc jak mówią adwokaci – wyrok jest tylko uroczystym zatwierdzeniem aktu oskarżenia.

Chaos w sądownictwie

Ale przytoczyłem ten dowcip dlatego, że o ile reformy wymiaru sprawiedliwości sprowadziły się do wywołaniu ogromnego chaosu w sądownictwie, to odwracanie ich skutków w ramach odmienianego przez wszystkie przypadki przywracania praworządności mogą ten chaos spotęgować do gargantuicznych rozmiarów. A takiej terapii system wymiaru sprawiedliwości, który według wielu obserwatorów już jest w stanie przedagonalnym, może zwyczajnie nie przeżyć.

Już dwa lata temu Trybunał Sprawiedliwości UE zakwestionował sposób powoływania sędziów przez Krajową Radę Sądownictwa w obecnym kształcie (tzn. modelu w którym 15 sędziowskich członków jest wybieranych nie przez środowisko sędziowskie lecz Parlament). Stwierdził też, że Izba Dyscyplinarna nie jest sądem. W innym orzeczeniu twierdził, że Izba Kontroli Nadzwyczajnej i spraw publicznych również (kilka dni temu odrzucając pytanie prejudycjalne skierowane przez jednego z członków tej izby podtrzymał swoje stanowisko uznając je za niedopuszczalne – bo w końcu pytanie takie może zadać sąd, a nie coś co sądem nie jest. W czerwcu z kolei TSUE uznał, że kolejne elementy reformy sądownictwa – np. zakaz kwestionowania statusu sędziów wprowadzony tzw. ustawą kagańcową narusza prawo unijne, a kwestia badania niezawisłości i bezstronności neo-sędziów jest sprawą oczywistą.

Ale dla kogo oczywistą dla tego oczywistą. Na pewno nie dla Trybunału Konstytucyjnego, który w grudniowym orzeczeniu dotyczącym nowelizacji ustawy o Sądzie Najwyższych, która zakładała testy niezależności, uznał, że byłoby to niezgodne z konstytucją - Wzajemne sprawdzanie przez sędziów prawidłowości swoich powołań jest zaprzeczeniem zasady niezawisłości oraz poważnym naruszeniem kompetencji głowy państwa – argumentował TK, w którego składzie zasiadło dwóch tzw. sędziów dublerów. A tak się przypadkiem składa, że Europejski Trybunał Praw Człowieka już w trzech wyrokach (w sprawie Xero Flor, czy niedawnych wyrokach dotyczących Wałęsy oraz kwestii dostępu do legalnej aborcji) stwierdził, że gdy tacy osobnicy uczestniczą w wydaniu wyroku, to też nie mamy do czynienia z sądem ustanowionym ustawą. I tak się tutaj kręcimy w tym świecie sędziów dublerów, neosędziów, orzeczeń wadliwych, czy nieorzeczeń. I jedyną rzeczą pewną jest to, że nic już pewnego być nie może.

Rachunek zapłacą obywatele

Bo choć wszystkie koncepcje uzdrawiania sytuacji zakładają, że nawet jeśli dojdzie do mniej lub bardziej radykalnej weryfikacji sędziów i zakwestionowania legalności ich powołań, to wydane przez nich orzeczenia pozostają w mocy. Jednak przesłanka wadliwości składu otwiera drogę do wznawiania postępowań, które gdyby były stosowane na szeroką skalę, pogrążyłyby i tak niewydolne sądownictwo na lata. Tak samo jak nagłe usunięcie dwóch tys. sędziów. Mało kto zwraca na to uwagę, ale biorąc pod uwagę obłożenie sędziów sprawami usunięcie neosędziów może spowodować, że z sądów zaczną znikać również tzw. legalni sędziowie, to jest ci, którzy nie stawali do konkursów przed KRS po 2018 r. Bo jeśli taki sędzia, który przez osiem lat nie ubiegał się o awans, a teraz w nagrodę dostanie do obsądzenia drugie tyle spraw, które otrzyma w spadku po wyrzuconym „noesędzim”, to może się wkurzyć i rzucić wszystko w diabły. Dlatego stety lub niestety, obawiam się, że o kształcie reformy sądownictwa decydować będzie nie tyle kwestie stricte prawne ile pragmatyczne. Bo może się okazać, że przywracanie praworządności pięknie brzmi do momentu, w którym nie trzeba będzie wdrażać go w życie. Jeszcze większe ryzyko jest podejmowanie naprawczych, drogą pozaustawową, albo na granicy prawa albo wręcz z nim sprzeczna (próbkę takich działań mamy właśnie z mediami publicznymi). To by uwikłało wymiar sprawiedliwości w spory na lata za co rachunek zapłacą oczywiście obywatele.