- W cyfrowej gospodarce zwycięzca bierze wszystko. Kiedy jakaś firma wskoczy na pozycję lidera, bardzo trudno ją dogonić. W efekcie powstają coraz większe koncerny dysponujące coraz większymi zasobami - uważa Andrew Keen przedsiębiorca, krytyk kultury, z wykształcenia historyk.
Czy internet to największy wynalazek w historii ludzkości?
Tak może uważać tylko ktoś z Doliny Krzemowej. Internet jest ważnym, ale nie najważniejszym wynalazkiem z historycznej, a nawet gatunkowej perspektywy – by wspomnieć ogień. Pod tym względem ważniejszy jest chociażby komputer, bo internet to po prostu komputery podłączone do sieci.
Przyznaje pan, że internet jest ważny, lecz jednocześnie uważa, że coś jest z nim nie tak.
Nie mam nic przeciwko internetowi jako takiemu. Problemem są firmy, które zbudowały na nim potęgę i modele biznesowe. Przykładem jest „gospodarka inwigilacji”, w której ludzie oddają wiedzę o sobie, a ktoś zarabia na tym dzięki wpływom z reklam. W ten sposób wszyscy stajemy się produktem. Na naszych oczach dokonuje się cyfrowa rewolucja, ale świat, jaki dzięki niej powstaje, to świat nierówności.
W jaki właściwie sposób modele biznesowe firm, które zbudowały potęgę dzięki sieci, miałyby się przyczyniać do pogłębiania nierówności?
W cyfrowej gospodarce zwycięzca bierze wszystko. Kiedy jakaś firma wskoczy na pozycję lidera, bardzo trudno ją dogonić. W efekcie powstają coraz większe koncerny dysponujące coraz większymi zasobami. Google nie ma konkurencji, jeśli idzie o wyszukiwanie. Podobnie Facebook w mediach społecznościowych. Zresztą żadna z tych firm nie była pionierem na swoim polu: Amazon nie był pierwszym sklepem internetowym, Google nie było pierwszą wyszukiwarką, a Facebook pierwszą siecią społecznościową. Tylko kto może z nimi dzisiaj konkurować?
Postęp technologiczny zawsze wiązał się z upadkiem starych modeli biznesowych.
Zgadzam się, ale z tym zastrzeżeniem, że teraz odbywa się to o wiele szybciej i na znacznie większą skalę. To, co obserwujemy, to powtórka z XIX-wiecznej rewolucji przemysłowej, która zniszczyła stary świat.
Internet ma więc tendencje do tworzenia monopoli.
Nie jestem pierwszą osobą, która to zauważyła. Nawet jeśli sieć z samej swojej struktury nie jest scentralizowana, to nie tworzy wielu zwycięzców, lecz dwóch, a najczęściej jednego. W Dolinie są ludzie, tacy jak inwestor Peter Thiel, którzy uważają, że monopole są dobre dla przedsiębiorców i społeczeństwa. To stary argument, który miał zwolenników już w XIX w. Ja uważam, że monopole są złe, ponieważ tworzą wielkie biurokracje w ramach zachowawczych organizacji, a w efekcie hamują innowacyjność.
Musi pan jednak przyznać, że monopole są wygodne. To dzięki monopolowi Microsoftu nie muszę się martwić o to, w jakim formacie wysłać panu plik tekstowy, bo z pewnością będzie mógł pan go otworzyć.
Prawdą jest, że monopole sprawiają, że życie przeciętnego użytkownika często staje się prostsze. Ale to, co daje korzyści użytkownikom, już niekoniecznie jest korzystne dla społeczeństwa – a w efekcie i dla poszczególnych użytkowników. Nie szukając daleko, Amazon ma coraz mocniejszą pozycję na rynkach e-handlu i wydawniczym. I to ma swoje zalety: wszyscy kupujemy w nim tanie książki. Ale dla branży wydawniczej to fatalne, bo Amazon zyskuje względem nich zbyt silną pozycję, którą wykorzystuje do zwiększania swoich marż. W konsekwencji nie jest to dobre dla czytelników, gdyż niedługo będą mieli mniejszy wybór. Bo część wydawnictw nie wytrzyma finansowo takiej presji.
Teoretycznie jednak innowacyjny monopolista jest możliwy. Microsoft dzisiaj jest postrzegany jako firma bardziej innowacyjna niż przed laty.
To nie jest dobry argument, bo przyczyną, dla której Microsoft stał się bardziej innowacyjny, jest to, że firma ta nie cieszy się już pozycją monopolisty. Kiedy gigant z Redmond nim był, to m.in. zwalczał rozwój przeglądarek internetowych. Gdyby dalej był monopolistą, nie dopuściłby do powstania ani Facebooka, ani Google’a. MS otarł się o kompletną utratę znaczenia, więc musiał wymyślić się na nowo.
Od samego początku opinię innowacyjnego ma za to Google.
Firma z Mountain View uwielbia innowacje, ale tylko gdy przyczyniają się one do rozwoju jej modelu biznesowego opartego na przetwarzaniu wielkich ilości danych. Google inwestuje więc w samoprowadzące się samochody, bo za każdym razem, kiedy wsiądziemy do auta sterowanego za pomocą ich technologii, będziemy za darmo udostępniać im jeszcze więcej danych o sobie. Z drugiej strony Google przeciwstawia się modelom biznesowym będącym w konflikcie z ich własnym. Dla przykładu firma bardzo mocno sprzeciwia się ad-blockom (oprogramowaniu blokującemu wyświetlanie reklam w przeglądarce internetowej – aut.). To bardzo innowacyjna technologia, a do tego taka, której ludzie chcą, bo nie znosimy reklam. Niedawno ekipa byłych programistów Google’a stworzyła aplikację na telefony komórkowe blokującą reklamy. Nietrudno zgadnąć, że aplikacja została zablokowana w sklepie Google Play (chodzi o aplikację Disconnect.Me – aut.). Więc w pewnym sensie ma pan rację – monopole mogą być innowacyjne, ale tylko w obrębie ich własnych modeli biznesowych.
W swoich książkach krytykuje pan również koncept sieci 2.0, czyli treści wytwarzanych przez użytkowników.
Większość produkowanych w ten sposób treści to narcyzm, wulgarność oraz głupota. Albo udająca niezależność propaganda dostarczana przez firmy PR-owe lub autorytarne rządy. Tymczasem ludzie, którzy poświęcili życie na produkcję wartościowych treści – dziennikarze, muzycy, pisarze – mają problemy finansowe, bo bardzo trudno jest zarobić, sprzedając coś online. Dziennikarze tracą pracę, zasilają najczęściej szeregi agencji PR-owych, gdzie edytują strony klientów na Wikipedii.
Jeśli porównywać internet z tzw. starymi mediami, to nie mam wrażenia, że po włączeniu telewizora zalewają mnie lepsze treści. Wręcz przeciwnie.
Uważałbym z oceną treści, bo co nie podoba się jednej osobie, trafia w gust drugiej. Niemniej jednak mój argument ma słabą stronę, a mianowicie, że internet nie napędza się sam – stoją za nim także inne siły. Telewizja dzisiaj pod wieloma względami jest jak internet. Amerykańskie stacje informacyjne jak MSNBC czy Fox emitują praktycznie wyłącznie propagandę. W starych i nowych mediach następuje zwrot ku subiektywizmowi, narcyzmowi, intymności informacji.
Pytanie brzmi, czy to internet ciągnie w tym kierunku stare media, czy odpowiada za to jakaś inna siła?
Odpowiadają za to radykalna indywidualizacja i fragmentacja społeczeństwa. W sieci objawia się to pod postacią hiperpersonalizacji. Nie jest tak, że wcześniej tworzyliśmy kolektyw, a potem przyszedł internet i nas zatomizował. Internet nie jest przyczyną tego zjawiska, jest jego katalizatorem, a zarazem skutkiem. To widać dobrze na Facebooku, w kontekście którego słowa „społeczność” i „społecznościowy” odmieniane są przez wszystkie przypadki. Ale to właśnie jest najlepszy przykład hiperpersonalizacji, bo każda społeczność, którą wybieramy, odzwierciedla nas, do każdej możemy przystąpić i opuścić ją za jednym kliknięciem, możemy je przebudowywać – a to wszystko przez pryzmat nas samych.
O pokoleniu, które dorastało, mając internet za oczywistość, mówi się, że jest pokoleniem „good enough”, rzeczy na „wystarczająco dobrym” poziomie. Praca nie musi być najlepiej płatna, musi być wystarczająco płatna. Może podobnie te treści wystarczą użytkownikom, bo są wystarczająco dobre?
Po części się zgadzam. Telewizja marnuje olbrzymie środki na produkcję treści, które są bezwartościowe. Coraz więcej osób ogląda tego typu produkcje online. Ale pańska logika jest błędna w odniesieniu do pochodzenia tych treści. Więc nie jest wystarczająco dobre, jeśli czytane treści pochodzą z farm treści sponsorowanych przez reżim Putina. Nie jest wystarczająco dobre, jeśli artykuł na Wikipedii został napisany przez agencję PR. Dlatego zależy mi nie tyle na informacji, ale na jakości myśli stojącej za nią, a to nigdy nie może być wystarczająco dobre. Nie kupuję tego, że moje pokolenie różni się od dzisiejszej młodzieży. Jeśli komuś na czymś nie zależy, to coś może być wystarczająco dobre, ale jeśli przykłada się do tego wagę, to nigdy nie będzie wystarczająco dobre. Dla mnie ważne są informacje, na których mogę polegać, które w spójny sposób wyrażają złożoność świata. Dlatego nie dam wystarczająco dobrego wywiadu i nie napiszę wystarczająco dobrej książki. Chcę dać najlepszy wywiad i napisać najlepszą książkę.
A co z rolą internetu jako narzędzia zdobywania wiedzy i samodoskonalenia? Wikipedia ma swoje wady, ale pozwala w kilka sekund wyszukać rzeczy, których znalezienie zajęłoby mi bez niej nawet miesiące.
Dla ludzi, którzy wiedzą, jak korzystać z sieci, internet jest zbawieniem. Bez niego nie mógłbym zajmować się tym, czym się zajmuję. Ale to nie jest problem, bo z internetem czy bez, tacy ludzie i tak sobie poradzą. Sieć nie jest nauczycielem. Jest doskonała dla ludzi, którzy są wykształceni, ale nie jest platformą samodoskonalenia dla osób, którzy zaczynają od zera. Internet potrzebuje pośredników, wymaga wskazówek.
Jak temu zaradzić?
Rozwiązań niestety nie znajdziemy online, muszą być offline. Nie możemy polegać na internecie, jeśli 11-latek w Jemenie chce dowiedzieć się czegoś o roli islamu w świecie i nie chcemy, by został terrorystą. Tutaj w grę wchodzą polityka i dostęp do edukacji. Internet jest dla edukacji bardzo ważny, ale nie jest jedynym narzędziem. Akademia Khana (darmowa platforma z krótkimi wykładami wideo z różnych dziedzin – aut.) jest dobrym przykładem, ale jest wyjątkowa. Internet nie jest otwartym systemem informacji, przeciwnie – jest systemem zamkniętym: każdy szuka w nim tego, co mu pasuje. Internet nie budzi ciekawości. Pan szuka w sieci informacji nie dlatego, że to internet wzbudził w panu ciekawość, ale dlatego, że jest pan ciekawy świata ze swojej natury.