Wiecznie naciska się na statystykę, a gdzie w tym wszystkim jakość? Gdzie zapoznanie się z tym, czego chce zwykły Jan Kowalski? Nie jesteśmy w stanie się na tym skupić - mówi Justyna Przybylska, przewodnicząca Krajowego Niezależnego Samorządnego Związku Zawodowego „Ad Rem”

Ministerstwo Sprawiedliwości poinformowało ostatnio w oficjalnym komunikacie, że porozumiało się z największymi związkami zawodowymi, które reprezentują protestujących pracowników sądów. Państwa związku jednak w tym gronie nie było. Dlaczego?
Przede wszystkim trzeba podkreślić, że Ministerstwo Sprawiedliwości cały czas stara się marginalizować ten protest. Pierwsze kłamstwo, które zawarto w tym komunikacie, to stwierdzenie, że protestuje obecnie tylko jeden związek zawodowy. To nieprawda – protestują obecnie cztery organizacje związkowe. Kolejnym kłamstwem jest twierdzenie, że KNSZZ „Ad Rem” jest związkiem marginalnym. Tak naprawdę jesteśmy największą organizacją zrzeszającą pracowników wymiaru sprawiedliwości, mamy w swoich szeregach 3547 osób, a cały czas dołączają do nas kolejne. Tymczasem Solidarność, uznawana dotychczas za lidera, ma 3137 członków. To, że do podpisania porozumienia zaproszono trzy organizacje, które łącznie mają mniej członków niż protestujące związki zawodowe w miasteczku, pokazuje tylko, czemu miało to służyć. Nas całkowicie wówczas pominięto, poza tym zapisy porozumienia kompletnie nic nowego nie wnoszą. Dodatkowo próba marginalizowania protestu, ataki na mnie pokazują tylko, jak bardzo ministerstwu zależy, by zamieść całą sprawę pod dywan.
Prawicowe portale informowały ostatnio, że od pięciu lat nie jest pani pracownikiem sądu.
Ustawa o związkach zawodowych zakłada, że członkiem organizacji związkowej może być każdy, nawet bezrobotny. A w statucie związku nie ma również ograniczeń co do pełnienia funkcji przewodniczącego przez konkretną osobę. Nie mam problemu z mówieniem, że zostałam zmobbingowana i to było bezpośrednią przyczyną dalszych działań, a powodem było wykrycie przez PIP na skutek mojej interwencji nieprawidłowego wydatkowania środków z zakładowego funduszu świadczeń socjalnych na kwotę 100 tys. zł. Dlatego też rozumiem pracowników, którzy doświadczyli mobbingu i chcę z tym zjawiskiem, które obecnie tak przybrało na sile, walczyć. Dodam tylko, że mój ówczesny dyrektor został również zwolniony ze stanowiska. Nigdy się nie poddaję i nie pozwolę, żeby inni pracownicy doświadczali takiego zachowania. To nie my mamy się wstydzić.
A kto jest najczęściej osobą stosującą mobbing wobec pracowników sądów? Może to być również sędzia?
W każdej grupie zawodowej znajdzie się czarna owca, tutaj nie ma ograniczeń. Proszę tylko pamiętać o jednym – kodeks pracy wprost mówi o tym, że pracodawca ma obowiązek przeciwdziałać mobbingowi. Nas nie interesuje sam fakt, czy ministerstwo łaskawie doprowadzi do tego, że będą istniały regulaminy komisji antymobbingowej, bo taki dokument musi być jeszcze zgodny z zasadami – zapewniać prawo do obrony, obiektywizm. To, że taki regulamin jest – chociaż szczerze mówiąc, w polskich sądach raczej ze świecą ich szukać – to jedna strona medalu. Ale my pytamy, co robi się w sądach, żeby mobbingowi zapobiegać. W przeważającej liczbie przypadków nie robi się nic. Natomiast bardzo skutecznie wykorzystuje się narzędzie odgórnego nacisku po to, by nas mobbingować.
Na czym to polega?
W sądach często mamy do czynienia z tzw. mobbingiem organizacyjnym, kiedy naciski wywiera się najpierw na samej górze hierarchii, na kierowników. Oni w tym momencie zaczynają obawiać się o siebie i zaczynają stosować mobbing wobec podległych sobie pracowników, czasem się ich przekupuje. I koło się zamyka. Skala tego zjawiska w sądach jest naprawdę ogromna, a w żaden sposób się mu nie zapobiega. Pracodawcy łamią więc przepisy i nic się nie dzieje, za to pracownik za najmniejsze przewinienie odpowiada natychmiast. Często też, jeśli cokolwiek nie gra w wynikach kontroli albo jest skarga, to nikt nie szuka wadliwości w organizacji pracy, ale zwyczajnie dąży do znalezienia winnego, który de facto winny nie jest, staje się kozłem ofiarnym. Oczywiście nie brakuje też sytuacji zwykłego pozbywania się pracowników – nawet poprzez fabrykowanie sytuacji czy kłamstwa.
Co, poza mobbingiem, jest w tej chwili największym problemem pracowników sądowych?
Problemów jest wiele, istotnym jest np. zbyt daleko posunięta biurokratyzacja. Nasze zarządzenie, na podstawie którego działamy, nieustannie się rozrasta, obecnie ma prawie 600 paragrafów, a jeszcze do tego dochodzą kolejne drobiazgowe regulacje w załącznikach. Kolejny problem to systemy informatyczne, których jest mnóstwo i nie są ze sobą kompatybilne. I do każdego z nich pracownik sam musi wprowadzić dane, to nie są automaty. Paradoksalnie szybciej byłoby, gdybyśmy spisywali informacje na kartce papieru, niż jeśli musimy uzupełnić je po kilkanaście razy w różnych systemach. A za zwiększoną ilością pracy nie idą dodatkowe etaty. W efekcie zwyczajnie przestajemy być wydolni. Akta leżą wszędzie, wiemy, że nie jesteśmy w stanie podołać ilości pracy, która na nas spada, w wyznaczonych godzinach roboczych. Od dawna pracujemy w nadgodzinach, za które nikt nam nie płaci, bo formalnie jest to w naszym zawodzie zakazane. Ale obchodzi się to w ten sposób, że przychodzi kierownik i nakazuje zostać dłużej w pracy, bo inaczej obniży się nam ocenę. A w przypadku urzędnika dwukrotne obniżenie oceny może się skończyć zwolnieniem. W sądach nie ma też żadnego dodatkowego funduszu na nagrody, środki na ten cel pochodzą z tytułu oszczędności spowodowanych nieobecnością innych osób, np. ze względów zdrowotnych. A my za te nieobecne osoby musimy dodatkowo pracować. Innym absurdem jest tzw. wskaźnik etatyzacji.
Dlaczego?
Trudno to wytłumaczyć teoretycznie, ale pokażę pani taki przykład. Pracownik archiwum idzie na emeryturę, jego etat w tym momencie znika, bo wskaźnik musi się zgadzać. Więc do poszczególnych wydziałów przychodzi dyrektor i wyznacza osoby, które będą za niego w poszczególne dni dyżurować. Nikt się na tym nie zna, nie ma o tym pojęcia. Poza tym odsuwanie nas od pracy z aktami, od spraw, które dotyczą przecież konkretnych ludzi, powoduje, że w ogóle nie mamy na nie czasu. Wiecznie naciska się na statystykę, a gdzie w tym wszystkim jakość? Gdzie zapoznanie się z tym, czego chce przysłowiowy Jan Kowalski? Nie jesteśmy w stanie się na tym skupić. I nie jesteśmy w stanie znieść takiego trybu pracy, ani fizycznie, ani psychicznie. Dlatego jednym z celów naszego protestu jest przede wszystkim zniwelowanie biurokracji. Chcielibyśmy także, by rozpoczęły się prace nad ustawą, która uregulowałaby status urzędnika sądowego. Zależy nam, by w sądach przestrzegano przepisów kodeksu pracy. A zdaniem ministra Michała Wosia to są postulaty polityczne. Ja w takim razie pytam: w którym miejscu on je widzi? W warunkach godnej pracy i płacy?
Od tygodnia protest pracowników sądowych się zaostrza – część osób zdecydowała się pójść na zwolnienia lekarskie. Jak informowaliśmy w DGP, są sądy, w których odwołuje się przez to wszystkie rozprawy. Czy jedynym sposobem na zakończenie protestu będzie spełnienie wszystkich postulatów protestujących pracowników?
Ludzie są naprawdę zdeterminowani, nie będą już pracować za darmo po godzinach i nie pozwolą się więcej zastraszyć. Lekceważące podejście ministerstwa do czterech organizacji związkowych, które tak naprawdę reprezentują głos tych pracowników, tylko dolało oliwy do ognia, bo sami poczuli się zlekceważeni. Bardzo współczujemy ludziom, których sprawy w sądach znacząco się wydłużą, ale wiemy też, że dłużej nie da się tego ciągnąć. Jedyne, co możemy w tym momencie zrobić, to kontynuować protest.