- Trybunał nie zrobił nic, by zmniejszyć te obawy co do jego pracy, które pojawiły się już podczas powoływania niektórych sędziów TK, jak i samej Julii Przyłębskiej na stanowisko - mówi prof. Andrzej Zoll, były prezes TK.

Jak pisałyśmy wczoraj, trybunał poinformował Prokuraturę Okręgową w Warszawie, że 16 października, wobec niemożności wydania orzeczenia w sprawie ustawy dezubekizacyjnej „w terminie publikacyjnym – 20 października 2020 r., w składzie rozpoznającym sprawę do zamknięcia rozprawy, zamknięta rozprawa została otwarta na nowo, a termin rozprawy zostanie wyznaczony z urzędu”.
Dostaliśmy potwierdzenie tej sytuacji z samego TK. Dlaczego jednak informacja o tej istotnej dla biegu sprawy zmianie nie znalazła się na stronie trybunału, gdzie nadal możemy przeczytać o odwołaniu ogłoszenia orzeczenia bez podania terminu? I czemu, mimo upływu od ponownego otwarcia przeszło trzech miesięcy, na wokandzie próżno szukać terminu rozprawy?
– Od października do teraz, tj. końca stycznia, było wystarczająco dużo czasu, żeby wyznaczyć termin rozprawy, przeprowadzić ją, zamknąć i wydać wyrok. Po ponownym otwarciu rozprawy przed TK nie ma potrzeby przeprowadzania całego postępowania od początku, jak np. w sprawach karnych po uchyleniu wyroku przez sąd wyższej instancji – mówi nam prof. Stanisław Biernat, do 2017 r. wiceprezes Trybunału Konstytucyjnego. – Praktycznie może chodzić o zadanie jednego lub kilku pytań uczestnikom postępowania, dopuszczenie dowodu z dokumentów itp. To można załatwić w ciągu godziny – podkreśla.
Czas w tej sprawie ma znaczenie. Skierowane do TK na początku 2018 r. przez SO w Warszawie pytania prawne spowodowały, że kolejne sądy, rozpatrując odwołania osób objętych ustawą od decyzji Zakładu Emerytalno-Rentowego MSWiA, zawieszały masowo postępowania, czekając na orzeczenie TK. Liczba odwołań rosła. Rosła też liczba zażaleń składanych do sądów apelacyjnych na postanowienia o zawieszeniu. Doszło do tego, że prezesi niektórych SO i apelacji postanowili spytać TK, kiedy podejmie temat. W odpowiedzi zasugerowano… śledzenie wokandy.
Zmiana nastąpiła w 2019 r. Część sędziów SO zaczęło rozpatrywać odwołania, nie czekając na TK. Z kolei SA uwzględniały zażalenia na zawieszenie. Pojawiły się pierwsze wyroki w sądach I i II instancji. – Czekanie na trybunał przestało mieć sens – mówi DGP sędzia gdańskiej apelacji.
To nastawienie przekłada się na statystyki. Jak wielokrotnie pisaliśmy na łamach DGP, autorytet trybunału po zmianach personalnych, jak i ustrojowych z roku na rok słabnie. Świadczą o tym nie tylko negatywne oceny wygłaszane przez część konstytucjonalistów, ale także twarde dane publikowane co roku przez sam TK. Z „Informacji o istotnych problemach wynikających z działalności i orzecznictwa Trybunału Konstytucyjnego w 2019 r.” wynika, że rok ten był kolejnym, w którym TK nie udało się poprawić statystyki. Załamanie nastąpiło po 2015 r. O ile bowiem w 2015 r. TK wydał 173 orzeczenia, tak w 2016 r. było ich już tylko 99, w 2017 r. – 89, w 2018 r. – 72, a w 2019 r. trybunałowi udało się wydać zaledwie 70 orzeczeń.
O braku zaufania do TK świadczy też spadająca liczba kierowanych do niego spraw, w tym głównie pytań prawnych zadawanych przez sądy – w 2019 r. było ich zaledwie 23. Ten trend utrzymuje się od 2016 r. (wówczas zanotowano drastyczny spadek wpływu pytań prawnych – ze 135 w 2015 r. do 21 w następnym roku). Wpływ, odkąd stery w TK przejęła Julia Przyłębska, ratują wyłącznie skargi konstytucyjne (w 2019 r. wpłynęło ich aż 193, a rok wcześniej 185 na 235 wszystkich spraw).
Trybunał otworzył w październiku na nowo rozprawę dotyczącą ustawy dezubekizacyjnej. Jeden z sędziów TK w stanie spoczynku przekonuje, że gdyby była wola, można by postępowanie zamknąć w ciągu godziny. Mijają jednak trzy miesiące i orzeczenia nie ma.
Dlatego można sobie zadać pytanie, co nastąpiło między 6 października, kiedy Julia Przyłębska mówiła: „Trybunał Konstytucyjny uznaje sprawę za dostatecznie wyjaśnioną do wydania orzeczenia”, a 20 października, kiedy odłożono wydanie orzeczenia bez podania terminu. Mnie nasuwają się dwie odpowiedzi. Albo przyszło stanowisko spoza TK, że wydanie orzeczenia teraz nie jest oczekiwane. Albo że w składzie TK doszło do spięcia i pojawiła się obawa, że decyzja nie będzie po myśli prezes TK. Nie widzę innego uzasadnienia, że raz mówi się publicznie o dostatecznym wyjaśnieniu sprawy, by potem milczeć. Wymownie.
TK odpowiedział nam, że „wobec niemożności rozpoznania sprawy w terminie publikacyjnym, 20 października 2020 r., w składzie rozpoznającym sprawę do zamknięcia rozprawy, rozprawa została otwarta na nowo”. Jeden z sędziów sprawozdawców tłumaczy, że mogły zajść „obiektywne przesłanki uniemożliwiające wydanie orzeczenia”. Czyli jakie?
Pandemia nie jest usprawiedliwieniem, skoro, powtórzę, publicznie uznano sprawę za wyjaśnioną. Obiektywizm tych przesłanek stoi pod znakiem zapytania. Nie pamiętam za czasów mojej kadencji na stanowisku prezesa TK ani w późniejszych kadencjach, by trzeba było czekać przeszło trzy lata na orzeczenie. Owszem, były sytuacje, kiedy obradowaliśmy długo, sędziowie spotykali się nawet codziennie, prowadząc burzliwe dyskusje, bo jednomyślność składu nigdy nie była regułą. Orzeczenia zapadały minimalną większością głosów przy licznych zdaniach odrębnych. Przypomnę choćby historyczną sprawę ogródków działkowych, która kilkakrotnie wracała do TK, w innym nieco kontekście. Albo kwestia z 1997 r. dotycząca aborcji ze względu na tzw. społeczną przesłankę. Wówczas jedna trzecia składu zgłosiła zdania odrębne. Ale nawet wtedy potrzebowaliśmy około pięciu miesięcy na rozstrzygnięcie.
Jakie terminy proceduralne obowiązują TK?
W przypadku gdy prezydent zwraca się do trybunału o zbadanie konstytucyjności ustawy, istnieje zasada, by rozpatrzyć taki wniosek w pierwszej kolejności w możliwie najkrótszym terminie. W innych przypadkach rolę gra zdrowy rozsądek. Gdy np. w 1993 r. doszło do rozwiązania przez Lecha Wałęsę parlamentu, mieliśmy skomplikowaną sytuację. Bo Sejm zdążył uchwalić nową ordynację wyborczą do Sejmu, a nie zdążył do Senatu. W ordynacji do Senatu było stwierdzenie, że ordynację Sejmu stosuje się odpowiednio w określonych sytuacjach. Tylko którą: poprzednią czy nową? Wówczas TK miał kompetencję wydawania powszechnych wykładni prawa. Zrobiliśmy to w ciągu tygodnia.
Ile w innych przypadkach TK zwykle potrzebuje czasu na zbadanie sprawy?
Zależy od materii pytania i tego, czy np. trzeba badać praktykę sądów. Widzę tu olbrzymią rolę prezes TK, która ma możliwość zwracania uwagi sędziom, że postępowanie się przedłuża.
Dziś mamy również inne sytuacje, które rzutują na postrzeganie TK. Choćby kwestia zbadania konstytucyjności art. 4a ustawy o planowaniu rodziny. Było ogłoszenie wyroku, a na jego pisemne uzasadnienie trzeba było czekać przeszło trzy miesiące. Pojawiło się dopiero wczoraj.
Zapadło orzeczenie, które mogliśmy wszyscy poznać dzięki transmisji TV. Artykuł 190 konstytucji mówi jasno, że orzeczenie TK wchodzi w życie z dniem ogłoszenia. I podlega niezwłocznemu ogłoszeniu w organie urzędowym. Mówienie, że nie można go opublikować, bo nie ma wersji pisemnej uzasadnienia, było więc dość niejasne. Wcześniej było dobrą zasadą, że uzasadnienie na piśmie było niezwłoczne i to, co widzimy dziś, jest sytuacją wyjątkową. Wszyscy mogliśmy jednak obserwować, że pani Przyłębska ogłaszała decyzję TK nie z głowy, tylko z tekstu, który czytała. Również ta treść mogła zostać niezwłocznie wysłana do premiera.
Na stronie TK pojawiło się oświadczenie STK Piotra Pszczółkowskiego. Mówi, że brak publikacji wyroku trybunału z 22 października 2020 r. ws. aborcji nie wynikał z braku pisemnego uzasadnienia jego zdania odrębnego. Zarówno on, jak i STK Leon Kieres złożyli je jeszcze w grudniu.
Za mojej kadencji mieliśmy inną praktykę: jeśli istniały zdania odrębne, to były one ogłaszane tuż po ogłoszeniu rozstrzygnięcia. Na tym samym posiedzeniu, przy tej samej publiczności. Przyznam, że byłem sceptyczny, bo np. ogłoszenie wyroku trwało pół godziny z uzasadnieniem, a dwie godziny wypowiadali się następnie zgłaszający zdania odrębne. Ważne było jednak, że opinia publiczna dostawała pakiet informacji i sprawa była jasna.
Jakie są skutki prawne zwlekania z wydaniem orzeczenia lub jego niepublikowania?
Dopóki nie ma orzeczenia opublikowanego w Dzienniku Ustaw, obowiązuje przepis w starym brzmieniu. Co do przeciągania wydania orzeczenia, to gdyby nie chodziło o sędziów, których chroni immunitet, można by rozważać art. 231 k.k. Mówi on, że funkcjonariusz publiczny, który, przekraczając swoje uprawnienia lub nie dopełniając obowiązków, działa na szkodę interesu publicznego lub prywatnego, podlega karze pozbawienia wolności do lat trzech. Do tej pory, powtórzę, nie było takiego problemu.
Od 2016 r. spada systematycznie liczba pytań prawnych kierowanych do TK. Z czego to wynika?
To pokazuje spadek zaufania sędziów sądów powszechnych do trybunału. Nie zadają pytań, bo widzą, co się z nimi dalej dzieje. Spada też liczba wydawanych orzeczeń, co łącznie stawia trybunał w złym świetle. W tym sensie TK nie zrobił nic, by zmniejszyć te obawy co do jego pracy, które pojawiły się już podczas powoływania niektórych sędziów TK, jak i samej Julii Przyłębskiej na stanowisko. Powtórzę, co mówiłem nieraz, że jej status formalny jako prezes jest niezgodny z konstytucją. Ta kandydatura nie została przedstawiona prezydentowi zgodnie z przepisami. Nie było uchwały Zgromadzenia Ogólnego Sędziów TK w tej sprawie.
Czy istnieją prawne rozwiązania, które pozwoliłyby rozwiać wątpliwości, kto zasiada w TK?
Nie może być tak, że ktoś z ławy poselskiej wchodzi prosto do TK. Przyznam, za mojej kadencji to się zdarzyło. Bywało i tak, że sędzią trybunału zostawał wicemarszałek Sejmu. Ten grzech jest więc dość powszechny, stary i zapewne obecna władza mogłaby z łatwością wytknąć poprzednikom, że również oni go popełniali. Ale ludzką rzeczą jest się uczyć na błędach. Razem z grupą sędziów TK w stanie spoczynku przygotowywałem przed laty projekt zmian prawa w zakresie statusu sędziów TK. Proponowaliśmy, by na sędziego TK nie była wybierana osoba, która w ostatnich czterech latach należała do partii, była we władzach parlamentarnych czy rządowych. Nasze prace trafiły do kancelarii ówczesnego prezydenta Komorowskiego i… nic się z nimi nie wydarzyło. Co nie znaczy, że nie należałoby teraz wrócić do tematu.