Kilka dni temu Naczelny Sąd Administracyjny oddalił skargę komisji weryfikacyjnej ds. reprywatyzacji dotyczącą uznania nieważności decyzji zwrotowej nieruchomości położonej przy ul. Lutosławskiego 9. Oznacza to, że NSA przychylił się do stanowiska sądu I instancji, w której wyrok zapadł niemal trzy lata temu. Rozstrzygnięcie dość emocjonalnie skomentował teraz Sebastian Kaleta, wiceminister sprawiedliwości oraz przewodniczący komisji, stwierdzając, że jest ono „niebezpiecznym sygnałem”.

Ale po kolei. W I instancji warszawski Wojewódzki Sąd Administracyjny nie oszczędził specjalnie komisji weryfikacyjnej, bezlitośnie punktując w uzasadnieniu, dlaczego tok rozumowania, który doprowadził do uchylenia decyzji zwrotowej wydanej przez warszawski ratusz, jest błędny. W dużym skrócie: po pierwsze, komisja uznała, że organ dokonujący zwrotu nieruchomości miał obowiązek zbadać przesłankę posiadania gruntu przez potencjalnego właściciela nieruchomości albo jego następców prawnych. WSA zaznaczył jednak, że akurat w tym stanie prawnym przesłankę posiadania należałoby odnieść do przepisów dość zamierzchłych, obowiązujących w momencie wydania dekretu – a więc kodeksu Napoleona. Na tej podstawie doszedł zaś do wniosku, że organ wcale nie musiał formalnie badać, czy właściciel faktycznie włada gruntem. A zatem zarzut komisji jest chybiony i wynika z błędnej interpretacji. Po drugie, uchylenie decyzji zwrotowej opierało się na uznaniu, że jej wydanie przez warszawski ratusz „doprowadziło do skutków rażąco sprzecznych z interesem społecznym”. Chodziło o to, że beneficjentka decyzji nie tylko przeprowadziła bezprawne eksmisje lokatorów, lecz także m.in. drastycznie podnosiła czynsze, doprowadzając do zadłużenia. Wojewódzki Sąd Administracyjny zadał jednak dość zasadnicze pytanie: co ma do tego ratusz? Jak mógł w momencie wydawania decyzji przewidzieć, że właścicielka podejmie bezprawne działania wobec lokatorów? Nie ma tutaj tzw. adekwatnego wniosku przyczynowego, który musi zostać wykazany, by można było mówić o winie ratusza. Choć – jak słusznie zauważył i podkreślił sąd – działania właścicielki nie powinny pozostać bezkarne, ale do tego trzeba wytoczyć postępowanie przeciwko niej, a nie władzom Warszawy.
Jednak Sebastian Kaleta uznał najwyraźniej, że oto WSA i NSA dokonują zamachu na uprawnienia komisji weryfikacyjnej, nie zważając na zrozpaczonych lokatorów. W wypowiedzi cytowanej przez PAP wiceminister i przewodniczący komisji stwierdził, że: „Wyrok ten oczywiście nie przesądza o linii orzeczniczej, lecz jest niebezpiecznym sygnałem”. Znalazło się także miejsce na wrzutkę o niesprawiedliwości polskich sądów. Jak zaznacza Sebastian Kaleta (w tej samej wypowiedzi), „w ostatnich dniach dużo się mówi o tym, czy warto zmieniać sądy, czy należy za nie umierać. To zagadnienie się aktualizuje właśnie dziś”.
Zastanawiam się, czy naprawdę każdy niepomyślny dla komisji lub resortu sprawiedliwości wyrok koniecznie musi być okraszony tego typu stwierdzeniami. Sam wyrok WSA – oraz decyzję podjętą przez NSA – zapewne można byłoby skwitować rzymską paremią dura lex, sed lex. Ale czy prawo nie powinno właśnie pełnić takiej funkcji gwarancyjnej, która nie pozwoli też na dowolne interpretowanie „względów słuszności” i łączenie ich z doraźnym interesem politycznym? Szkoda, że ostatnio tego typu dyskusje często sprowadzają się głównie do politycznych manifestów – a nie do rzeczowej prawniczej analizy. ©℗