Do sprawy odniósł się wówczas wiceminister sprawiedliwości Sebastian Kaleta, który stwierdził, że forma rozstrzygnięcia sprawy przez organ była błędna. Argumentował, że skoro ustawa mówi o wystąpieniu skutku z mocy prawa, to stronę postępowania o tym fakcie można co najwyżej poinformować zwykłym pismem. Korzystając z aktywności wiceministra na Twitterze (bo wcześniejsze liczne próby kontaktu w tej sprawie zakończyły się fiaskiem), postanowiłam dopytać, jak jego zdaniem organy mają w takiej sytuacji zbadać podstawy umorzenia (choćby to, czy decyzja na pewno została doręczona w prawidłowy sposób). Minister Kaleta stwierdził, że – cytuję – „To próba znalezienia wytrychu, który w Warszawie przerabiał Robert N. Kiedy nie dało się stwierdzić nieważności decyzji, wymyślono sposób na zakwestionowanie jej doręczenia, czyli wprowadzenia do obrotu”.
Pominę milczeniem fakt, że mianem „wytrychu” wiceminister określił coś, co od dawna jest jedną z podstawowych przesłanek wynikających z kodeksu postępowania administracyjnego. Ale, cóż za traf, właśnie argument dotyczący konieczności zbadania prawidłowości doręczenia lub ogłoszenia decyzji był jednym z najistotniejszych powołanych w orzeczeniu Warszawskiego Sądu Administracyjnego w Warszawie, który opisywaliśmy wczoraj na łamach DGP.