Ponad 3 tys. zł będzie musiał zwrócić kredytobiorcy jeden z banków. Sąd uznał bowiem, że bezpodstawnie pobrał z jego konta składki na ubezpieczenie niskiego wkładu własnego.
Obowiązek ponoszenia przez klienta opłat z tytułu ubezpieczenia wynikał z łączącej strony umowy kredytowej. Kredytobiorca zakwestionował jednak to postanowienie, wskazując w pozwie, że zabezpiecza ono wyłącznie interesy banku. A skoro tak, to właśnie bank powinien ponosić koszty ochrony ubezpieczeniowej. Ponadto przekonywał, że nie był w stanie ocenić zasadności kontynuowania umowy ubezpieczenia po upływie pierwszych 36 miesięcy, gdyż w umowie kredytowej nie doprecyzowano, ile wynosi okres ochrony. Wskazano jedynie, że trwa on maksymalnie 108 miesięcy.
Ani jasne, ani precyzyjne
Sąd rozpoznający sprawę przyznał rację powodowi. Jak zauważył, bank przyznał sobie w umowie prawo do podejmowania arbitralnej decyzji co do przedłużania okresu ochrony ubezpieczeniowej. Klient nie miał żadnego wpływu na te decyzje. W uzasadnieniu wyroku podkreślono więc, że zakwestionowane postanowienie nie zawierało dostatecznie jasnych i precyzyjnych informacji pozwalających konsumentowi na uzyskanie szczegółowej wiedzy co do tego, jak faktycznie kształtują się koszty ubezpieczenia czy jak długo będzie on zobowiązany do ich refundowania bankowi.
Dodatkowo sąd stwierdził, że nigdzie nie udało mu się znaleźć definicji „wkładu wymaganego”, którego wpłata zwalniałaby powoda z obowiązku uiszczenia składek. W umowie zabrakło również określenia zdarzeń pozwalających ustalić moment zakończenia umowy ubezpieczenia przed upływem maksymalnego okresu jej trwania, a więc 108 miesięcy.
Definicji tych pojęć próżno również szukać w regulaminie udzielania kredytów i pożyczek hipotecznych dla osób fizycznych, stanowiącym załącznik do umowy kredytowej. Tymczasem, jak podkreślił sąd, oceniając możliwość zbadania realnego kosztu ubezpieczenia, nie można tracić z pola widzenia faktu, że kredyt waloryzowany był we frankach szwajcarskich. Może się więc zdarzyć, iż po przeliczeniu zobowiązania wyrażonego w walucie obcej na walutę polską wysokość kredytu pozostałego do spłaty po pewnym czasie obowiązywania umowy może być wyższa od pierwotnie zaciągniętego.
„Gdyby zatem przyjąć, że wartość »wkładu wymaganego« stanowi konkretną sumę wyrażoną w walucie polskiej, to wobec znacznego wzrostu wartości szwajcarskiej waluty względem waluty polskiej nie można wykluczyć, że wkład ten nie zostanie spłacony po upływie 36 miesięcy, o jakich mowa, ani nawet maksymalnie przewidzianych umową 108 miesięcy” – podkreślono w uzasadnieniu wyroku. Sąd uznał więc, że brak tak podstawowego elementu wpływającego na ostateczny kształt zobowiązania powoda, jak określenie waluty, w jakiej należy szacować „wkład wymagany”, skutecznie wyłącza możliwość oszacowania realnego obciążenia go kosztami ubezpieczenia niskiego wkładu.
Rozbieżne orzecznictwo
To nie pierwsze rozstrzygnięcie, w którym sąd uznał, że ubezpieczenie niskiego wkładu własnego stanowi niedozwoloną klauzulę umowną. Podobne wydał np. Sąd Okręgowy we Wrocławiu (sygn. akt II Ca 436/15). Tu w uzasadnieniu wskazano m.in., że poprzez obciążenie klientów kosztami ubezpieczenia „doszło do przerzucenia ryzyka gospodarczego związanego z prowadzoną przez stronę pozwaną zawodowo działalnością bankową na konsumentów”.
Ponadto sąd wytknął bankowi, że ustanowienie zabezpieczenia ubezpieczeniowego warunkowało uzyskanie wyższego kredytu – a co za tym idzie gwarantowało bankowi większy zysk: bo rosła tym samym podstawa do obliczania rat kredytowych i odsetek z tytułu spłaty wyższego kapitału.
W orzecznictwie wciąż jednak istnieje rozbieżność w kwestii oceny abuzywności klauzuli dotyczącej ubezpieczenia niskiego wkładu własnego. Wystarczy przytoczyć np. wyrok Sądu Okręgowego w Gdańsku z 25 marca 2016 r. (sygn. akt I C 22/15). Jak wskazano w jego uzasadnieniu, ustanowienie tego rodzaju zabezpieczenia kredytu nie prowadziło do nieusprawiedliwionej dysproporcji praw i obowiązków kredytobiorców. Ci bowiem, choć nie dysponowali wymaganym wkładem własnym, otrzymali kredyt. A to byłoby niemożliwe, gdyby nie ochrona ubezpieczeniowa. Nie sposób więc – uznał sąd – mówić o rażącym naruszeniu interesów konsumenta.
ORZECZNICTWO
Wyrok Sądu Rejonowego dla Warszawy-Śródmieścia z 29 lipca 2016 r., sygn. akt VI C 2850/15. www.serwisy.gazetaprawna.pl/orzeczenia