W trybie administracyjnym, bez świadków, rozprawy, a nawet udziału strony, której dobra osobiste internetowym wpisem naruszono, a kiedy trzeba – prokuratorskim postanowieniem. Tak Ministerstwo Sprawiedliwości zamierza bronić wolności słowa w sieci, zagrożonej podobno przez serwisy społecznościowe.

Plany resortu…
W styczniu do Kancelarii Prezesa Rady Ministrów wpłynął sygnowany przez MS projekt ustawy o ochronie wolności słowa w internetowych serwisach społecznościowych (można się z nim zapoznać na ministerialnej stronie internetowej). Z komunikatu towarzyszącego projektowi wynika, że ma on m.in. przeciwdziałać usuwaniu wpisów lub blokowaniu kont polskich użytkowników dużych mediów społecznościowych (jak Facebook, Twitter czy Youtube), jeżeli zamieszczone przez nich treści nie łamią prawa. Inspiracją musiała tu być głośna sprawa zablokowania przez ww. serwisy kont byłego prezydenta USA Donalda Trumpa w reakcji na styczniowy tzw. szturm na Kapitol.
O tym, czy wpisy łamią prawo, decydować ma Rada Wolności Słowa (RWS). Nowy organ administracyjny powoływany przez Sejm zwykłą większością głosów (jeśli w pierwszym głosowaniu nie osiągnięto większości – 3/5). Od jego członków projekt wymaga wyższego wykształcenia prawniczego albo wiedzy w zakresie językoznawstwa lub nowych technologii. Jeśli Sejm uzna, że kandydat ma wiedzę, nie musi mieć nawet matury.
Projekt przewiduje, że użytkownik, którego wpis na portalu społecznościowym usunięto, będzie mógł złożyć u usługodawcy reklamację, a po jej odmownym załatwieniu – skargę do rady. Rada w drodze decyzji nakaże przywrócenie usuniętego wpisu, jeśli stwierdzi, że nie stanowi on treści o charakterze bezprawnym. Co to jest treść o charakterze bezprawnym? Zgodnie z projektem to m.in. treść naruszająca dobra osobiste.
…a rzeczywistość
Przełóżmy projektowane regulacje na życie. Załóżmy, że serwis opublikował wpis naruszający dobra osobiste innej osoby. Osoba taka zapewne zażąda od serwisu usunięcia wpisu. Uznając pretensje za uzasadnione, serwis pewnie wpis usunie – inaczej ryzykuje, że sam stanie się odpowiedzialny za jego rozpowszechnianie. Tu wkraczamy w zakres projektowanej regulacji. W reakcji na usunięcie wpisu reklamację może złożyć jego autor. Po negatywnym załatwieniu reklamacji sprawa trafi do RWS. Tam na posiedzeniu niejawnym (art. 11 projektowanej ustawy), bez udziału osoby, której wpis dotyczył (art. 23 ust. 1), bez świadków, przesłuchania stron, opinii biegłych czy oględzin (art. 26) i w terminie siedmiu dni (art. 25 ust. 2) rada zdecyduje, czy wpis narusza dobra osobiste osoby nieuczestniczącej w tym postępowaniu (osoby, na której prośbę serwis wpis usunął). Uwzględniając skargę, rada wyda decyzję, która nakaże usługodawcy przywrócenie wpisu w terminie 24 godzin (art. 28 ust. 2). Decyzja ta będzie ostateczna, a jej niewykonanie podlegać ma karze do 50 mln zł (art. 32 ust. 3). Możliwość wstrzymania wykonalności decyzji ma być wyłączona (art. 30 ust. 2).
Idąc dalej – od decyzji rady przysługiwać ma skarga do sądu administracyjnego (a nie odwołanie do sądu powszechnego), ale tylko usługodawcy oraz użytkownikowi, którego wpis usunięto (osoba, której dobra wpis naruszył, skargi mieć nie będzie). W postępowaniu sądowoadministracyjnym dowodów właściwie się nie przeprowadza (wyjątkowo dopuścić można dowody uzupełniające z dokumentów). Także na dalszym etapie o naruszeniu dóbr osobistych osoby dotkniętej wpisem na portalu społecznościowym ma się więc decydować bez jej udziału i przy szczątkowym instrumentarium dowodowym. Jeśli dalszy etap w ogóle nastąpi, bo trudno przypuszczać, aby usługodawcy mieli interes w zaskarżaniu decyzji nakazujących przywrócenie wpisu.
Pytania bez odpowiedzi
Całość spina projektowany art. 29, zgodnie z którym usługodawca nie może ponownie ograniczyć dostępu do treści, które były przedmiotem badania przed radą. Osoba dotknięta wpisem, który usługodawca usunął, ale RWS nakazała przywrócić, znajdzie się więc w patowej sytuacji. Jej skarga do rady przysługiwać nie będzie. Formalnie będzie mogła żądać usunięcia wpisu na drodze cywilnej przed sądem powszechnym (art. 19 ust. 5). Czy sąd powszechny uwzględni takie żądanie wbrew decyzji rady nakazującej przywrócenie wpisu? Jak sąd mógłby nakazać usunięcie usługodawcy wpisu, skoro projektowany art. 29 ma tego wprost zakazywać? Czy w razie sądowego nakazu usunięcia wpisu usługodawca miałby ważyć, któremu obowiązkowi (administracyjnemu czy sądowemu) się podporządkować? Czy do pomyślenia jest np. zabezpieczenie polegające na usunięciu wpisu wbrew decyzji? Czy sąd powszechny uznałby postępowanie przed radą za przeszkodę uzasadniającą zawieszenie postępowania cywilnego?
Nawet gdyby osoba pokrzywdzona wpisem uzyskała korzystny wyrok w sprawie cywilnej, w jaki sposób mogłaby doprowadzić do jego wykonania przez usługodawcę (zważywszy na gigantyczne kary grożące za naruszenie decyzji nakazującej przywrócenie wpisu)? Projekt w rzeczywistości ogranicza więc prawo do sądu osób dotkniętych wpisem, który RWS nakazała serwisowi przywrócić, i wzbudza poważne wątpliwości natury konstytucyjnej.
Zwiększanie przez ograniczanie
To jednak nie koniec. Pod hasłem dążenia do zwiększenia wolności słowa projekt wyposaża prokuratora w instrumenty mające tę wolność ograniczyć. Stwierdzając, że wpis w serwisie zawiera treści o charakterze przestępnym, a dalszy do nich dostęp stworzy niebezpieczeństwo spowodowania trudnych do odwrócenia skutków (art. 36), prokurator wydawać ma niezwłocznie postanowienie nakazujące usługodawcy uniemożliwienie dostępu do tych treści.
Co to są treści o charakterze przestępnym? Otóż to m.in. treści, które realizują znamiona czynu zabronionego (art. 3 ust. 7). Czynami zabronionymi są np. zniesławienie (art. 212 k.k.) czy zniewaga (art. 216 k.k.). Wypowiedzi naruszające dobra osobiste prokurator może więc swobodnie za treść przestępną uznać. Niewątpliwie rozpowszechnianie treści naruszających dobra osobiste może wywołać trudne do odwrócenia skutki. Konkludując – projekt przyznać ma prokuratorom prawo do blokowania wpisów użytkowników, które uznają oni za naruszenie dóbr osobistych innych osób.
Postanowienie prokuratora ma być natychmiast wykonalne, a za jego niewykonanie grozić ma kara do 50 mln zł. Zażalenie przewidziano wyłącznie dla usługodawcy (art. 36 ust. 4). To zatem kolejny przykład postępowania, w którym rozstrzygać się będzie o prawach osób bez ich udziału (ani użytkownik, którego wpis zablokował prokurator, ani podmiot, w którego dobra miał on godzić, nie będą jego stronami).
Konkludując – wolności słowa w internecie, a przy okazji zachowaniu konstytucyjnych standardów w naszym kraju, najlepiej przysłuży się, jeśli projekt MS nie doczeka się realizacji i nie stanie się obowiązującym prawem. ©℗