Kodeks spółek handlowych stał się łupem, którym będą się dzielić politycy i prawnicy uczestniczący w procederze dewastacji - pisze prof. dr hab. Andrzej Kidyba.
Kodeks spółek handlowych stał się łupem, którym będą się dzielić politycy i prawnicy uczestniczący w procederze dewastacji - pisze prof. dr hab. Andrzej Kidyba.
Pewnie to historia stara jak „świat światem”. Zawsze byli ludzie, którzy dla różnych celów, kariery, pieniędzy, wpływów, potrafili giąć karki, czynić miękkimi swoje kręgosłupy, podlizywać się aktualnie rządzącym. Podobnie jest z prawnikami. Coraz mniej dziwią zamówione „poglądy” (choćby w sprawie legalności tzw. wyborów kopertowych), opinie pod tezę, wyroki na zlecenie. A przecież lekarz, architekt, inżynier nie zmieniają swoich wyuczonych metod działania na zamówienie. Prawnicy stali się zawodem, który w mniemaniu większości zaczął obniżać swoją pozycję społeczną właśnie ze względu na uleganie wpływom, a nie wiedzę.
Można przyjąć tezę, że często czym słabszy prawnik, tym łatwiej go wykorzystać. Ma mniejsze dylematy, bo nie wie tego wszystkiego, co istnieje oprócz tego, co wie. Gorzej z tymi, którzy jednak wiedzą więcej, a udają, że nie wiedzą. Nauka prawa staje się zbędna, bo odpada jeden z jej celów – poznanie, a prawnicy stają się często zwykłymi hipokrytami. No, chyba że chodzi o walory poznawcze w postaci reakcji władzy na to, co robimy.
To wszystko, o czym wspominam, mam w tyle głowy przy odbywającej się na naszych oczach nowelizacji kodeksu spółek handlowych. Propagandowo zwraca się uwagę na to, że jest to największa nowelizacja od 20 lat, tak jakby to miało przynieść chlubę. Moim zdaniem raczej – używając nieco górnolotnych słów – jeśli to nie blamaż, to wstyd. Mocne słowa, ale na czasie i w punkt. I często przywoływane sformułowanie, że „nieważne jak kto zaczął, ważne jak kończy” zyskuje na znaczeniu w stosunku do niektórych współautorów zmian. To prawda, że od 20 lat, czyli od 2002 r. nie było w takiej skali dewastacji kodeksu.
Proces nowelizowania kodeksu spółek handlowych, o którym piszę, rozpoczął się przez powołanie w 2020 r. przez Ministerstwo Aktywów Państwowych Komisji ds. Reformy Nadzoru Właścicielskiego. Zespoły pracowały od 10 lutego 2020 r. do 2 czerwca 2020 r. Czyli „największa” nowelizacja kodeksu spółek handlowych zajęła cztery miesiące, uwzględniając w tym lockdown (prace nad kodeksem spółek handlowych trwały 5 lat). Konsultacje były wręcz ukryte, trwały 45 dni i odbyły się w okresie wakacyjnym. Właściwie trudno było w czasie tych konsultacji projekt ten „znaleźć”, aby można było się z nim zapoznać. Gdy już udało się go „zdobyć”, poddany został totalnej krytyce wszystkich – poza członkami zespołów – również twórców kodeksu spółek handlowych (z wyłączeniem jednego, który jest autorem najważniejszych obecnie zmian). Okazało się, że krytyka była bez sensu i nieaktualna, bo w międzyczasie pojawił się nowy projekt. Mówił o tym w wywiadzie wspomniany współtwórca kodeksu spółek handlowych. Problem jednak w tym, że znów nikt tego projektu nie widział i nie mógł on być przedmiotem dyskusji. I tak, zabawa w chowanego i kuglowanie trwały w najlepsze. Pamiętajmy, że chodziło o „największą nowelizację k.s.h. od 20 lat”, czyli od jego wejścia w życie.
Po drodze łamano wszystko. Brakowi udziału ekspertów czy interesariuszy towarzyszyło naruszenie: art. 123 ust. 1 Konstytucji RP odnoszącego się przecież także do kodeksów oraz zasad techniki prawodawczej. Nie przeprowadzono żadnych badań empirycznych uzasadniających zmiany (poza przywoływanym doświadczeniem niektórych członków komisji), pominięto wszystkie metody badawcze, jakie należało zastosować. Kodeks spółek handlowych dzięki prawnikom stał się łupem, którym będą się dzielić politycy i prawnicy uczestniczący w tym procederze. Ci pierwsi choćby dlatego, że potrzebują sukcesów i pokazania jak świetnie w przestrzeni publicznej funkcjonują. Nie można wszak zapominać o tym, że stanowisko wiceministra w Ministerstwie Aktywów Państwowych zostało utworzone pod „reformę” nadzoru właścicielskiego, o której piszę.
Właściwie to mam problem z tymi propagandowymi nazwami, przypominającymi jako żywo Nową Politykę Ekonomiczną (NEP z lat 30. ubiegłego wieku w ZSRR). Bo przecież po drodze były: Konstytucja dla biznesu, Konstytucja dla nauki, Polski Ład, no i Reforma nadzoru właścicielskiego przez duże R. Co z tego wszystkiego zostaje, widać gołym okiem.
Sam pomysł „reformy nadzoru właścicielskiego” usytuowanego w Ministerstwie Aktywów Państwowych można by przeboleć. Ale specjaliści od Reformy wzięli się nie za to, czym powinno zajmować się Ministerstwo Aktywów Państwowych, czyli „aktywami państwowymi”, lecz za reformę kodeksu spółek handlowych, dotyczącą przecież ponad 500 tys. podmiotów. Nie znajduję żadnego uzasadnienia dla tego, aby ministerstwo, które nadzoruje kilkadziesiąt spółek, miało tytuł do rewolucji odnoszącej się do wszystkich. Należy więc postawić to ważne pytanie: kto dał prawo Ministerstwu Aktywów Państwowych do dewastacji kodeksu? Pal licho (choć szkoda) spółki nadzorowane przez to ministerstwo, ale problem dotyczy wszystkich innych, a nie tylko „nadzorowanych” i tylko „z udziałem”, pomijając interesy często nawet 70 proc. pozostałych, poza Skarbem Państwa, akcjonariuszy.
Nowelizacja obejmuje kilka obszarów, gdzie nigdy nie udowodniono potrzeby ingerencji. Są one raczej efektem intuicji i ambicji osób, które dokonywały zmian, bo jak już wspomniałem, żadnych badań nie przeprowadzono. Rozbrajająco szczere były w związku z tym wypowiedzi uczestniczących w pracach, że „propozycje wynikają z ich doświadczeń zawodowych”. Nie pomyśleli wszakże, że może są ułomni w tych doświadczeniach; że tak nie należy podchodzić do prawa; że własne, subiektywne przekonanie nie musi mieć wiele wspólnego z obiektywnymi zjawiskami.
Dokonano więc odseparowania interesów spółki od interesów wspólników; naruszono reguły relacji między spółami dominującymi a zależnymi; posunięto się do tego, że zarządy mają aktywizować radę nadzorczą, przez co wywrócono logikę nadzoru w spółce kapitałowej; wprowadzono bzdurną kategorię doradców w spółkach prywatnych oraz sankcje w związku z ich informowaniem; naruszono tak ważne, ugruntowane zasady obliczania kadencji (co jakby umyka dyskutującym).
Sformułowanie, że „nieważne jak kto zaczął, ważne jak kończy” zyskuje na znaczeniu w stosunku do niektórych współautorów zmian. To prawda, że od 20 lat nie było dewastacji kodeksu w takiej skali
Trudno uznać, które zmiany są najgorsze. Najbardziej niebezpieczne, noszące znamiona tych podsuniętych przez władzę instrumentów prawnych, z których będzie ona mogła korzystać, zdają się przepisy regulujące tzw. prawo grup spółek, albo jak kto chce, prawo holdingowe (dla innych koncernowe). Może jeszcze warto nadmienić, że z projektem tym jego autor peregrynował od lat, gdzie się tylko dało, ale nikt nie okazywał zainteresowania nim, nawet Ministerstwo Sprawiedliwości. No, ale doczekał się Ministerstwa Aktywów Państwowych. Najgłupsze i najsłabsze merytorycznie, bo często instruktażowe, są zmiany związane z nadzorem. Zupełnie zbędne są te, które dotyczą organów, choćby dotyczące kadencji. A tak w ogóle powstał cicer cum caule.
To wszystko, mimo ukrytej dyskusji, przedarło się jednak do świata zewnętrznego, w tym do polityków. Na tyle, że zwrócono uwagę na pełzającą cichcem nowelizację. Nie wiem, czyją to się stało zasługą. Czy firmującego zmiany byłego wiceministra aspirującego do roli wiceministra raz jeszcze, choć pewnie w innym ministerstwie, czy tego, że ewidentnie widać, iż spór między koalicjantami rządzącej opcji w jednym ze swoich aspektów będzie dotyczył wsparcia pomysłów owego wiceministra.
A może słynne już obrady podkomisji i komisji w sprawie nowelizacji, tak żenujące, że spowodowały zwiększone zainteresowanie polityków błahym wszakże z punktu widzenia politycznego tematem, jakim jest jakaś nowelizacji kodeksu. Dlatego może warto zapoznać się z obradami tych „zespołów”.
Dla tych, którzy nie obejrzą obrad, przywołam fragment z moim udziałem. Otóż jednym z pierwszych przepisów, który miał zostać zmieniony był art. 18 k.s.h., regulujący m.in. wymogi niezbędne do pełnienia funkcji organów i likwidatorów. Zakazy wiążą się m.in. z popełnieniem niektórych przestępstw. W proponowanej nowelizacji wymienione zostały przepisy to regulujące, m.in. art. 585 k.s.h. Problem polegał na tym, że przepis ten nie obowiązuje, gdyż został uchylony ponad 10 lat temu (sic!). Zwróciłem uwagę, że w związku z tym nie można go przywoływać w nowelizowanej normie. Na taki mój komentarz usłyszałem od prof. A. Szumańskiego, że moja uwaga jest nieistotna, gdyż „Prof. Kidyba nie zna się na prawie karnym”. Łudzę się, że jak stwierdził Sokrates, język wyprzedzał myśli, choć przecież to nie przystoi. Całe szczęście, że obecni na sali legislatorzy uznali, iż wskazanie w art. 18 k.s.h. nieobowiązującego przepisu w proponowanym brzmieniu jest niedopuszczalne. Ostatecznie cytowany art. 585 wypadł z projektu. To tylko przykład. Bo przecież chodziło nie o prawo karne, ale o elementarne zasady techniki prawodawczej – tak często łamane przy nowelizacji – które, biorąc się za zmianę przepisów, trzeba po prostu znać.
Ale wracając do „jakości” nowelizacji, dostrzegły ją m.in. biura legislacyjne, rady legislacyjne i inni opiniujący, a nawet Senat RP. Zdarzyło się coś bez precedensu, gdy chodzi o uregulowania kodeksowe przecież co do zasady politycznie neutralne. Otóż nowelizacja k.s.h. nie została przyjęta przez Senat (przy 55 głosach za odrzuceniem, w tym kilku głosach PiS). No, ale w Sejmie już się nie udało, bo niewielką większością głosów odrzucono veto Senatu. Większością, która scementowała koalicję, wspierając byłego już wiceministra. Może dlatego to się udało, bo kuglując dalej połączono projekty choćby ze zmianami w przepisach dotyczących Narodowego Centrum Badań i Rozwoju czy Centralnego Portu Komunikacyjnego. Może gdyby urzędnicy prezydenta obejrzeli obrady podkomisji i komisji, jego podpis byłby wątpliwy (choć jak tu się nie podpisać pod wspólnym projektem NCBiR, CPK i k.s.h.).
Wracając jednak do tytułu felietonu, warto potwierdzić tezę o prawnikach władzy właśnie w kontekście opisywanej nowelizacji. Przede wszystkim zespoły „reformujące” złożone zostały w decydującej części z osób powiązanych politycznie i gospodarczo z rządzącymi. Nie było już miejsca na subtelności. Komisja i zespoły składały się w większości z tych, którym z władzą czy dzięki władzy po drodze: dyrektor Biura MAP, będący sekretarzem komisji przeszedł z PGNiG. Większość uczestników ma związek ze spółkami z udziałem Skarbu Państwa. Przewodniczący zespołu odpowiedzialnego za prawo holdingowe jest wiceprzewodniczącym Rady Nadzorczej Orlen SA. Przewodniczący innego zespołu i członek komisji jest członkiem Rady Nadzorczej SKOK, a jego kancelaria doradza w kontraktach rządowych na budowie S-19. Koordynator merytoryczny prac zespołów eksperckich w nieodległej przeszłości był wiceprzewodniczącym Rady Nadzorczej Orlen SA (to on mówił o przenoszeniu swoich doświadczeń na nowe przepisy). Inny członek komisji zasiada w radach nadzorczych banku PKO BP i PFR TFI oraz jest społecznym doradcą Prezydenta RP.
Trudno stwierdzić, które zmiany są najgorsze. Najbardziej niebezpieczne, noszące znamiona tych podsuniętych przez władzę instrumentów, zdają się przepisy tzw. prawa holdingowego. Najgłupsze są zmiany związane z nadzorem
Nie wymienię wszystkich, bo przekracza to ramy felietonu. Można też dostrzec inne powiązania: a to kolega kolegi z instytutu, a to kolega partner z kancelarii, a to kolega kolegi z ministerstwa, a to doktorant profesora przewodniczącego.
Nie piszę nic odkrywczego, bo na stronie https://www.gov.pl/web/aktywa-panstwowe/eksperci-zaangazowani-w-prace-komisji-ds-reformy-nadzoru-wlascicielskiego możecie państwo znaleźć życiorysy, skład komisji i zespołów eksperckich. Może dowiecie się też, ilu członków komisji zrezygnowało, a kto zgłosił się na ochotnika. Internet pomoże i nie zapomina.
A dlaczego środowisko prawa handlowego przegrało walkę o nowelizację? Bo władza była znów skuteczna. Zgodnie z zasadą divide et impera podzielili środowisko prawnicze. „Wyjęli” kilka osób z różnych katedr prawa handlowego do komisji. I przestaliśmy być jednością w proteście. Może gdyby było inaczej, to…
Nie chciałbym być posądzonym o to, że przyganiam jak kocioł garnkowi, a więc przypomnę tylko, że moje wszelkie opozycyjne koncepcje, protesty przeciwko bzdurnym nowelizacjom, począwszy od tej w 2008 r., obniżającej kapitał zakładowy w spółce z o.o., przez spółkę beznominałową i inne, były skierowane przeciwko władzy. Wtedy PO-PSL.
Na koniec może zacytuję R. Reagana, do którego odwołano się 7 kwietnia 2022 r. na konferencji „20-lecie kodeksu spółek handlowych”: „Rząd nie może kontrolować gospodarki, nie kontrolując ludzi”.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama