Były takie czasy, kiedy w tygodniach poprzedzających Boże Narodzenie lub Wielkanoc w polskim parlamencie nie działo się nic. Narzekaliśmy wtedy na naszych wybrańców – że leniwi, że tylko patrzą, jak szybciej skończyć i rozjechać się do domów. Ale te czasy się skończyły.

Parlament nie próżnuje i trzeba go za to pochwalić. Weźmy skargi nadzwyczajne na prawomocne wyroki zapadłe po 1997 r., a przed wejściem w życie ustawy o SN z roku 2018. Przepisy pozwalały prokuratorowi generalnemu oraz rzecznikowi praw obywatelskich (oraz kilku podmiotom w węższym zakresie) na ich wnoszenie przez trzy lata od wejścia w życie, a więc dokładnie do 3 kwietnia.
Kiedy jednak w 2018 r. uchwalano zmiany, nikt nie przewidywał – co tu dużo mówić – nadzwyczajnych okoliczności (nie mylić ze stanem nadzwyczajnym). A te przez ostatni rok całkowicie przebudowały nasze życie, w tym życie sądów w ogóle i Sądu Najwyższego, PG i RPO również, o zainteresowanych obywatelach nie wspominając. Warto więc było w imię poczucia sprawiedliwości ten termin wydłużyć (i to szybko), a to przez nowelizację ustawy o SN. Stosowny projekt uchwalił i przesłał do Sejmu Senat. Że jednak i pana prezydenta nie należy podejrzewać o lenistwo, to i on się zaktywizował. Prezydencki projekt w tej samej sprawie był jednak także przykładem daleko posuniętej dalekowzroczności (no, może nie aż tak daleko, bo sięgnęła ona sierpnia 2021 r.). Przy okazji sprawy do załatwienia na cito uregulował bowiem inną kwestię, a mianowicie wyborów prezesów SN.
Jak ważne to stanowisko, prawników przekonywać nie trzeba (pozostali obywatele co prawda rzadko zdają sobie z tego sprawę, ale taki stan akurat jest na rękę wszystkim rządzącym świata). Prezes kieruje pracami danej izby, a w obecnej sytuacji nie jest obojętne, do kogo wpływają sprawy do rozpoznania. Trudno nie wspomnieć o randze uchwał składów rozszerzonych – de facto prawotwórczych. Nie jest więc niczym dziwnym, że każdy rządzący chciałby mieć jak najwięcej życzliwych sobie prezesów izb SN. Drobny kłopot w tym, że po pierwsze nie żyjemy w USA, gdzie polityczne nominacje sędziów SN są wpisane w system i gdzie mówi się wręcz o sędziach republikańskich i demokratycznych, a po drugie – że de facto mamy z taką sytuacją do czynienia po „skoku na SN” Zjednoczonej Prawicy, tyle że u nas sędziów nazywa się starymi i nowymi. I są izby, w których nadal dominują „starzy”. Dziwnym trafem np. te, których prezesom niebawem (w sierpniu) skończą się kadencje.
Tu na scenę wchodzi arytmetyka. Jeśli nie uda się wybrać prezesa przy 2/3 kworum, można to będzie zrobić przy 1/3. Ta 1/3 to, owszem, mniejszość, ale za to mniejszość słuszna, czyli „nowa”. A po wyborze „nowego” prezesa możemy być bardziej pewni, że szczególnie dla nas ważne sprawy rozpatrywać będą słuszni sędziowie.
Jak to się ma do przedłużenia terminu składania skarg nadzwyczajnych? Oczywiście nijak, ale co to za problem? A że akurat przy tej konkretnie nowelizacji wszem i wobec uzasadniano jej konieczność upływającym terminem na skargi? To nie ma nic do rzeczy. W państwie, w którym można np. wymienić prezesa urzędu od częstotliwości przy okazji uchwalania tarczy antycovidowej, powinniśmy się cieszyć, że sposobu wyboru prezesów SN nie zmieniono np. nowelizacją ustawy o udostępnianiu informacji o środowisku.