Do tej pory nie potrafiliśmy przekonać społeczeństwa o tym, jak potrzebną rolę pełnimy. Obecnie nie widzę szans, by ludzie masowo stanęli po naszej stronie - mówi Mikołaj Rusiński, adwokat, prowadzi kancelarię w Toruniu
Do tej pory nie potrafiliśmy przekonać społeczeństwa o tym, jak potrzebną rolę pełnimy. Obecnie nie widzę szans, by ludzie masowo stanęli po naszej stronie - mówi Mikołaj Rusiński, adwokat, prowadzi kancelarię w Toruniu
Zwrócił pan na Twitterze uwagę, że realne zarobki prawników wcale nie są tak wysokie, jak się powszechnie uważa...
Tak, chodziło mi o zmitologizowane podejście do zarobków prawnika i do jego stylu życia. Ludzie czerpią wiedzę o tym zawodzie z seriali i filmów, a także zafałszowanych lub niepełnych przekazów medialnych. Dominuje obraz prawnika z Warszawy, pracującego w dużej korporacji, pnącego się szybko po szczeblach kariery. Dotyczy to jednak tylko wycinka ogółu pełnomocników. Mało kto wie, jak ciężko jest się wybić na rynku adwokatom i radcom z mniejszych ośrodków. Mam tu na myśli nie tylko najmniejsze miasteczka, lecz także miasta średniej wielkości, takie jak Toruń (200 tys. mieszkańców), w którym mieszkam. Tutaj korporacji i dużych spółek prawniczych jest tak mało, że można je policzyć na palcach jednej ręki. Zdecydowana większość pełnomocników prowadzi jednoosobową działalność gospodarczą i musi rozpychać się na rynku, a w pierwszych latach pracy wręcz walczy o przetrwanie.
Ale mniejsze miasto to też mniejsza konkurencja i mniejsze koszty...
To nie do końca tak działa. Pozostając przy przykładzie Torunia – mamy tu duży wydział prawa, który „produkuje” co roku ok. 200 absolwentów. Zakładając, że tylko połowa z nich pójdzie na aplikację, a do tego jedynie część z tej połowy zostanie na miejscowym rynku, i tak mamy co roku kilkadziesiąt nowych osób na już zapchanym rynku. Wielkim problemem, który zmotywował mnie do zabrania głosu, jest powszechne przeświadczenie, że wybór studiów prawniczych gwarantuje sukces i udaną przyszłość.
A nie gwarantuje?
Ludzie idą z takim nastawieniem na studia. Tam przez pięć lat uczą się teorii, ale nie zdobywają praktyki, muszą się sami o to postarać, najlepiej od drugiego, trzeciego roku, chodząc do kancelarii, by zobaczyć, jak ten zawód wygląda. Potem trzyletnia aplikacja, bo sam tytuł magistra prawa nie pozwala zostać sędzią, prokuratorem, radcą, adwokatem czy komornikiem. W przypadku przyszłego adwokata jest to koszt ok. 20 tys. zł, co obejmuje trzy roczne opłaty, comiesięczne składki samorządowe, a do tego opłata za egzamin końcowy. Potem człowiek wchodzi na rynek i okazuje się, że są na nim setki konkurujących pełnomocników. Oczywiście nie chcę tylko narzekać, bo są zawody, w których jest ciężej. Chodzi mi natomiast o to, by nie budować wizerunku adwokata i radcy prawnego jako gwarancji dobrych zarobków i kariery. Bo po skończonej aplikacji pojawia się pytanie: co zrobić, by przekonać do siebie klientów i wybić się na tle masy kancelarii.
I jaka jest odpowiedź na to pytanie?
Kiedyś adwokat był od wszystkiego. Wywieszało się szyld na starym mieście i klienci przychodzili z ulicy. Ale te czasy minęły. Teraz jedynym sposobem na przetrwanie jest szybka specjalizacja. Dużo łatwiej ją wyrobić w korporacji, gdzie klienci przychodzą do znanej marki. Pytanie brzmi, jak dwudziestokilkulatek, który dopiero co ukończył aplikację, ma przekonać klientów w swoim mieście, że np. jest specjalistą od prawa własności intelektualnej?
Mamy więc młodego człowieka z jednoosobową działalnością. Państwo mu jakoś pomaga?
Nie za bardzo. Owszem, na początku przewidziane są zwolnienia z ZUS, ale jak długo można na nich funkcjonować? Co więcej, wiele osób musiało prowadzić działalność już na studiach lub – częściej – w czasie aplikacji, więc ten okres małego ZUS-u właśnie się dla nich kończy. Fenomenem są dla mnie grupy na portalach społecznościowych, gdzie poszukuje się aplikantów na zastępstwo, gdy jakiś pełnomocnik nie chce lub nie może jechać do oddalonego sądu. Tocząca się tam walka cenowa pokazuje, jak dramatyczna jest sytuacja aplikantów. Za naprawdę niskie stawki, często nieprzekraczające 100 zł, ludzie mający rzekomo świetne wykształcenie podejmują się wielogodzinnej pracy. Po takim doświadczeniu niejeden aplikant po prostu rezygnuje z dalszej kariery prawniczej – sam znam takie przypadki.
A jak państwo mogłoby w tym przypadku pomóc?
To, czego bym oczekiwał – i myślę, że mówię tu w imieniu wielu koleżanek i kolegów – to zauważenie rzeczywistych potrzeb naszej grupy zawodowej. Jeśli ktoś pracuje w dużej korporacji, to jego obniżony ryczałt albo stawki za sprawy z urzędu nie interesują. Ale tych „niżej w hierarchii” owszem. Jeśli państwo wyznacza nas jako pełnomocników z urzędu i po roku czy dwóch latach prowadzenia sprawy płaci nam 120 czy 180 zł, to po przeliczeniu na godziny okazuje się, że zarabiamy mniej niż płaca minimalna. W jednej sprawie moje wynagrodzenie wyniosło 8 zł za godzinę.
A do tego koszty dojazdów, doręczeń, wydruków...
Właśnie. Niestety jako adwokaci nie mamy odpowiedniej siły przebicia. Nie spalimy opon przed Ministerstwem Sprawiedliwości, nie wysypiemy nic na tory. Wspomniany przeze mnie wcześniej zmitologizowany obraz prawnika sprawia, że nikt nie zastanawia się, czy jako grupa zawodowa mamy jakieś potrzeby. Niedawno w dyskusji o podwyżkach dla parlamentarzystów padł argument, że ich pensja od wielu lat nie była podnoszona. Czy ktoś mówi, że adwokaci wyznaczeni z urzędu w wielu przypadkach pracują za stawki ustalone na początku XXI w.? Żeby uczciwie przedstawić sytuację: nie wszystkie stawki są niskie. Tam, gdzie zależą od wartości przedmiotu sporu, są skalowane – 3,6 tys., a nawet 7,2 tys. zł. Ale to znikomy ułamek wszystkich „urzędówek”. Zdecydowana większość to sprawy trudne – dotyczące umieszczenia kogoś w szpitalu psychiatrycznym bez jego zgody, ubezwłasnowolnienia, albo długiej i żmudnej walki z ZUS-em o wysokość emerytury czy prawo do renty rodzinnej. Wymagają one dużego nakładu pracy, wymiany pism, mogą trwać latami. I jeśli za to dostajemy 120 zł, to po prostu urąga to godności zawodu adwokata. Niestety temat wynagrodzeń za urzędówki wciąż nie zaistniał na poważnie w mediach, a powinien on być mocno akcentowany. Chcemy podchodzić z uwagą do każdej powierzonej nam sprawy, ale nie możemy pracować za tak niskie stawki. Nawet niektórzy sędziowie wskazują, że gotowi byliby zasądzić więcej, ale stawki są sztywno określone w rozporządzeniu.
Komisja do spraw petycji pozytywnie zaopiniowała petycję adwokatury o wypłacanie zaliczek w sprawach karnych z urzędu przed zakończeniem postępowania.
To też jest ważny problem, bo nie dość, że stawki są bardzo niskie, to wypłaca nam się pieniądze dopiero po uprawomocnieniu wyroku. Obecnie sytuacja wygląda tak, że prowadzimy sprawę w pierwszej, potem w drugiej instancji, potem wystawiamy fakturę i jeszcze miesiącami czekamy na jej opłacenie przez sąd.
A co mógłby tu zrobić samorząd? Z jednej strony mamy kwestię niskich wynagrodzeń dla aplikantów, które można próbować poprawić wewnętrznymi przepisami, a z drugiej – walka z wizerunkiem adwokatów jako grupy, która nie potrzebuje wsparcia.
Samorząd ma tu w dużej mierze związane ręce, bo piłka jest przede wszystkim po stronie polityków. Co z tego, że zgłaszane są postulaty, skoro nikt nas nie słucha. Ważnym problemem oprócz stawek jest też objęcie ubezpieczeniem zdrowotnym osób ze statusem aplikanta, bo to, że ktoś jest na aplikacji, nie oznacza, że jest zatrudniony. W mniejszych ośrodkach jest to wręcz rzadkość, a aplikanci nie mają umowy o pracę czy umowy zlecenia. Problematyczne jest to zwłaszcza dla kobiet, które zachodząc w ciążę, nie mają prawa do zasiłku macierzyńskiego. Natomiast wracając do kwestii stawek z urzędu, to trzeba je urealnić i powiązać z nakładem pracy. Na razie rządzący, zamiast pomagać, skupiają się na nakładaniu na nas kolejnych obowiązków i opłat. Przykładowo w czerwcu tego roku musiałem kupić nową kasę fiskalną, mimo że moja ma niecałe cztery lata, ale zmieniły się przepisy i trzeba mieć taką, która się łączy z internetem. Z kolei Polski Ład nie przewiduje obniżenia ryczałtu dla prawników, za to faktycznie podnosi nam podatek o 9 proc. poprzez wprowadzenie składki zdrowotnej, która nie może być uznana za koszt uzyskania przychodu. Potrzebne są systemowe rozwiązania, ale niestety temat adwokatów pojawia się w mediach najczęściej w negatywnym kontekście. Mam świadomość, że nieprzychylna opinia może wynikać nie tylko ze stereotypów, ale dla zdecydowanej większości palestry jest to bardzo krzywdzące. Chciałbym, aby ludzie widzieli adwokata w takiej roli, do jakiej został przewidziany – jako obrońcę słabszych, stojącego na straży przestrzegania prawa, jako reprezentanta obywateli w różnych, często bardzo trudnych sprawach. Nie powinniśmy być postrzegani jako osoby zarozumiałe, które noszą drogie garnitury i jeżdżą luksusowymi samochodami, lecz jako ci, którzy wysłuchają, doradzą i pomogą. Adwokat jest swego rodzaju lekarzem od problemów prawnych i często pierwszą osobą, do której ludzie zwracają się, chcąc uzyskać pomoc w sprawach spadkowych czy rodzinnych. Wykonujemy bardzo ciężką pracę i nie ulega wątpliwości, że nie otrzymujemy od państwa dostatecznego wsparcia.
Ale żeby ustawodawca się tą kwestią zajął, musi sam zmienić postrzeganie pełnomocników. Potrzebna jest też zmiana społecznego spojrzenia na te zawody, i to jest chyba rolą samorządu. Znów pojawiają się też głosy wzywające do protestu – tak jak lekarze co jakiś czas strajkują i zwykle coś im się udaje wywalczyć.
Obecna władza daje do zrozumienia, że nie darzy szczególną sympatią prawników i chyba dawno pogodziła się z tym, że nie będziemy stanowić jej elektoratu. Jeśli chodzi o strajk, to musielibyśmy mieć po swojej stronie społeczeństwo, które wie, kim naprawdę jesteśmy i które czuje, że stoimy w ich obronie. Ja specjalizuję się w prawie konsumenckim, więc moja praca to codzienna obrona słabszego przed silniejszym. Daje ona ogromną satysfakcję, a jako adwokaci i radcy prawni jesteśmy w stanie wygrać z największymi podmiotami finansowymi na rynku, co pokazują chociażby sprawy frankowe. Dominuje jednak stereotypowy obraz prawnika i z pewnością sami też jesteśmy temu winni. Musimy chociażby porzucić skomplikowany język prawniczy na rzecz bardziej ludzkiego. Do tej pory nie potrafiliśmy przekonać społeczeństwa o tym, jak potrzebną rolę pełnimy. Dlatego też nie widzę szans, by obecnie ludzie masowo stanęli po naszej stronie, popierając nasze postulaty. Tym bardziej nie możemy liczyć na przychylność władzy. ©℗
Polski Ład nie przewiduje obniżenia ryczałtu dla prawników, za to faktycznie podnosi nam podatek o 9 proc.
Rozmawiał Szymon Cydzik
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama