Gigant z Mountain View intensywnie pracuje nad rozwiązaniem, które w pełni zautomatyzuje naszą obecność na takich portalach jak Facebook czy Twitter. Zamach na prywatność? A może droga do wolności?

Aspołeczne media społecznościowe?

Uzyskany przez Google’a patent nr 8,589,407 dotyczy stworzenia systemu, który automatycznie generowałby w naszym imieniu wpisy w mediach społecznościowych. Co więcej dzięki zastosowaniu sztucznej inteligencji, program miałby również wchodzić w interakcje z innymi użytkownikami serwisów.

Program „uczyłby się” określonych zachowań i języka na podstawie analizy naszych e-maili, SMS-ów oraz dotychczasowej aktywności w mediach społecznościowych. Tu pojawia się pierwsza wątpliwość związana z patentem uzyskanym przez Google’a. Już teraz wielu internautów nie może pogodzić się z faktem, że firma z Mountain View dogłębnie analizuje nasze działania w internecie i przygotowuje na ich podstawie spersonalizowane reklamy. Powierzenie amerykańskiej firmie kontroli nad profilami w mediach społecznościowych byłoby kolejnym krokiem w kierunku utraty naszej prywatności w sieci.

„Automatyczny asystent Google wydaje się być pomysłem skierowanym do wąskiej grupy odbiorców. Ograniczony sukces takich narzędzi, jak Siri czy Google, każe się zastanowić, czy ludzie faktycznie zaufają algorytmom podczas jednej z intymniejszych i ważniejszych aktywności codziennych” – podkreśla Łukasz Dziekan, Development Director w Social Pylon (narzędzie do analizy i moderowania social media, rozwijane w ramach Grupy Kapitałowej Socializer S.A.).

Nie ma wątpliwości, że do korzystania z takiego narzędzia łatwiej będzie przekonać osoby zajmujące się oficjalnymi profilami firm, marek czy też znanych celebrytów, dla których Facebook, Twitter czy Google+ to zawodowa codzienność. Być może pozwoliłoby to również na uniknięcie wpadek, które coraz częściej przydarzają się instytucjom obecnym w mediach społecznościowych. W końcu w przeciwieństwie do człowieka, komputer nie okazuje emocji i jest od nas zdecydowanie bardziej przewidywalny.

„Pomysł Google’a zdecydowanie mniejszą przydatnością cieszyć się będzie w przypadku przeciętnego internauty, bo on odczuwa faktyczną przyjemność z czynności odpisania i sprawdzenia, kto z nim wszedł w interakcję. Jeśli zaś przestaje odpisywać, to przestaje używać danej sieci i przerzuca się na inną” – dodaje Łukasz Dziekan.

Kolejnym problemem związanym z pomysłem Google’a jest spłycenie relacji z innymi użytkownikami mediów społecznościowych. Byłby to pewien paradoks, bo to właśnie takie portale, jak Facebook doprowadziły do tego, że z członkami własnej rodziny porozumiewamy się „na czacie”, a życzenia urodzinowe sprowadzają się dziś jedynie do zdawkowego wpisu „na tablicy”. Korzystając z asystenta Google’a, nie musielibyśmy nawet trudzić się z „wyprodukowaniem” takich życzeń, bo system wygenerowałby je za nas.

Zamknięci w sieci

Z drugiej strony, największa wada pomysłu Google’a może się jednocześnie okazać jego największą zaletą. System, który zajmowałby się za nas obsługą mediów społecznościowych, z pewnością mógłby choć na chwilę odciągnąć nas od ekranu smartfona, tabletu czy laptopa.

Statystyki są bezlitosne: według danych TNS Polska z maja br., przeciętny Polak spędza w sieci od trzech do pięciu godzin dziennie, a 20 proc. internautów surfuje po wirtualnym świecie nawet przez ponad sześć godzin w ciągu doby. Oczywiście dla wielu osób aktywność ta związana jest z pracą i obowiązkami zawodowymi. Gorzej, jeśli tym „pożeraczem czasu” są portale społecznościowe i gry online. Specjaliści coraz częściej mówią o zjawisku FOMO (fear of missing out), czyli strachu przed tym, że podczas naszej nieobecności na Facebooku i Twitterze ominie nas coś niezwykle interesującego. Pewnie każdy z nas „złapał się” kiedyś na sytuacji, gdy zupełnie bez powodu wyciągnął z kieszeni telefon, aby sprawdzić powiadomienia na serwisach społecznościowych, by za pięć minut zrobić to ponownie. Niestety dla wielu internautów, to zjawisko staje się codziennością, a z tego miejsca do uzależnienia wiedzie już bardzo krótka droga.

„Uzależnienie od Internetu, w tym również od mediów społecznościowych, to w Polsce wciąż nowe zjawisko. Ponieważ nie ma na ten temat żadnych wyników badań czy wiarygodnych danych trudno oszacować, ile osób z tego rodzaju problemem się zmaga, ale trend jest z pewnością wzrostowy. Coraz więcej osób zgłasza się do specjalistycznych poradni, w tym również do Polany. Kwestią czasu jest według mnie pojawienie się ośrodków odosobnienia dedykowanych osobom uzależnionym od sieci” – podkreśla Tomasz Folusz, terapeuta w Ośrodku Terapii Uzależnień „Polana”.

Folusz zwraca również uwagę na fakt, że pomiędzy uzależnieniem od internetu, a wieloma innymi uzależnieniami istnieje fundamentalna różnica. „W dzisiejszym świecie życie bez komputera czy dostępu do internetu jest niemożliwe. W uzależnieniu od substancji psychoaktywnych lub hazardu rozwiązaniem jest całkowita abstynencja. Osoba uzależniona od komputera lub internetu jest w podobnej sytuacji jak osoba uzależniona na przykład od seksu czy jedzenia - musi nauczyć się kontrolować tę czynność, bo nie można z niej zrezygnować. Uzależnieni od internetu muszą podjąć decyzję, że całkowicie rezygnują z pewnych czynności na komputerze, np. korzystania z wielu portali społecznościowych przez większą część dnia. Inne czynności, na przykład korzystanie z maila, konta internetowego w banku, poszukiwanie czy wykonywanie pracy na komputerze wymagają, w dużym uproszczeniu, nauczenia się większej dyscypliny i samoobserwacji, ale zakazanie takich czynności upośledzałoby w znacznym stopniu życie człowieka” – podsumowuje.

Oczywiście trudno sobie wyobrazić, aby pomysł Google’a stał się lekarstwem na bezproduktywny czas, który spędzamy na portalach społecznościowych. Z Facebooka, Twittera i Instagrama korzystamy, dlatego że lubimy to robić, a nie dlatego, że ktoś nas do tego zmusza. Lubimy dzielić się swoimi opiniami, lubimy być zauważeni przez innych i – niestety – coraz częściej lubimy uprawiać społeczny ekshibicjonizm. Koniec końców, jedynymi osobami, które mogą nas uwolnić z „wirtualnej sieci”, jesteśmy więc my sami.