Powiedzmy sobie szczerze: stawanie przed sądem, w jakimkolwiek charakterze, nawet dla dorosłej osoby jest stresujące. Pomyślmy o tym, co czuje dziecko, które zazwyczaj jest dodatkowo w trudnej sytuacji życiowej.

Ostatnio Instytut Wymiaru Sprawiedliwości opublikował bardzo ciekawy raport dotyczący wykonywania władzy rodzicielskiej przez rozwiedzionych małżonków (przygotowany przez dr Sławomirę Kotas-Turoboyską), opierający się na analizie wybranych postępowań. Ale wśród wielu interesujących – i często zaskakujących – danych znalazły się też takie, które są wręcz szokujące. Chodzi mi o statystyki dotyczące spraw, w których sądy rodzinne zdecydowały się na wysłuchanie dzieci. Jak wskazała autorka raportu, w 180 przeanalizowanych postępowaniach tylko w 19 (!) pozwolono dziecku w ogóle zająć stanowisko w sprawie, która bezpośrednio go dotyczyła. Mało tego, w tej niewielkiej liczbie mieszczą się jeszcze przypadki, w których wysłuchanie odbyło się z naruszeniem zasad przewidzianych w przepisach. W kilku postępowaniach małoletnich wysłuchiwano bowiem na sali sądowej, na której znajdowali się rodzice, albo w obecności osób trzecich, które nie powinny być tam obecne. Nietrudno sobie wyobrazić, że takie okoliczności nie wpłynęły pozytywnie ani na wyrażenie tego, czego faktycznie dziecko sobie życzy, ani na jego komfort psychiczny w bardzo stresującej sytuacji. Oczywiście postępowania analizowane w raporcie to jedynie część wszystkich spraw, które toczą się w sądach, jest to jednak kolejny sygnał potwierdzający, że wymiar sprawiedliwości nadal nie jest przyjazny wobec dzieci. I wydaje mi się, że zarówno sądy, jak i ustawodawca powinni go potraktować jak alarm.

Powiedzmy sobie szczerze: stawanie przed sądem, w jakimkolwiek charakterze, nawet dla dorosłej osoby jest stresujące. Pomyślmy o tym, co czuje dziecko, które zazwyczaj jest dodatkowo w trudnej sytuacji życiowej. Często w sprawach, w których dzieci są wysłuchiwane, w tle tli się konflikt między rodzicami, który naraża je na dodatkowy stres. Nie wspomnę o drastycznych przypadkach (przecież niestety nie tak rzadkich), w których dziecko pada ofiarą przemocy domowej czy na tle seksualnym. Teoretycznie są przepisy – zarówno w sprawach karnych, jak i cywilnych – które mają chronić najmłodszych i zapewnić im odpowiednie warunki wysłuchania czy przesłuchania. Niestety, jak to zwykle bywa, regulacje to jedno, a praktyka to zupełnie osobna kwestia. Prawnicy i organizacje zajmujące się prawami dzieci wciąż podkreślają, że wymiar sprawiedliwości cały czas nie jest przyjazny wobec dziecka. A jedną z najbardziej palących kwestii nadal jest ta dotycząca losowego przydzielania sędziów do poszczególnych spraw, która jest szczególnie niekorzystna zwłaszcza w sprawach dotyczących małoletnich. Nie każdy sędzia ma wiedzę i predyspozycje do tego, by prowadzić tego typu postępowania, nie każdy czuje się w nich dobrze. To raczej dość normalne, trudno oczekiwać, by sędzia był dobry w każdym obszarze. Tym bardziej trudno jednak zrozumieć, po co na siłę utrzymywać stan, w którym sprawami dotyczącymi dzieci muszą zajmować się przypadkowe osoby?

Można oczywiście przyjmować kolejne nowelizacje, w których znajdą się zasady mające zapewnić dziecku komfort psychiczny w momencie kontaktu z wymiarem sprawiedliwości. Osobiście uważam, że regulacje prawne, wprost zapisane w ustawie, nigdy nie zaszkodzą. Ale z drugiej strony, jeśli ustawodawca nie weźmie pod uwagę, że to czynnik ludzki jest w tym wszystkim najważniejszy, trudno będzie systemowo rozwiązać problem. Może to dobry moment, by przemyśleć, czy system losowań rzeczywiście powinien funkcjonować w sprawach dotyczących najmłodszych, i czy nie jest on – nomen omen – wylewaniem dziecka z kąpielą. A przecież najważniejszym celem zawsze powinno być to, by dziecko w sądzie było traktowane jak podmiot – nie przedmiot. ©℗