Całkiem niedawno, bo w październiku, na Twitterze toczyła się dyskusja dotycząca jednego z pierwszych rozstrzygnięć wydanych na mocy nowelizacji kodeksu postępowania administracyjnego. Chodziło o decyzję gdańskiego samorządowego kolegium odwoławczego.

Do sprawy odniósł się wówczas wiceminister sprawiedliwości Sebastian Kaleta, który stwierdził, że forma rozstrzygnięcia sprawy przez organ była błędna. Argumentował, że skoro ustawa mówi o wystąpieniu skutku z mocy prawa, to stronę postępowania o tym fakcie można co najwyżej poinformować zwykłym pismem. Korzystając z aktywności wiceministra na Twitterze (bo wcześniejsze liczne próby kontaktu w tej sprawie zakończyły się fiaskiem), postanowiłam dopytać, jak jego zdaniem organy mają w takiej sytuacji zbadać podstawy umorzenia (choćby to, czy decyzja na pewno została doręczona w prawidłowy sposób). Minister Kaleta stwierdził, że – cytuję – „To próba znalezienia wytrychu, który w Warszawie przerabiał Robert N. Kiedy nie dało się stwierdzić nieważności decyzji, wymyślono sposób na zakwestionowanie jej doręczenia, czyli wprowadzenia do obrotu”.
Pominę milczeniem fakt, że mianem „wytrychu” wiceminister określił coś, co od dawna jest jedną z podstawowych przesłanek wynikających z kodeksu postępowania administracyjnego. Ale, cóż za traf, właśnie argument dotyczący konieczności zbadania prawidłowości doręczenia lub ogłoszenia decyzji był jednym z najistotniejszych powołanych w orzeczeniu Warszawskiego Sądu Administracyjnego w Warszawie, który opisywaliśmy wczoraj na łamach DGP.
Jednoznacznie stwierdzono w nim też, że to decyzja jest prawidłową formą umorzenia postępowania, nawet jeśli mówimy o skutku występującym z mocy prawa. Oczywiście, gdybym i w tym przypadku zapytała wiceministra o zdanie, odpowiedziałby zapewne, że to jedno z pierwszych takich rozstrzygnięć, do tego nieprawomocnych, i zobaczymy, co stanie się w przyszłości. Fakt. Chociaż przyznam, że w obliczu wyroku WSA sugestia ministra Kalety dotycząca przekrętów reprywatyzacyjnych i wytrychów wygląda, no cóż, co najmniej interesująco.
Pozostaje mieć nadzieję, że wyrok niezgodny z poglądem wiceministra nie zostanie przez ministerstwo zinterpretowany jako kolejny dowód potwierdzający potrzebę dokonania głębokiej „reformy” sądownictwa. No bo wiadomo – tu „mafia reprywatyzacyjna”, tu sąd, i to jednym głosem?... Parafrazując klasyka: jeżeli wyrok jest niezgodny z naszymi tezami, tym gorzej dla wyroku.