Unia przygotowuje dyrektywę antyslappową, ale ogranicza się na razie do spraw, w których dziennikarz czy aktywista jest pozywany przed sąd innego kraju.
Unia przygotowuje dyrektywę antyslappową, ale ogranicza się na razie do spraw, w których dziennikarz czy aktywista jest pozywany przed sąd innego kraju.
Aktywizm może narażać na kłopoty i nie chodzi tylko o bezpieczeństwo fizyczne. Aktywistów, także dziennikarzy, coraz częściej atakuje się metodami sądowymi, utrudniając w ten sposób prowadzenie działalności społecznej i wywołując efekt mrożący, czyli zniechęcając następnych do działań nie na rękę powoda.
Przeciw aktywistom czy dziennikarzom wytacza się armaty nazywane slapp (ang. Strategic Lawsuit Against Public Participation). Jest to rodzaj powództwa sądowego, a także innej działalności prawniczej, przeciwko organizacji bądź osobie fizycznej działającej co do zasady w interesie publicznym. Zadaniem takiego pozwu, złośliwego w intencji, jest uciszenie krytyki działalności powoda. Taktykę taką stosują zarówno przedsiębiorcy, jak i zamożne osoby fizyczne. Bywa jednak i tak, że w ramach uciszania nieprzyjaznej działalności używa się aparatu państwa.
Co do zasady nie ma niczego złego w tym, że istnieje prawo do obrony dobrego imienia. Zdarzają się przecież sytuacje, w których dochodzi do pomówień. Między innymi art. 23 kodeksu cywilnego i niesławny art. 212 kodeksu karnego umożliwiają prawną reakcję na ewentualne naruszenia. Zdarza się jednak, że prawo do obrony jest nadużywane i wykorzystywane do ataku.
Skala problemu jest wyjątkowo poważna, nie tylko w Polsce.
– Slappy to częsta metoda uciszania krytyki i wywoływania efektu mrożącego. W Europie Zachodniej korzystają z niej często międzynarodowe korporacje, oligarchowie. Dużo jest spraw związanych z ochroną środowiska. Nierzadko aktywiści działający w jednym kraju otrzymują pozew z kraju sąsiedniego, bo tam mieści się oddział pozywającej firmy. Do stresu związanego z pozwem dochodzą wtedy dodatkowe koszty: konieczność znalezienia kancelarii prawnej na terenie innego państwa, poświęcenie czasu na zapoznanie się z innym systemem prawnym, tłumaczenia – wyjaśnia Marzena Błaszczyk ze stowarzyszenia Sieć Obywatelska Watchdog Polska. – Ofiarą często padają dziennikarze. Pozywane są osoby pracujące w dużych redakcjach, freelancelrzy i dziennikarze lokalni. Najgłośniejszy przykład dotyczy Daphne Caruany Galizii, maltańskiej dziennikarki opisującej korupcję, która w 2017 r. została zamordowana. W chwili jej śmierci prowadzono przeciw niej ponad 40 spraw typu slapp – dodaje.
Na tle Europy nasz kraj wyróżnia się stosowanymi metodami terroru prawniczego.
– Jak wynika z analizy spraw z Polski, slappy nie ograniczają się do postępowań cywilnych, lecz mają również wymiar karny i wykroczeniowy. Niektóre z nich są nagłaśniane, jak dziesiątki spraw, które toczyły się przed sądami przeciwko aktywistom i aktywistkom broniącym Puszczy Białowieskiej przed nielegalną wycinką i wywózką drewna – wyjaśnia Małgorzata Kwiędacz-Palosz, starsza prawniczka z Fundacji ClientEarth Prawnicy dla Ziemi. – Niestety, ofiary slappów często nie wiedzą, że działania prawne, które zostały przeciwko nim podjęte, mają na celu zamrożenie debaty publicznej i brakuje im odpowiedniej ochrony prawnej. Polski slapp jest specyficzny, gdyż uderza w zwykłych obywateli, a nie, jak na świecie, głównie w dziennikarzy – dodaje Małgorzata Kwiędacz-Palosz – dodaje.
– W Polsce mamy klasyczne pozwy, gdzie duże firmy pozywają aktywistów. Przykładem może być organizacja Miasto Jest Nasze, którą pozywa deweloper, czy sprawa ze spalarnią w Oświęcimiu. Ale jest ich stosunkowo mało – mówi Marzena Błaszczyk.
O ile slappy na zachodzie są wytaczane raczej przez przedsiębiorców czy zamożne osoby fizyczne, o tyle niechlubną polską specjalnością jest działalność władz.
– Nagminne jest pozywanie dziennikarzy i redakcji przez polityków. Władze lubią również pozywać aktywistów, można jako przykład podać sprawy Atlasu Nienawiści – zwraca uwagę Marzena Błaszczyk z Watchdog Polska. – Polską specyfiką są systemowe działania prawne podejmowane przez władze i policję, a opisane w raportach przygotowanych przez OKO.Press czy ObyPomoc. Przeciw osobom protestującym w sprawie aborcji, praw dla osób LBGT+, sądów, praworządności czy wolnych mediów systemowo stosowano przepisy kodeksu wykroczeń, np. legitymowano bez wyraźnych przesłanek, na co też zwrócił ostatnio uwagę rzecznik praw obywatelskich. Z kolei przy pomocy przepisów dotyczących obrazy uczuć religijnych cenzuruje się wypowiedzi artystów w przestrzeni publicznej. Inny przykład to zmiany wprowadzone w prawie łowieckim, które z założenia miały uniemożliwić protesty przeciw polowaniom.
Dane przytaczane przez Watchdog Polska faktycznie powinny budzić niepokój. W latach 2012–2022 wytoczono 118 spraw zakwalifikowanych jako slapp. Dane te mogą być niedoszacowane. Z raportu ObyPomocy wynika, że tylko w latach 2017–2022 w samej Polsce pomocy prawnej udzielono 917 poddanym slappowi osobom.
Watchdog Polska i Fundacja Client Earth dołączyły do grupy tworzącej koalicję organizacji pozarządowych próbujących zmienić prawo tak, aby slappy przestały być już tak dużym zagrożeniem dla działalności publicznej – The CASE (Coalition Against SLAPPs in Europe, Koalicja przeciwko Slappom w Europie). W Polsce utworzyła ona grupę roboczą, w której skład, oprócz wymienionych NGO, wchodzą: Helsińska Fundacja Praw Człowieka, Article 19 czy Ogólnopolska Federacja Organizacji Pozarządowych.
Dlaczego organizacje działające w różnych sektorach postanowiły połączyć siły? Trzeci sektor ma nadzieję, że nadejdą zmiany.
– Konieczność założenia rodzimej grupy wynika głównie z charakterystyki „polskiego slappu”, gdzie do ataku jest używany cały aparat państwa, od policji przez prokuraturę po propagandę – wyjaśnia Małgorzata Kwiędacz-Palosz. – Polski przykład może stać się dla Europy ważny, bo u nas obiektem ataku są nie wybrane jednostki, lecz dziesiątki zaangażowanych w sprawy publiczne obywateli. Zostało to zauważone w 2022 r., gdy Polska „wygrała konkurs” na kraj, w którym w latach 2021–2022 zaistniały najbardziej sprzyjające slappowi warunki.
– Nasza różnorodność jest naszą siłą, bo każda z organizacji ma swoje specjalizacje, mamy też różne perspektywy, co pozwala nam analizować zjawisko slappów pod kątem różnych problemów: aktywistów, watchdogów, dziennikarzy, osób działających na rzecz środowiska czy sektora pozarządowego – tłumaczy Marzena Błaszczyk. – Największym wyzwaniem jest budowanie świadomości, jakie zło dla demokracji stanowią slappy. Kolejne pozwy zniechęcają innych obywateli do zabierania głosu w debacie publicznej, dziennikarzy do podejmowania tematów, które potencjalnie mogą zakończyć się pozwem, aktywistów do nagłaśniania problemów. Tym samym mniej osób patrzy rządzącym na ręce i angażuje się w życie społeczne. Ze slappów korzysta nie tylko rząd. W ubiegłym roku tego typu pozwy zostały skierowane przeciw lokalnym aktywistom, np. przez Jacka Sutryka, prezydenta Wrocławia – dodaje.
CASE aktywnie działa także na poziomie Unii Europejskiej.
– Trwają prace nad dyrektywą, która jest krokiem w dobrym kierunku. Niestety ogranicza się tylko do szczególnych, najcięższych spraw, kiedy dziennikarz czy aktywista jest pozywany przed sąd innego kraju. Czyli wtedy, kiedy atakujący wybiera sobie system prawny, w którym najłatwiej będzie mu dopiec ofierze, w Unii albo poza nią. Pociąga to za sobą kosztowną i czasochłonną obronę – wyjaśnia prawniczka z Fundacji Client Earth. – Dyrektywie będą towarzyszyć rekomendacje, w których Komisja ma zalecić rezygnację z procedury karnej w ściganiu, a przynajmniej rezygnację z kary więzienia za zniesławienie. Kraje członkowskie będą też zobowiązane do raportowania o sprawach slappowych, począwszy od 2023 r. ©℗
Dyrektywie będą towarzyszyć rekomendacje, w których Komisja ma zalecić rezygnację z procedury karnej w ściganiu, a przynajmniej rezygnację z kary więzienia za zniesławienie
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama