Nie tylko kolejno powoływane izby specjalne SN wzbudzają wątpliwości. Warto rozmawiać o modelu odpowiedzialności zawodowej.

Kwestia odpowiedzialności dyscyplinarnej przedstawicieli zawodów prawniczych na pewno nie jest na tyle istotna, by warto było płacić 1 mln euro dziennie z powodu sposobu ukształtowania specjalnej izby w Sądzie Najwyższym, ale też nie jest marginalna, jak się niektórym wydaje. Poza tym możliwe, że to właśnie pociągnięcie do odpowiedzialności dyscyplinarnej, a nie karnej czy politycznej przed Trybunałem Stanu będzie jedyną możliwą reakcją na kryzys praworządności w Polsce. Aby jednak tak się stało, potrzeba jasno sprecyzowanych zasad, sprawnych procedur i odpowiednio działających struktur korporacyjnego sądownictwa. Tymczasem nie brakuje tu min, na które zwracali uwagę uczestnicy konferencji „Odpowiedzialność dyscyplinarna prawników i nauczycieli akademickich” zorganizowanej podczas trzeciej edycji Radomskich Spotkań Prawników.

Korporacja i człowiek

Przykładowo prof. Włodzimierz Wróbel, sędzia Sądu Najwyższego, zastanawiał się, na ile sankcje orzekane w postępowaniach dyscyplinarnych mają służyć temu eliminowaniu z zawodu osób, które okazały się niezdatne, nie mają odpowiednich kwalifikacji czy cech osobowościowych, lub ograniczaniu możliwość jego wykonywania. – Podkreśla się, że odpowiedzialność dyscyplinarna ma też na celu ochronę zaufania do korporacji jako takiej, do adwokatury, sądownictwa czy naukowców. Na ile przypadek pojedynczego człowieka możemy traktować jako pretekst do dbania o ochronę autorytetu określonej grupy zawodowej? Indywidualna sprawa przestaje być, jak w klasycznej odpowiedzialności represyjnej, jednostkowym wymiarem sprawiedliwości, a staje się sprawą korporacji. To coś więcej niż tylko prewencja generalna polegająca na odstraszaniu innych przedstawicieli tego zawodu przed popełnianiem deliktu. Nie, chodzi o coś innego. O obraz korporacji w opinii publicznej – mówił prof. Wróbel.
Niejako w odpowiedzi prof. Radosław Giętkowski z Uniwersytetu Gdańskiego przypomniał, że jakkolwiek chodzi o zawody, które muszą się cieszyć zaufaniem społecznym, nie można tego aspektu stawiać na pierwszym planie. – W moim przekonaniu podstawowy jest cel ochronny rozumiany jako zapewnienie prawidłowego wykonywania zadań publicznych przez określone organizacje – mówił prof. Giętkowski. Wizerunek korporacji nie jest więc celem samym w sobie. – Tak jak pojedyncze zachowania poszczególnych osób rzutują na autorytet i opinię całej organizacji, tak samo pojedyncza reakcja na to zachowanie – sprawiedliwa, słuszna i zdecydowana – ten autorytet odbudowuje.

Problem pozostał

Podczas konferencji nie dało się oczywiście uciec od tematu Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego, która w założeniu miała usprawnić postępowania dyscyplinarne, a w rzeczywistości – ze względu na wadliwy sposób wyłonienia jej członków – doprowadziła do ich paraliżu. Zwracano również uwagę na fakt, że najnowsza Izba Odpowiedzialności Zawodowej w istocie żadnych problemów nie rozwiązuje. Niemniej, jak zauważał sędzia Michał Laskowski, prezes SN kierujący Izbą Karną, istnieją pewne argumenty przemawiające za tym, aby postępowaniami dyscyplinarnymi w Sądzie Najwyższym zajmowała się jakaś specjalna struktura. – W poprzednim systemie sędziowie byli niewyspecjalizowani, co w niektórych orzeczeniach było dostrzegalne. Sama więc idea specjalnej komórki, czy to będzie izba, wydział czy grupa wyspecjalizowanych sędziów, nie jest do końca chybiona – uważa sędzia, który także nie dyskwalifikowałby całkowicie udziału ławników w takich sprawach (choć dla części prawników ten pomysł jest nie do przyjęcia).
– Odbiór społeczny kar wymierzanych w postępowaniach dyscyplinarnych ma duże znaczenie. Być może właśnie sposób zakończenia niektórych postępowań dyscyplinarnych przyczynił się do powstania gruntu, na którym wyrosły różne radyklane pomysły „naprawy” tego systemu – wskazywał sędzia Laskowski, dodając, że ławnicy, zwłaszcza w sprawach, które dotyczą godności zawodu, zachowania przyzwoitości etc. mogą wnieść spojrzenie z zewnętrz i dodać orzeczeniom sądów legitymacji. – Do dyskusji jest to, czy powinni być jacykolwiek ławnicy, czy też raczej przedstawiciele innych zawodów prawniczych – dodawał Laskowski.

Kto uczy, kto jest nauczycielem

Na ciekawy paradoks w odniesieniu do odpowiedzialności zawodowej nauczycieli akademickich zwrócił z kolei uwagę prof. Mariusz Wieczorek z Uniwersytetu Technologiczno-Humanistycznego w Radomiu. – Wydawać by się mogło, że nie ma nic prostszego niż ustalenie zakresu adresatów prawa dyscyplinarnego dotyczącego nauczycieli akademickich. Najczęściej odpowiedzialność wiąże się z aktywnością zawodową, która może być wykonywana w różnych stosunkach zatrudnienia. Tymczasem dość powszechnie w procesie kształcenia studentów uczestniczą osoby, które, biorąc pod uwagę rozumienie pojęcia nauczyciela akademickiego wynikającego z ustawy o szkolnictwie wyższym, nauczycielami akademickimi nie są. Ustawa łączy ten status z zatrudnieniem w ramach stosunku pracy (bez względu na jego wymiar) – wyjaśniał prof. Wieczorek. Pytanie więc, czy wykładowcy zatrudnieni na umowach cywilnoprawnych (np. zlecenia) są w ogóle objęci odpowiedzialnością dyscyplinarną.
Z kolei Katarzyna Dudka z Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej zwracała uwagę, że choć postępowania dyscyplinarne akademików są prowadzone na podstawie przepisów kodeksu postępowania karnego, to już odwołanie od decyzji organów samorządowych przysługuje do sądu cywilnego (sądu pracy). Inna sprawa, że jej zdaniem to, co miało być elementem usprawniającym postępowania dyscyplinarne – czy to w odniesieniu do zawodów prawniczych, czy nauczycieli akademickich, czy np. w stosunku do służb mundurowych – a więc odpowiednie stosowanie przepisów k.p.k., w rzeczywistości jest hamulcem. – Mamy do czynienia z oderwaniem procedury od celów. Odpowiednie stosowanie przepisów k.p.k. sprawiło, że procedura jest celem samym w sobie – mówiła prof. Dudka. ©℗