Dziennikarze lubują się czasem w domysłach na temat prawdziwych inspiratorów relacjonowanych zdarzeń; doszukując się wszędzie drugiego dna, wymyślają piętrowe konstrukcje zmyślnych intryg polityków. Oczywiście świat polityki jest przede wszystkim światem pozorów i należy się doszukiwać istoty wydarzeń, jednak często przypisywanie politykom wybitnych zdolności strategicznych jest nadmierną nobilitacją tych ostatnich, albowiem wiele rzeczy jest po prostu wynikiem błędów, przypadków czy zbyt dużej liczby zmiennych, na które najbardziej przebiegły strateg nie ma wpływu.
Dziennikarze lubują się czasem w domysłach na temat prawdziwych inspiratorów relacjonowanych zdarzeń; doszukując się wszędzie drugiego dna, wymyślają piętrowe konstrukcje zmyślnych intryg polityków. Oczywiście świat polityki jest przede wszystkim światem pozorów i należy się doszukiwać istoty wydarzeń, jednak często przypisywanie politykom wybitnych zdolności strategicznych jest nadmierną nobilitacją tych ostatnich, albowiem wiele rzeczy jest po prostu wynikiem błędów, przypadków czy zbyt dużej liczby zmiennych, na które najbardziej przebiegły strateg nie ma wpływu.
Ten sam błąd robią politycy, niektórzy wręcz obsesyjnie owładnięci manią doszukiwania się działania wrażych sił, które „inspirowały” medialny „atak” za każdym razem, gdy pojawi się nieprzychylny dla nich materiał. W tym paradygmacie zawsze musi ktoś pociągać za sznurki.
Kiedy w czwartek Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej opublikował opinię rzecznika generalnego Jewgienija Tanczewa w sprawie zgodności z prawem unijnych przepisów o Izbie Dyscyplinarnej SN, właśnie w taki sposób zareagował na nią Sebastian Kaleta, wiceminister sprawiedliwości. Co prawda opinia to jeszcze nie wyrok, ale z punktu widzenia polskiego rządu jest ona bardzo niekorzystna. Dlatego podczas zwołanej natychmiast konferencji prasowej Kaleta uznał, że „przyszedł czas, by kilka kart położyć na stole”, bo wielu nie zdaje sobie sprawy z tego, „kim są ci ludzie, którzy z Brukseli na Polskę ataki kierują”. Choć pauza przed wyjawieniem tej tajemnicy była bardzo krótka, przed oczami przemknęło mi wiele możliwości: Angela Merkel, niemiecko-rosyjskie kondominium, George Soros, Bille Gates, masoni, lobby LGBT+, templariusze, Wielka Stopa? Nic z tego. „Atakiem na Polskę dyryguje, szanowni państwo, wieloletni wiceminister w rządzie Donalda Tuska, pan Maciej Szpunar, który jest pierwszym rzecznikiem generalnym trybunału. Pan Maciej Szpunar przez pięć lat był ministrem do spraw europejskich w rządzie Donalda Tuska, następnie bezpośrednio z rządu trafił na stanowisko rzecznika generalnego TSUE”.
A w jaki sposób urzędujący w Luksemburgu Maciej Szpunar „kieruje atakami na Polskę z Brukseli”? Tego wiceminister Kaleta nie wytłumaczył, ale koronnym argumentem demaskującym go jako demiurga jest fakt, że Szpunar jako pierwszy rzecznik wyznacza rzecznika generalnego do danej sprawy. I kogo wyznaczył? Bułgara, Jewgienija Tanczewa, który w czasach komunistycznych, jak i później, dzięki poparciu partii postkomunistycznych robił zawrotną karierę prawniczą. A przecież jednym z celów reformy (polskiego) wymiaru sprawiedliwości była dekomunizacja.
Wprawdzie na naszym krajowym podwórku też mamy prawników, którzy w czasach komunistycznych robili karierę, otrzymując krzyże zasługi, co nie przeszkadza być im twarzami reformy wymiaru sprawiedliwości, której tak broni przed unijnymi atakami Kaleta… Mniejsza jednak o to. Bo w sumie wszystko układa się w logiczną całość. Współpracownik Tuska (tak naprawdę Sikorskiego) dyryguje z Brukseli (tak naprawdę z Luksemburga) atakami na Polskę, wyznaczając znowu tego samego rzecznika generalnego (tak naprawdę wyznacza różnych) w imię jakiejś postkomunistycznej ponadnarodowej wspólnoty doświadczeń (tak naprawdę w imię wspólnego postrzegania podstawowych wartości prawa unijnego) i dyktuje Polsce wytyczne, których spełnienia nie wymaga się od innych państw (tak naprawdę od wszystkich wymaga się nieobniżania standardów).
Kwestia stosowania przez Unię podwójnych standardów jest zresztą wałkowana za każdym razem, kiedy głos w sprawie reformy wymiaru sprawiedliwości zabiera Komisja Europejska lub TSUE. Kierownictwo Ministerstwa Sprawiedliwości wybiera sobie wówczas jeden element z systemu wyłaniania sędziów funkcjonującego w jakimś innym kraju i powiada: „A na Malcie sędziów wskazuje prezydentowi premier i TSUE mówi, że to jest OK”, „A w wielu niemieckich landach sędziów sądów federalnych może wyłonić polityk”, „A aktualny skład polskiej KRS jest analogiczny jak Hiszpanii”. Tyle, że – o czym zapewne wiceminister Kaleta jako prawnik doskonale wie – Unia, szanując kompetencje poszczególnych państw do organizacji wymiaru sprawiedliwości, zakłada, że poszczególne państwa podzielają wspólne wartości, na których opiera się wspólnota. Z krytykowanych wyroków TSUE w sprawie Malty czy Niemiec jednoznacznie wynika, że państwo członkowskie nie może natomiast zmieniać swojego prawa w taki sposób, by doprowadzić do osłabienia standardu państwa prawnego, np. ograniczając niezawisłość sędziowską. Innymi słowy TSUE mówi: możecie sobie zmieniać wasz system wyboru sędziów, jak chcecie, pod warunkiem, że są to zmiany na lepsze, zwiększające niezależność trzeciej władzy od dwóch pozostałych. Całkiem proste jak na intrygę mrocznego demiurga.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama