Gdyby ktoś poprosił mnie o odpowiedź na pytanie, jakimi cechami powinien się odznaczać dziennikarz, powiedziałbym, że chodzi o swoistą mieszankę naiwności i nieufności. Naiwność jest potrzebna po to, by zbyt szybko nie przywyknąć i wciąż się „oburzać” na łamanie prawa czy choćby dobrych obyczajów, zwłaszcza przez władzę, niezależnie od tego, że to „nie pierwszy raz”, a „poprzednicy też tak robili”. Nieufność jest zaś warunkiem niezbędnym do tego, by choćby starać się realizować podstawową funkcję czwartej władzy, jaką jest patrzenie pozostałym trzem władzom – naręce.

W ostatnich latach o naiwność coraz trudniej. „Afery”, które jeszcze 10 lat temu lądowałyby na pierwszych stronach gazet, dziś zasługują na wzmiankę gdzieś na dole dziewiątej kolumny. To, co jeszcze wczoraj w głowach nam się nie mieściło, dziś jest nową normalnością. Granice społecznej wrażliwości przesuwać tym łatwiej, że w jednych rękach znajduje się władza wykonawcza, organy ścigania, instytucje kontrolne, Trybunał Konstytucyjny i tzw. media publiczne, które patrzą na wszystko rozanielonym wzrokiem DanutyHoleckiej.
Sprawy dotyczące różnego rodzaju nadużyć władzy, nawet jeśli trafiają do prokuratury, rzadko kiedy mają swój dalszy ciąg w sądzie. Szczególnie odkąd na powrót scalono funkcje prokuratora generalnego z funkcją ministra sprawiedliwości, która z definicji jest polityczna. Jak więc może się skończyć zawiadomienie do prokuratury w sprawie możliwości popełnienia przestępstwa przez osobę pełniącą funkcję ministra sprawiedliwości? Nie trzeba być specjalnie lotnym, by obstawić, że w ośmiu na 10 przypadków skończy się to umorzeniem. W pozostałych dwóch prokuratura zapewne w ogóle odmówi wszczęcia postępowania. W takich sprawach rodzi się oczywiste pytanie, czy decyzja prokuratury była zasadna. Można to sprawdzić, występując do śledczych o wgląd do akt. Jeśli nie jest się stroną, tylko np. dziennikarzem, członkiem organizacji pozarządowej lub politykiem opozycji, wcale nie jest to łatwe. Na szczęście, domagając się tego w trybie dostępu do informacji publicznej, można odmowę zaskarżyć do sądu administracyjnego. Inna rzecz, że uzyskanie orzeczenia (zwłaszcza korzystnego) trwa czasem tak długo, że opinia publiczna, zajęta nowymi aferami, nie będzie już o sprawie pamiętać. Ale lepiej późno niżwcale.
Tymczasem Prawo i Sprawiedliwość właśnie próbuje odebrać mediom nawet tę skromną możliwość weryfikacji pracy prokuratury. Gdy forsowane przez tę formację zmiany wejdą w życie, od odmowy dostępu do akt umorzonej sprawy nie tylko nie będzie możliwości odwołania do sądu, lecz także do przełożonego prokuratora. Czy wówczas wyjdą na jaw zaniedbaniaśledczych?
Nie będzie pewnie tak, że prokuratorzy będą odmawiać mediom dostępu do akt w ogóle. Tyle że uzyskają go po pierwsze dziennikarze przychylni władzy, a po drugie tylko do takich spraw, które są z punktu widzenia tej władzy wygodne. Widać najlepszym sposobem walki z „układem zamkniętym” jest stworzenie własnego. Jeszcze bardziejzamkniętego.
PS. W dniu, w którym na naszych łamach to rozwiązanie skrytykowała prokurator Katarzyna Kwiatkowska, szefowa stowarzyszenia Lex Super Omnia, gruchnęła informacja o oddelegowaniu jej, a także prokuratorów Ewy Wrzosek i Jarosława Onyszczuka, do odległych jednostek w innej części Polski. To komentuje sięsamo.