Rezygnacja z dodania nowego przestępstwa z art. 272 par. 2 to naprawdę świetna wiadomość

Co robisz? – zapytał mnie mój 13-letni syn.
– Zastanawiam się, jak zacząć tekst. Muszę pochwalić Ministerstwo Sprawiedliwości – odparłem.
– Pochwalić? Ministerstwo? To rzeczywiście trudno. A co takiego zrobili? – nie dawał spokoju młody.
– No właśnie chodzi o to, że nic…
– Czyli, że mogli zrobić coś głupiego, a tego nie zrobili, tak? Dziwne. Mnie byś za to nie pochwalił – skonstatował syn.
– Może i dziwne. Ale w rzeczywistości, w której na co dzień uchwalane jest tak wiele złego prawa, to trzeba się cieszyć nie tylko z tych przepisów, które są akurat dobre, ale kto wie, czy jeszcze większą wartością niż wprowadzenie dobrej regulacji jest rezygnacja z tej złej.
– A dlaczego jest zły, mogę zobaczyć? – zapytał syn, po czym pokazałem mu treść art. 272 par. 2 kodeksu karnego. – Nic z tego nie rozumiem.
– Nie ty jeden.
Ciekaw jestem, czy państwo by wiedzieli, o co chodzi w tym przepisie i jakie sytuacje on obejmuje. A brzmi on następująco: „Kto, w celu uzyskania dokumentu wystawianego przez funkcjonariusza publicznego lub inną osobę upoważnioną do jego wystawienia przedkłada funkcjonariuszowi lub innej osobie upoważnionej oświadczenie zawierające nieprawdę co do okoliczności mającej istotne znaczenie dla wystawienia tego dokumentu lub jego treści, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2”.

Potrzebna wiza

Rozumieją państwo, o co w nim chodzi? Nie? Sięgnijmy do uzasadnienia dla wprowadzenia nowego przestępstwa: „Zmiana ta likwiduje lukę w prawnokarnej ochronie wiarygodności dokumentów. Oświadczenie może bowiem nie przybierać postaci dokumentu albo oświadczenia składanego pod rygorem odpowiedzialności karnej i wtedy inne przepisy nie kryminalizują takiego czynu”.
Nadal nic? Zapraszam zatem na posiedzenie podkomisji powołanej do rozpatrzenia zmian w projekcie nowelizacji kodeksu karnego. Dopiero tam przedstawiciele prokuratury wyjaśnią, z czego zrodziła się potrzeba wprowadzania nowego przestępstwa. – Było wiele takich spraw, gdzie po prostu przedkładano nieprawdziwe oświadczenia w celach uzyskania wiz pobytowych. W tym zakresie była luka prawna, były problemy ze ściganiem osób posługujących się takimi dokumentami – wyjaśniała prok. Agnieszka Welenc z Prokuratury Krajowej, a Tomasz Szafrański uzupełniał, że jest to reakcja na problemy, z jakimi borykają się nasze konsulaty za wschodnią granicą. – W kilku krajach wschodnich występowały przypadki, kiedy obywatele tych państw, chcąc wjechać na obszar Schengen, czyli do Polski, musieli uzyskać wizę, więc przedkładali równocześnie oświadczenie polskiego przedsiębiorcy o tym, że gwarantuje im zatrudnienie. A to jest m.in. okoliczność co najmniej ułatwiająca uzyskanie wizy pobytowej. Tak naprawdę część tych przedsiębiorców po prostu poświadcza nieprawdę. Był np. taki, który do tej pory miał dwóch pracowników i małe przedsiębiorstwo, a wydał kilkaset takich oświadczeń. W niektórych wypadkach podejrzewamy, że brał za to pieniądze. Czyli za opłaty wydawał oświadczenia o zamiarze zatrudnienia, których nigdy nie realizował. Tak więc nie byliśmy w stanie na podstawie przedłożenia takiego dokumentu przez osobę ubiegającą się o wizę albo pomagającą tej osobie w ubieganiu się o wizę ścigać, bo nie było to poświadczenie nieprawdy. Bo poświadczenie prawdy nie dotyczy przedsiębiorcy, tylko osoby upoważnionej albo funkcjonariusza. (…) Jest więc to oczywista luka umiejętnie wypełniona tym przepisem. Dzięki jej wypełnieniu miejmy nadzieję, nie tylko będziemy ścigać te czyny, jeżeli będą, ale i zniechęcimy też do tego, żeby występowały – tłumaczył prok. Szafrański.

W sprawie zamiaru

Gdy już wiemy, co legło u podstaw tak kazuistycznie sformułowanej regulacji, zastanówmy się, czy rzeczywiście ta luka zostałaby „umiejętnie wypełniona”. Po pierwsze, z wyjaśnienia prokuratorów wynika, że problemem jest to, że pracodawca wystawia lewe zaproszenie do pracy za pieniądze, a obcokrajowiec na jego podstawie uzyskuje wizę. Jednak dwa lata więzienia na podstawie tego przepisu nie grożą pracodawcy, lecz osobie, która to oświadczenie o zamiarze jej zatrudnienia przedkłada. Według prokuratorów ten, który oświadczenie bez pokrycia wystawił, ma odpowiadać za pomocnictwo, a wówczas granice kary są takie same jak za sprawstwo, czyli w tym wypadku również dwa lata. Ale czy na pewno? Zgodnie z art. 18 par. 3 k.k., aby skazać kogoś za pomocnictwo, trzeba udowodnić, że ta osoba zrobiła coś w zamiarze, by inna popełniła przestępstwo. Na przykład daję komuś nóż, wiedząc, że ten ktoś chce wyrządzić komuś krzywdę. Bo jeśli daję mu go z myślą, że potrzebny jest mu do siekania tatara, to o pomocnictwie nie może być mowy.
Oczywiście w pewnych sytuacjach prokurator będzie dowodził, że od dorosłego człowieka można oczekiwać umiejętności przewidywania. Tylko że cała ta konstrukcja opiera się na założeniu, że zdajemy sobie sprawę z istnienia czynu zabronionego. A my znamy takie przestępstwa jak kradzież, pobicie, morderstwo, przemyt, oszustwo, wyłudzenie, zgwałcenie, wandalizm, paserstwo i kilka innych. A kto wiedziałby o istnieniu przestępstwa z art. 272 par. 2, którego nie sposób nazwać, a co dopiero zdekodować treść normy z tego przepisu?
W praktyce jedyną osobą pociągniętą do odpowiedzialności byłby nie ten, kto oświadczenie o zamiarze zatrudnienia sprzedał, lecz ten, kto je w desperacji kupił. Naprawdę mamy wsadzać na dwa lata kogoś, kto tak bardzo chce u nas pracować, że aż kupi zaproszenie do pracy?
Jaka jest skala tego zjawiska? Gdy w połowie czerwca zapytałem o to Ministerstwo Sprawiedliwości i Prokuraturę Krajową, otrzymałem odpowiedź, że MS nie dysponuje takimi danymi. PK nie odpowiedziała nic. Można jednak powiedzieć, że rzeczywiście zdarza się, że pracodawcy wystawiają więcej deklaracji chęci zatrudnienia, niż są w stanie przyjąć pracowników. Choć może to wynikać z tego, że niektóre branże są uzależnione od siły roboczej ze wschodu. Jak twierdzi prokuratura, sprawa dotyczy małych przedsiębiorców, więc ograniczmy się do nich – a w tej kategorii zależne od pracowników z zagranicy jest głównie rolnictwo. Wystawiając zaproszenie do pracy, przedsiębiorca z tej branży nie ma żadnej gwarancji, że osoba wskazana w dokumencie rzeczywiście stawi się do pracy. To nie jest żaden kontrakt czy umowa. Rolnik chce się zabezpieczyć na czas żniw czy zbioru owoców, wystawia więc odpowiednio więcej deklaracji o zamiarze zatrudnienia. Co więcej, jeśli susza, grad, przymrozki albo inne niezależne od niego powody sprawią, że zatrudni np. tylko 10 proc. pracowników, to resztę odeśle z kwitkiem. Pracą może też nie być zainteresowany potencjalny pracownik. Po przyjeździe na miejsce może się okazać, że warunki zatrudnienia były gorsze niż wcześniej ustalone albo że znalazł atrakcyjniejszą ofertę.
Oczywiście we wszystkich tych przypadkach trudno byłoby mówić, że ktokolwiek popełnił tu planowane przestępstwo. Jednak podejrzenie istniałoby za każdym razem, gdy osoba, która dostaje wizę, pracuje u innego pracodawcy niż wystawca zaproszenia. By uniknąć tłumaczenia się przed prokuratorem, osoba, która dostałaby wizę, na wszelki wypadek musiałaby przynajmniej przez jakiś czas pracować u wystawcy zaproszenia bez względu na warunki, a to przypominałoby niewolnictwo.

A jeśli to prawda?

Odwróćmy sytuację. Przyjmijmy, jak chce prokuratura, że istnieje pracodawca, który z lewych zaproszeń uczynił sobie źródło dodatkowego dochodu. Wystawia ich setki, inkasując od każdego kilkadziesiąt czy kilkaset złotych, a nikogo nie zamierza zatrudniać. Tu rzeczywiście to nowe przestępstwo by się przydało, tyle tylko, że organy ścigania miałyby ogromne trudności dowodowe. Otóż taki kombinator zawsze mógłby przedstawić okoliczności, które wskazaliśmy powyżej, i byłoby bardzo trudno udowodnić, że to nie one zmusiły go do rezygnacji z zatrudnienia zaproszonych.
Zdarza się też, że przedsiębiorcy świadomie wystawiają znacznie więcej deklaracji o zatrudnieniu, niż potrzeba (w dodatku in blanco), i przekazują je pośrednikom. To cena za to, by ci zapewnili im pracowników w wymaganej liczbie. Pośrednicy mogą je potem sprzedać chętnym do pracy w Polsce czy w innych krajach UE. I choć za zdiagnozowany przez prokuraturę proceder odpowiadają właśnie głównie pośrednicy, będący jednocześnie przewoźnikami kursującymi busami pomiędzy Polską i Ukrainą, to na dokumentach są dane będących w potrzebie pracodawców i często równie zdesperowanych pracowników (po pośredniku na papierze nie ma śladu).
Pod koniec czerwca MS zapewniało DGP, że projektowany art. 272 par. 2 „zwiększa prawnokarną ochronę wiarygodności bezpieczeństwa dokumentów i likwiduje dostrzeżoną przez nasz resort lukę”. Ale na szczęście niespodziewanie na ostatniej prostej zgłoszono poprawkę wykreślającą nowe przestępstwo z art. 272 par. 2.
Rekomendacja jego usunięcia jest najlepszą rzeczą, jaką mogło MS zrobić. Bo nie dość, że przepis był niejasny, a przypominam, że przepis karny, którego adresatem jest każdy obywatel, powinien być na tyle zrozumiały, żeby każdy po jego lekturze wiedział, jakie zachowanie jest penalizowane, to jeszcze w praktyce mógłby przynieść więcej szkód niż pożytku. Nie pierwszy raz lekarstwo byłoby gorsze od choroby. Ale na szczęście w tym przypadku ustawodawca się zreflektował przed wdrożeniem terapii. Warto to docenić, nawet jeśli fakt, że musimy się cieszyć z takich rzeczy, nie najlepiej świadczy o naszej legislacji. ©℗
Naprawdę chcieliśmy wsadzać na dwa lata kogoś, kto tak bardzo chce u nas pracować, że aż kupi zaproszenie do pracy?