Na widok sędziów Trybunału Konstytucyjnego, pani Pawłowicz i pana Piotrowicza, Polacy dzielą się na takich, którzy się cieszą, oraz tych, którzy zgrzytają zębami. Ci pierwsi, wiadomo, radują się z bezsilnej złości tych drugich. Ja jestem z tych drugich. Ile to lat wycierał się człowiek po prawicowych redakcjach, uznawanych przez ówczesny główny nurt polskiej opinii publicznej za endecki park jurajski, ileż to nadwyrężył przyjaźni z dobrymi, nieraz kochanymi demokratami i liberałami… A wszystko to po to, aby twarzami odnowy moralnej sądownictwa zostali Adrenalina iFunkcjonariusz.
Na widok sędziów Trybunału Konstytucyjnego, pani Pawłowicz i pana Piotrowicza, Polacy dzielą się na takich, którzy się cieszą, oraz tych, którzy zgrzytają zębami. Ci pierwsi, wiadomo, radują się z bezsilnej złości tych drugich. Ja jestem z tych drugich. Ile to lat wycierał się człowiek po prawicowych redakcjach, uznawanych przez ówczesny główny nurt polskiej opinii publicznej za endecki park jurajski, ileż to nadwyrężył przyjaźni z dobrymi, nieraz kochanymi demokratami i liberałami… A wszystko to po to, aby twarzami odnowy moralnej sądownictwa zostali Adrenalina iFunkcjonariusz.
No, że też Bóg poskąpił mi pisarskiego talentu! Bo przecież bohaterowie „reformy” Trybunału Konstytucyjnego są wspaniałym wyzwaniem literackim, właśnie przez swoją, by tak powiedzieć, prostotę słów, czynów oraz uzasadnień. Wniknąć (wymyślić! – w końcu po coś jest licentia poetica, psia krew) w skłębione pod powierzchnią głębie, z geodezyjnym zacięciem przebić się przez krzyki i grymasy… Dotrzemy wtedy, dajmy na to, do subtelnego w gruncie rzeczy, pięknego w swojej kruchości, wnętrza Piotrowicza.
I tam znajdziemy myśl: życie jest mrocznym teatrem, w którym wszyscy – i ci niby szlachetni, i ci, niby nieszlachetni – jęczą w dybach ról społecznych. I że w sumie uczciwiej było być prokuratorem w PRL, niż udawać świętego w opozycji. Że potem uczciwie było grać rolę konformisty przejętego własną karierą („karierą, smutno uśmiechnął się P., jakże mi w istocie brzydką, jakże obcą”). A już najuczciwiej było wśród pisowców piąć się w górę, bo to dranie bezwzględne i świętoszki naraz, więc łatwo nie było.
Ubierając się w togę sędziego Trybunału Konstytucyjnego, musiałby nasz literacki P. czuć się naprawdę na swoim miejscu: toż trudno lepiej pokazać widowni, jaką farsą jest życie („Ja, w Trybunale, mój Boże…”).
Ciekawym punktem w rozwoju powieści będą chwile, w których P. zdenerwował się podczas starcia w ostatnią środę. Wystarczyło, że jakiś młody prawnik ze strony dawno pokonanej drużyny porządnisiów wypowiedział kilka zdań, by P. popadł w drżączkę. Zamiast ostentacyjnie poziewywać i z zimnym uśmiechem bawić się w kulki na smartfonie, sędzia prowadzący poci się i syczy. Pozostanie zadaniem pisarza rozwikłanie, czy i jakie wspomnienie z młodości (dzieciństwa?) wywołało taką nieoczekiwaną reakcję fizjologiczną. A może sumienia nieoczekiwany chaps? Prawda była zapewne banalna, jakaś lekkomyślnie popita surową wodą śliwka i konieczność zarządzenia krótkiej przerwy.
Reklama
Reklama