Jak Amerykanie zrobią coś, co nam się nie spodoba, to nagle stwierdzimy, że możemy ocenić pozytywnie część urządzeń chińskiego producenta - uważa Błażej Sajduk, współpracownik Nowej Konfederacji, adiunkt w Katedrze Bezpieczeństwa Narodowego Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Jak Amerykanie zrobią coś, co nam się nie spodoba, to nagle stwierdzimy, że możemy ocenić pozytywnie część urządzeń chińskiego producenta - uważa Błażej Sajduk, współpracownik Nowej Konfederacji, adiunkt w Katedrze Bezpieczeństwa Narodowego Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Jak się panu podoba najnowszy projekt nowelizacji ustawy o krajowym systemie cyberbezpieczeństwa (KSC)?
Wydaje się, że wielkim wygranym jest podmiot państwowy, który zostanie operatorem strategicznej sieci bezpieczeństwa i będzie grał główną rolę w Polskim 5G – czyli Exatel. Natomiast biznes na pewno nie jest z tych zmian zadowolony. Zwłaszcza że operatorzy telekomunikacyjni będą na łasce i niełasce państwa. Po pierwsze dlatego, że aby skorzystać z częstotliwości w paśmie 700 MHz, będą musieli współpracować z podmiotami państwowymi. I po drugie dlatego, że państwo będzie decydowało o tym, jakie komponenty będą mogli wykorzystać do budowy sieci piątej generacji.
O planach stworzenia Polskiego 5G (państwowo-prywatnej hurtowej sieci piątej generacji – red.) słyszeliśmy od dawna, ale nic konkretnego się w tej spawie nie działo, bo strony nie mogły się porozumieć. Teraz strona rządowa przeszła do ofensywy.
Najdłużej dyskutowana jest część ustawy dotycząca dostawców wysokiego ryzyka, czyli tych producentów sprzętu do budowy sieci, którzy zostaną wykluczeni z budowy 5G. Czy zastosowane tu kryteria gwarantują bezpieczeństwo?
Finlandia np. skupiła się bardziej na badaniu sprzętu, a nie dostawców. I ograniczyła regulacje do rdzenia sieci, pomijając jej radiową część – co umożliwia chińskim producentom udział w budowie sieci, choć na razie bez większych sukcesów. Polski projekt takiego rozróżnienia nie przewiduje. Strona rządowa deklaruje, że zdecydują kryteria techniczne, natomiast prawda jest taka, że ważną rolę może odgrywać tu komponent polityczny. Certyfikacja sprzętu do budowy sieci 5G może się więc sprowadzić do wyboru, czy będą nas podsłuchiwać państwa demokratyczne czy Chińczycy. Logika czysto biznesowa jest w tej sprawie nieskuteczna.
Technologie są pana zdaniem polityczne?
Absolutnie. 5G jest kwestią polityczną od samego początku. Przy budowie sieci poprzednich generacji Chińczycy byli wyciskani jak cytrynka: za patenty, opłaty licencyjne. Nawet produkując sprzęt u siebie, musieli w ten sposób oddawać od kilkunastu do kilkudziesięciu procent jego wartości. Gdy przyszło do 5G, powiedzieli dość – i teraz oni chcą wycisnąć resztę świata. Z czym nie wszyscy są w stanie się pogodzić.
A jak pan odczytuje zapisy KSC – wykluczymy chińskiego Huaweia z budowy 5G czy nie? Projekt daje do tego narzędzie – tylko czy go użyjemy?
Trzeba na to spojrzeć w szerszym kontekście. Po tym jak Joe Biden w maju wycofał się z sankcji za Nord Stream 2 wprowadzonych przez administrację Donalda Trumpa, polski rząd zgromadził amunicję.
Za to, że Stany Zjednoczone nas wystawiły?
Rząd tak to odebrał, że został zdradzony. I w związku z tym zaczął zbierać karty atutowe: z jednej strony uchwalamy lex TVN (ustawa, która zmusiłaby amerykański koncern Discovery do sprzedaży telewizji w Polsce – red.), z drugiej kupujemy amerykańskie czołgi Abramsy – i trzymamy jeszcze w zanadrzu decyzję w sprawie Huaweia. To jest silna karta, którą można różnie zagrać. Albo jesteśmy w obozie amerykańskim i nie wpuszczamy chińskiego dostawcy, albo jednak pozwalamy mu działać, żeby Waszyngton zobaczył, że nie pójdzie mu z nami tak łatwo.
Czy z tego, że PiS najwyraźniej zarzucił lex TVN, można wnosić, iż jesteśmy z powrotem na całego w amerykańskim klubie i Huawei nie będzie mógł budować sieci 5G?
Moim zdaniem rząd nie ma interesu, żeby rozwiewać niepewność w tej kwestii, bo dzięki temu może rozgrywać tę kartę na różne sposoby.
To kosztowna rozgrywka. Rok temu Play obliczył, że w razie uznania Huaweia za dostawcę wysokiego ryzyka wymiana sprzętu kosztowałaby 900 mln zł.
Wydaje mi się, że rząd uznał, iż ostatecznie za wszystko, co się wiąże z ustawą o KSC, i tak zapłacą konsumenci: za aukcję częstotliwości, za budowę sieci strategicznej, za Polskie 5G, za ewentualną wymianę sprzętu sieciowego od dostawców wysokiego ryzyka. A tymi złymi będą telekomy, bo to one podniosą ludziom abonamenty, żeby to wszystko sfinansować. Natomiast rząd przedstawi się jako obrońca suwerenności technologicznej Polski. Nie spodziewam się, aby ludzie wyszyli na ulice z powodu droższego internetu.
To zimna polityczna kalkulacja. I pewnie dlatego rząd nie wsłuchuje się w głos rynku, a na konsultacje tych przepisów przewidział tylko kilka dni.
Konsultacje przedłużono do 2 listopada, co już daje trzy tygodnie.
Tak? To mi umknęło.
Czyli rząd wyklucza Huaweia, sprzedaje to piarowo jako obronę suwerenności i cyberbezpieczeństwa, za wszystko płacą operatorzy – i odbijają sobie na klientach?
Tak bym to interpretował. Oczywiście mogą być też inne scenariusze, choć wydają mi się dużo mniej prawdopodobne. Może np. będziemy próbowali na tym chińskim fortepianie coś zagrać. Ale nie spodziewam się.
Certyfikacja dostawców to wygodne narzędzie do targów z Amerykanami (i z innymi państwami). Jak zrobią coś, co nam się nie spodoba – przeniosą obecność wojskową do Rumunii – to my nagle stwierdzimy, że możemy ocenić pozytywnie jakąś część urządzeń Huaweia.
Jak to wpłynie na stosunki z Chinami, na których przecież bardzo zależy nam ze względu na wymianę handlową?
Tak, ale Chiny są daleko. Moim zdaniem na tyle boimy się wojny hybrydowej rosyjskiej i białoruskiej, że będziemy się trzymać jednego partnera i gwaranta naszego bezpieczeństwa. To widać po zakupach dla wojska.
Skoro tak się trzymamy amerykańskiego sojusznika, to dlaczego – wracając do wątku Discovery – drażniliśmy go, uchwalając lex TVN, choć przedstawiciele Białego Domu ostro tę ustawę krytykowali?
Odczytuję to jako sygnał ostrzegawczy z naszej strony po tym, co administracja Joego Bidena zrobiła w maju w sprawie Nord Streamu 2. Niejedyny zresztą, bo przypominam, że ogłosiliśmy wtedy zakup tureckich bezzałogowców dla armii – choć mamy rodzime rozwiązania i można też było kupić drony brytyjskie czy izraelskie. W obu przypadkach chodziło o pokazanie, że nie będziemy biernie przyjmować wszystkich decyzji Waszyngtonu.
Natomiast Huawei to jest nasza broń atomowa, którą rząd trzyma na wypadek pogorszenia się relacji z Ameryką.
Ale możemy tę broń potrzymać tylko przez jakiś czas, bo gdy budowa sieci 5G ruszy na dobre bez Huaweia, to argument wpuszczenia go na rynek zniknie. Nie będzie zapotrzebowania.
Wiele będzie tu zależało od szczegółowych rozwiązań, których nie znamy. Kiedy się zacznie proces certyfikacji dostawców, jak długo potrwa, jak będzie wyglądał, czy obejmie od razu wszystkie komponenty produkowane przez daną firmę.
Wyobrażam sobie też sytuację, że np. zanim minie czas na usunięcie sprzętu Huaweia, ktoś rozpatrzy pozytywnie odwołanie od decyzji uznającej go za dostawcę wysokiego ryzyka. Sposób się znajdzie.
Na wycofanie „ryzykownego” sprzętu będzie siedem lat, a pięć w infrastrukturze krytycznej.
No właśnie. Pięć lat to dłużej niż kadencja parlamentu. Siedem tym bardziej.
Na początku projekt KSC skupiał się na ocenie ryzyka dostawców, ale w kolejnych wersjach doszły doń nowe elementy. Teraz przewiduje też m.in. budowę strategicznej sieci bezpieczeństwa dla służb mundurowych i organów administracji państwowej. Jest nam potrzebna?
Nie spotkałem się z opinią eksperta, który by temu zaprzeczył. Wszyscy mówią, że obecnie wykorzystywany system łączności Tetra jest nieefektywny. Pytanie, czy trzeba to robić w sposób opisany w ustawie. Co ciekawe, tę państwową bezpieczną sieć będzie finansował sektor prywatny.
Zostanie powołany fundusz celowy na rzecz tej sieci. Trafi tam połowa wpływów z aukcji pasma C i przetargu pasma 700 MHz oraz rocznych opłat od operatorów za częstotliwości.
Znalezienie środków na budowę takiej sieci nie jest łatwe, rozumiem więc tę logikę polityczną: telekomy zarabiają na sprzedaży usług obywatelom, niech się więc dołożą do finansowania bezpieczeństwa państwa. Ona się zderza z punktem widzenia operatorów komercyjnych, którzy mają swoje cele biznesowe i państwowa sieć się w nich nie mieści.
Ale jak to inaczej rozwiązać? Podnieść podatki?
Bądźmy realistami. Prezes Kaczyński ani premier Morawiecki nie wyjdą do ludzi z komunikatem: każdy zapłaci rocznie tysiąc złotych więcej i za to zbudujemy państwową supersieć. To by było samobójstwo. Lepiej wziąć pieniądze od biznesu. To niestety ta cyniczna strona polityki.
Operator państwowej sieci wejdzie do spółki Polskie 5G – która jest kolejnym elementem projektu.
Exatel sobie te zapisy wychodził. Na każdym poziomie rola państwa będzie w tym przedsięwzięciu dominująca: i kapitałowo, i we władzach spółki. I tu rozumiem obiekcje biznesu. Woli działać w swoich firmach, niż borykać się z państwem, które potrafi podejmować dziwne decyzje i nagle zmienić zdanie.
To co by pan radził telekomom: przystąpić do Polskiego 5G czy nie?
Zadaję sobie to samo pytanie. Powiedzmy, że operatorzy mówią „nie”. Dla żadnej ze stron nie byłoby to chyba dobre rozwiązanie. Państwo musiałoby wtedy samo stworzyć sieć hurtową, obok sieci strategicznej. Telekomy zostałyby poza nawiasem, budując 5G tylko na częstotliwościach 3,4–3,8 GHz (pasmo C – red.). Dla konsumentów też nie byłoby to dobre, bo i tak jesteśmy zapóźnieni we wdrażaniu 5G. Chociaż indywidualni odbiorcy nie są główną grupą docelową tej sieci. Z niej najbardziej skorzystają firmy i gospodarka.
Swoją drogą 5G i wszystko, czego dotyczy ustawa o KSC, to tematy ważne, ale kompletnie niezauważone. Opozycja nie ma w tej sprawie stanowiska. Prowadzę badania podejścia partii do technologii i uderza mnie, że nie są w stanie konstruktywnie o tym rozmawiać. To polityków nie interesuje.
Niektórych tak. Projektem KSC zajmował się Parlamentarny Zespół ds. Ochrony Praw Konsumentów i Przedsiębiorców. Pilotował to poseł Jakub Kulesza z Konfederacji. Chodziło głównie o dostawców wysokiego ryzyka i „wyłączanie internetu” – czyli przepisy pozwalające ministrowi ds. informatyzacji wymagać od operatorów ograniczenia ruchu sieciowego z adresów IP lub stron WWW.
Te przepisy to pokłosie lęku związanego z wojną informacyjną. Państwo nagle poczuło, że musi mieć jakiś instrument, np. na okoliczność zmasowanego ataku rosyjskich hakerów.
A nie po to, żeby pod pozorem zagrożenia wyłączyć Facebooka przed wyborami?
Tego się obawiają niektóre środowiska, bo faktycznie zapisy o incydencie krytycznym upoważniającym do wyłączenia są nieostre. Ale akurat tutaj nie doszukiwałbym się złych zamiarów rządzących. Wydaje mi się, że intencja tych przepisów jest czysta.
Jak wdrożenie całej nowelizacji wpłynie na bezpieczeństwo kraju?
Jeśli środki na fundusz cyberbezpieczeństwa i na nową sieć zostaną dobrze spożytkowane, to wpłynie pozytywnie. Trzeba sobie jasno powiedzieć, że bezpieczeństwo kosztuje i te koszty zostaną w końcu przerzucone na społeczeństwo. Jeśli nie od razu przez rządzących, to za pośrednictwem telekomów. ©℗
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama