Sprawa sprawia wrażenie sporu kadrowego, w istocie jednak dotyka istoty porządku ustrojowego. Jeżeli Prokuratora Krajowego można „usunąć” pismem, które nie stanowi aktu odwołania, to w konsekwencji można byłoby analogicznie „unieważniać” powołania sędziów, ministrów czy Prezydenta. To nie rządy prawa, lecz uznaniowość, która – jak uczy doświadczenie – w państwie prawa zawsze prowadzi do negatywnych konsekwencji.

Odwołanie bez odwołania

Ustawa przesądza jednoznacznie: Prokuratora Krajowego można odwołać wyłącznie w określonym trybie – przez Prezesa Rady Ministrów, na wniosek Prokuratora Generalnego, za zgodą Prezydenta. Trzy podpisy, trzy ośrodki władzy – to nie przypadek, lecz zabezpieczenie przed arbitralnością. Tymczasem w styczniu ubiegłego roku procedurę tę zastąpiono pismem, które w istocie „stwierdzało”, że powołanie było błędne. Innymi słowy, zamiast odwołać, przyjęto założenie, że w ogóle nie było czego odwoływać.

Problem polega na tym, że taki akt po prostu nie istnieje. To nie akt „wadliwy”, lecz akt nieistniejący. Prawo ustrojowe nie przewiduje instytucji „czynności uznającej za nieistniejące”. To tak, jakby zakończyć stosunek pracy nie poprzez wypowiedzenie, lecz pismem o treści: „Nigdy pan tu nie pracował, proszę opuścić biuro”. Efektowne? Być może. Legalne? Zdecydowanie nie.

Inżynier bez dyplomu i prokurator bez odwołania

Dla przejrzystości odwołajmy się do analogii. Jeżeli inżynier posłużył się sfałszowanym dyplomem, jego projekty mogą istnieć fizycznie, lecz prawo nie uznaje go za inżyniera. Nie można mu także „wręczyć dokumentu”, że „nigdy nim nie był”. Należy rozwiązać z nim stosunek pracy w trybie przewidzianym w kodeksie pracy. Prawo zna bowiem jedynie określone formy zakończenia zatrudnienia: wypowiedzenie, rozwiązanie dyscyplinarne bądź porozumienie stron. Wszystko inne ma charakter pozorny.

Analogicznie w sferze publicznej: jeżeli urząd ma zostać opróżniony, konieczne jest odwołanie w trybie ustawowym – niezależnie od tego, jakie przyczyny odwołania uznaje się za uzasadnione – a nie pismo stwierdzające, że „powołanie było nieważne”. W przeciwnym razie powstaje sprzeczność: uznajemy ważność projektów inżyniera, kwestionując zarazem istnienie samego inżyniera. W wariancie ustrojowym oznacza to akceptację decyzji Prokuratora Krajowego przy jednoczesnym pozbawieniu go bytu prawnego. I to wszystko z uwagi na doraźną wygodę polityczną.

Państwo faktów zamiast państwa prawa

Taka praktyka stanowi legalizację faktów dokonanych. Gdy władza wykonawcza, zamiast stosować prawo, zastępuje je faktem dokonanym „bo tak będzie szybciej”, dochodzi do naruszenia zasady legalizmu. W demokratycznym państwie prawa skuteczność nie może być funkcją sprytu. Jak pisał Gustav Radbruch, „fakt nie jest źródłem legalności, lecz jej zaprzeczeniem”. Zgoda na wyjątek – że można kogoś „usunąć” poza trybem – otwiera drogę do kolejnych: do pomijania sądu, bo orzeka zbyt wolno, a następnie do „unieważniania” wyborów jako rzekomo „źle przeprowadzonych”.

Urząd, który nie opustoszał

Paradoks polega na tym, że urząd Prokuratora Krajowego formalnie nigdy nie został opróżniony. Skoro nie było skutecznego aktu odwołania, nie powstała podstawa do powołania następcy. W efekcie mamy sytuację, w której w tym samym budynku mogą przebywać dwie osoby, z których tylko jedna jest organem w sensie ustrojowym. Druga – choć może dysponować biurkiem, sekretariatem i narzędziami administracyjnymi – pełni rolę „urzędu faktycznego”. Państwo nie może mieć dwóch Prokuratorów Krajowych, tak jak nie może mieć dwóch premierów. Prawo przewiduje jeden urząd – i jedno umocowanie do jego sprawowania.

Legalizm – nie przeszkoda, lecz gwarancja

Nie chodzi tu zatem o spór personalny. Chodzi o zasadę rozstrzygającą, czy Polska pozostaje państwem prawa, czy staje się państwem faktów dokonanych. Legalizm nie jest uciążliwą formalnością, lecz gwarancją, że nie obudzimy się w rzeczywistości, w której urzędy przyznaje się i odbiera na podstawie „pism o braku skuteczności”.

Państwo prawa przypomina budynek oparty na konstrukcji nośnej: można pomalować ściany i przestawić meble, lecz wyjmowanie belek konstrukcyjnych prowadzi do katastrofy. Zasada legalizmu jest właśnie taką belką. Bez niej prawo staje się dekoracją gabinetową, a nie narzędziem ochrony obywateli. Z tego sporu można wyjść – i to szybciej, niż się wydaje – pod warunkiem, że po obu stronach zasiądą osoby nastawione na dialog, a nie na doraźne zwycięstwo. Państwa prawa nie odbuduje się konferencjami prasowymi ani kolejnymi pismami „stwierdzającymi bezskuteczność”. Odbudowa będzie możliwa dopiero wtedy, gdy prawnicy, politycy i urzędnicy zrozumieją, że spór o urząd jest w istocie sporem o sens legalizmu – o prymat norm nad emocjami i rewanżem.