Stracenie dziecka z pola widzenia na kilka dni może spowodować, że akurat w tym czasie dojdzie do tragedii. Nie może być usprawiedliwieniem, że akurat trwało przekazywanie dokumentacji z ośrodka A do ośrodka B - zauważa Agnieszka Matysek, sędzia, główna specjalistka w zespole ds. pomocy pokrzywdzonym w Ministerstwie Sprawiedliwości.

z Agnieszką Matysek rozmawia Paulina Nowosielska
Do ustawy Kamilka, która przeszła przez parlament i została podpisana przez prezydenta, ma pani emocjonalny stosunek, prawda?

Tak, tym bardziej że w tle jest tragedia innego dziecka, którą mam w głowie, od kiedy sama miałam kilka lat. Rozegrała się na początku lat 70. w Kielcach, w wieżowcu, w którym zamieszkałam już po tym, jak się wydarzyła. Znam ją z opowiadań sąsiadów i ze starego artykułu w prasie.

Proszę o niej opowiedzieć.

Z okna 10. piętra zostało wyrzucone kilkuletnie dziecko. Zginęło na miejscu. Ta historia żyła wśród sąsiadów przez długie lata. Zdarzało się siadać przed wieżowcem i myśleć o tym dziecku, patrząc na jego okna. Czasami wyglądałam z balkonu mojego mieszkania na czwartym piętrze, spoglądałam w dół, jak to wysoko, a 10. piętro przecież jeszcze wyżej. Z historiami krzywdzenia dzieci miałam do czynienia też później. Jako trzynastolatka podczas odwiedzin bliskiej osoby w szpitalu spotykałam kilkuletniego chłopca, którego nie potrafiono uspokoić. Trząsł się i powtarzał, nucąc jak piosenkę: „zabiję kochanka mamy, zabiję kochanka mamy”. W liceum należałam do PCK. W drugiej klasie odwiedzałyśmy regularnie jako wolontariuszki dzieci w domu dziecka. Spotykałam tam m.in. kilkulatki, które odbierano z rodzin interwencyjnie, bo działa im się krzywda. Te dzieci funkcjonowały inaczej niż w rodzinach, gdzie do krzywdzenia nie dochodzi. To wynik adaptacji do trudnych warunków. Miały odwagę i dojrzałość osób starszych, niż były. Już jako asesor dostałam sprawę o znęcanie się, która przywołała przeszłość.

W nomenklaturze prokuratorskiej: tzw. znęty?

Tak się czasami mówi, choć nie powinno, bo to umniejsza wagę tych spraw. W każdym razie oskarżonemu postawiono zarzut znęcania się (art. 207 par. 1 kodeksu karnego). Biegli psychiatrzy stwierdzili, że w chwili czynu działał w warunkach ograniczonej poczytalności. Miałam wątpliwości co do tych wniosków i przekonanie, że oskarżonego trzeba przede wszystkim leczyć. Chciałam, aby drugą opinię opracowały najlepsze, według mnie, biegłe. Miały dużo zleceń, ale zgodziły się ją sporządzić. Przeważył argument, że wśród pokrzywdzonych były dzieci. Podczas rozmowy jedna z nich wspomniała, że w wielu sprawach opiniowała, ale na zawsze pozostanie jej w pamięci historia dziecka wyrzuconego przez okno. Wtedy ta sprawa wróciła do mnie, a wraz z nią przekonanie, że gdy giną dzieci, emocjonujemy się, żyjemy tym przez chwilę, a potem…

Co potem?

Kolekcjonujemy wspomnienia. W 2006 r. doszło do okrutnego zabójstwa Oskara. W 2008 r. wydarzył się dramat Bartka, trzyletniego chłopca z Kamiennej Góry. Partner matki maltretował dziecko przez trzy dni. Chłopiec krzyczał. Sąsiedzi to słyszeli, ale nie reagowali. Sprawcy wymierzono w 2009 r. karę dożywocia. Tuż przed końcem 2008 r. w Elblągu skrzywdzono następne dziecko – Szymona. I tak mogłabym wymieniać dalej. Odkąd sięgam pamięcią, w naszej przestrzeni publicznej przewijają się informacje o tym, że dzieci giną. Wróć: zginąć można w wypadku. One są pozbawiane życia w okrutny sposób. Nie mają jak się bronić, są zależne od dorosłych, którzy wykorzystują swoją przewagę fizyczną.

Sądziła pani takie sprawy?

Tak. Kiedyś prowadziłam przesłuchanie chłopca, który zawiadomił o znęcaniu się przez ojca. Nie było jeszcze wtedy rozporządzenia ustalającego zasady przesłuchań małoletnich, nie było specjalnych pokoi. Chłopiec był przesłuchany poza salą rozpraw. Na ile się dało, zapewniliśmy mu w miarę komfortowe warunki. Z zeznań chłopca wynikało, że ojciec bardzo źle traktuje jego i rodzeństwo. Zdarzyło się, że wywiózł ich daleko poza miasto i zostawił tam za karę.

Brzmi jak upiorna wersja bajki.

Tylko że to się działo naprawdę. Dzieci wykazały się olbrzymią zaradnością i odwagą. Chłopiec poinformował o sytuacji szkołę, poprosił o pomoc. Mówił mi, że oglądał w telewizji program i dzięki niemu wiedział, jak się zachować. Był bardzo dumny, że uratował rodzeństwo.

Nie wszystkie dzieci oglądają programy telewizyjne…

Nie wszystkie. Pamiętam sprawę, gdzie znęcanie się trwało wiele lat. Już dorosły mężczyzna powiedział, że kocha matkę, ale nigdy nie wybaczy jej tego, że nie reagowała, gdy ojciec się nad nim pastwił.

Gdzie w tym wszystkim idealna wizja rodziny?

Większość rodzin taka jest: o dzieci się dba, traktuje z szacunkiem, wręcz rozpieszcza. Ale jest jakiś procent, gdzie dochodzi do aktów przemocy. Brakuje tam poczucia odpowiedzialności za dziecko, myślenia o konsekwencjach podejmowanych działań. Kiedyś na sali sądowej spytałam kobietę, dlaczego nie reagowała na krzywdę swoich dzieci. Odpowiedziała, że jej też coś się od życia należy.

Nie rozumiem.

Tłumaczyła, że ma prawo do szczęścia, musi też myśleć o sobie. Nie sprzeciwiała się sprawcy z obawy, że ją opuści. Z moich obserwacji wynika, że niekiedy rysuje się taki schemat. Kobieta kocha nowego partnera, on też darzy ją uczuciem, ale już nie jej dziecko. Potrafi być czuły dla partnerki, a jednocześnie krzywdzi resztę rodziny.

Kto jest gorszy: sprawca, który podnosi rękę na dziecko, czy matka, która nie reaguje, choć widzi i wie wszystko?

Nie chcę tego oceniać, oba zachowania są nieakceptowalne.

Sprawa, którą pani najlepiej pamięta?

Pamiętam wiele, ale przytoczę jedną z czasów przed uchwaleniem tzw. ustawy antyprzemocowej, gdy policja i żandarmeria nie mogły wydawać natychmiastowych nakazów opuszczania mieszkania wobec sprawców. W pewnym domu źle się działo. Jednej nocy zrobiło się na tyle groźnie, że kobieta z dziećmi musiały uciekać. Starsze dziecko wsiadło do samochodu i włączyło silnik. Jak tylko matka z rodzeństwem znaleźli się w środku, z piskiem opon odjechało. W ten sposób uratowało swoją rodzinę. Kobieta z dziećmi zamieszkała poza domem, bo w nim pozostał przemocowy tata. Najstarsze dziecko chciało zeznawać, ale nie miało sił przyjść do sądu. Zrobiliśmy to w miejscu, które zaproponowała psycholog. To była wspaniała, odważna i dzielna matka.

Jaki wydała pani wyrok?

Skazujący. Nie pamiętam, jaki konkretnie, niewykluczone, że w zawieszeniu.

Dlaczego w zawieszeniu?

Karę określa się w zależności od czynu. Bierze się pod uwagę różne okoliczności. Czas trwania znęcania się, niekaralność sprawcy. Po swoim doświadczeniu w Europejskim Trybunale Praw Człowieka i z obecną wiedzą teraz pewnie orzekłabym inaczej.

Wie pani, jak się tego potem słucha? Pojawia się informacja o brutalnym pobiciu dziecka przez kogoś z rodziny albo że dziecko zmarło. I zapada wyrok niewspółmierny do zarzutów. Powiedzieć, że to niesprawiedliwe, to jakby nic nie powiedzieć.

Wiem, jak to brzmi. Nie zwykłam oceniać orzeczeń innych sędziów, ich pracy, zwłaszcza jeśli nie znam sprawy. Mogę mówić za siebie. Dziś, z perspektywy czasu, z obecną wiedzą i doświadczeniami, myślę, że pewne czynności procesowe przeprowadziłabym inaczej. Może wydając wyrok skazujący w niektórych sprawach, orzekłabym inną karę, surowszą. Na pewno brakowało mi szkoleń, które teraz będą obowiązkowe. W tzw. ustawie antyprzemocowej 2.0 są przewidziane szkolenia dla sędziów orzekających w sprawach karnych, a w ustawie z 28 lipca, czyli w ustawie Kamilka – dla sędziów rodzinnych (minimum raz na cztery lata 10 godzin). W nowelizacjach jest podwyższany wymiar kary, zmieniono też zasady wymierzania kar w zawieszeniu.

Jak trafiła pani do zespołu pracującego nad zmianami w kodeksie rodzinnym i opiekuńczym w Ministerstwie Sprawiedliwości?

To była długa droga. Marzył mi się staż w Trybunale Sprawiedliwości UE albo w ETPC, bo prawa człowieka były mi zawsze bliskie. Aplikowałam, ale nie udawało się. Aż w 2014 r. w Trybunale Kasacyjnym w Paryżu miała się odbyć konferencja dotycząca m.in. przesłuchania małoletnich w postępowaniu karnym, na którą potrzebowano kogoś z biegłym francuskim. Zadzwoniono do mnie z Krajowej Szkoły Sądownictwa i Prokuratury i poproszono, abym pojechała. Zgodziłam się. Wystąpienie nie było chyba złe. Po tej konferencji dostałam się do ETPC. Już w Strasburgu kolega, który był ze mną na stażu, przekonał mnie, abyśmy zdobytą wiedzę jakoś wykorzystali. Nawiązaliśmy kontakt z ministerstwem. Trafiłam do wydziału międzynarodowych postępowań rodzinnych. Pracując tam, poznawałam systemy ochrony dzieci w krajach europejskich. Potem przeszłam do wydziału międzynarodowych procedur ochrony praw człowieka. Tam dostałam m.in. sprawę nakazów opuszczenia wspólnego lokalu. Miałam zobaczyć, czy rozwiązania innych państw można wprowadzić na polski grunt.

Kiedyś w sali sądowej spytałam kobietę, dlaczego nie reagowała na krzywdę swoich dzieci. Odpowiedziała, że jej też coś się od życia należy

Po zakończeniu naszych prac nad tzw. ustawą antyprzemocową 1.0, w 2021 r. przeszłam do zespołu ds. pomocy pokrzywdzonym, który odpowiada za wdrażanie konwencji z Lanzarote (chodzi o konwencję Rady Europy o ochronie dzieci przed seksualnym wykorzystywaniem i niegodziwym traktowaniem w celach seksualnych, która 1 czerwca 2015 r. weszła u nas w życie – red.). Aby zapewnić jej pełne wdrożenie, wiceminister Marcin Romanowski podjął decyzję o przygotowaniu planu przeciwdziałania przestępczości przeciwko wolności seksualnej i obyczajności na szkodę osób małoletnich. Powołano zespół ekspertów z różnych resortów, uczelni, NASK, policji, Straży Granicznej, Biura Rzecznika Praw Dziecka. Pierwszym naszym ustaleniem była konieczność wprowadzenia podstawy ustawowej dla planu na rzecz ochrony małoletnich. Potem zdiagnozowaliśmy różne problemy, np. ograniczoną możliwość weryfikacji karalności cudzoziemców i kłopoty komunikacyjne między organami ścigania. Regulacje dotyczące tych dwóch pierwszych kwestii są w ustawie Kamilka. Przełożeni postanowili też przeprowadzić „wersję testową” brytyjskiego Serious Case Review (analiza systemowa przyczyn śmierci dziecka lub jego ciężkiego uszczerbku na zdrowiu – red.). W Instytucie Wymiaru Sprawiedliwości utworzono grupę roboczą, która sprawdza przydatność tego narzędzia na podstawie badania aktowego. Wypracowaliśmy ankietę, na podstawie której przeskanowaliśmy ponad 300 spraw. Nie pod kątem szukania winnego, lecz ustalenia, czy można było zapobiec krzywdzeniu, przerwać je wcześniej, niż to nastąpiło.

I co z tego wyszło?

Z akt można się dowiedzieć, czy dziecko widniało wcześniej w systemie policji, sądu, pomocy społecznej, czy podjęte środki ochronne były wystarczające. I niestety były sytuacje, w których można było mu pomóc dużo wcześniej. Badania samych akt sądowych dają niepełny obraz. Lepsze rezultaty przyniesie dostęp do informacji od innych służb. Analiza potwierdziła jednak potrzebę standardów ochrony dzieci. Przykładowo, szkoły nie zawsze umieją radzić sobie w sytuacji, gdy jeden z uczniów może być krzywdzony w domu czy poza nim.

Mocna ocena.

Niestety, według mnie nie w każdym przypadku wystarczającą reakcją jest wezwanie rodziców lub opiekunów na rozmowę i tłumaczenie, że bicie jest niedopuszczalne. Wie pani, jak to się kończy? Dziecko wraca do domu i dostaje co najmniej reprymendę za to, że się poskarżyło. Albo przemoc fizyczna przekształca się w psychiczną, która rani, choć nie zostawia śladów. Nie twierdzę, że wszyscy nauczyciele sobie nie radzą. Znam też przypadki, gdy nie interweniowali z obawy, że jeśli ich podejrzenia okażą się bezpodstawne, to będą mieli nieprzyjemności, bo ośmielili się wkroczyć w sprawy prywatne. Stąd w ustawie obowiązek wprowadzenia w placówkach oświatowych standardów postępowania. Te wszystkie rozwiązania mieliśmy już dopracowane w marcu tego roku.

I chwilę później przyszła informacja o śmierci kolejnego dziecka, Kamila z Częstochowy.

Tak, a w przestrzeni medialnej pojawił się zarzut, że ustawa powstała na polityczne zamówienie. Tymczasem prace nad projektem zakończyły się wcześniej. Fakt, wiceminister Romanowski podjął kroki, by ustawa jak najszybciej została uchwalona. Były obawy, że historia się powtórzy: wzburzenie społeczne, polityczne deklaracje, po których nastąpi cisza. Aż do kolejnej tragedii. Ustawa była szeroko konsultowana. Mieliśmy stanowisko UNICEF, Państwowej Inspekcji Pracy, fundacji i stowarzyszeń, członków społeczności Kamilka, Urzędu Ochrony Danych Osobowych, sądów, prawników. Uwzględnialiśmy też postulaty psychiatrów, seksuologów, psychologów. Potem otrzymaliśmy ogromną pomoc od legislatorów z Sejmu i Senatu.

Czego pani oczekuje teraz?

Tego, że niezależnie od ustawy zaczniemy działać jak system naczyń połączonych. Że pojawi się realna współpraca między sędziami, kuratorami, pracownikami socjalnymi, policją, szkołami, placówkami zdrowotnymi. Według naszych ustaleń nie było dotąd pracy zespołowej, kolegialnego działania. Jesteśmy mistrzami zlecania zadań, hierarchizacji, a trzeba działać tak, że każdy ma swoją rolę, jednakowo istotną. Stracenie dziecka z pola widzenia na kilka dni może spowodować, że akurat w tym czasie dojdzie do tragedii. Nie może być usprawiedliwieniem to, że akurat trwało przekazywanie dokumentacji z ośrodka A do ośrodka B, zwłaszcza w dobie telefonów i internetu. Potrzeba sprzężenia zwrotnego, płynnego i szybkiego obiegu informacji. Ma to pomóc osiągnąć wspomniany plan przeciwdziałania przestępczości seksualnej. Jeśli uda nam się zrealizować jego założenia, wzmocnimy ochronę małoletnich nie tylko przed przestępczością seksualną. Chciałabym, żeby w przyszłości nie było podstaw do uruchomienia procedury analizy zdarzeń, w których małoletni poniósł śmierć lub doznał ciężkich obrażeń ciała, choć musimy być na nie przygotowani.

A co z tą znieczulicą? Z ust polityków po śmierci Kamila padały komentarze, że przepisy mamy dobre, tylko zawodzi czynnik ludzki.

Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie, cytując konkretne badania, dlatego przytoczę historię z własnego doświadczenia. Mieszkam teraz w Warszawie. Kilka dni temu w nocy obudził mnie donośny płacz dziecka. Wybiegłam na podwórko, żeby ustalić, z którego dobiega okna. Na dole pojawiło się jeszcze dwoje sąsiadów, którzy też chcieli sprawdzić, co się dzieje. Myślę, że to pokazuje, że ludzka świadomość rośnie. Reagujemy, gdy widzimy dziecko na ulicy w towarzystwie pijanego dorosłego albo gdy ktoś na nie krzyczy.

Ustaliła pani, co się wydarzyło?

Tak, na szczęście to było coś w stylu chwilowej gorączki i złego snu.

A dziecko, które zostało wyrzucone przez okno pół wieku temu: dowiedziała się pani, czy jego oprawca dostał wyrok skazujący?

Do zdarzenia doszło lata przed tym, zanim zostałam sędzią. Dostępu do akt nie miałam. Starsi sąsiedzi mówili jednak, że wymierzono mu karę dożywocia. ©Ⓟ

Agnieszka Matysek

sędzia, główna specjalistka w zespole ds. pomocy pokrzywdzonym w Ministerstwie Sprawiedliwości, współautorka ostatniej nowelizacji kodeksu rodzinnego i opiekuńczego