Choć deweloperzy przyznają, że realizacja nowych projektów stanowi coraz większe wyzwanie, nie zamierzają z nich rezygnować.

W październiku rozpoczęto budowę 22 533 mieszkań, a kolejne 28 728 było w planach. To więcej niż przed rokiem odpowiednio: o 15 proc. i 6 proc. W porównaniu z 2019 r. w rozpoczętych inwestycjach widać spadek o 6,5 proc., ale w zaplanowanych ciągle jest wzrost - o 3,2 proc. Zdaniem ekspertów to dowód na to, że nie ma mowy o załamaniu na rynku. Skąd zatem doniesienia na ten temat?
Katarzyna Kuniewicz, dyrektor działu badań rynku mieszkaniowego w JLLS, tłumaczy, że problem z nowymi inwestycjami jest na największych rynkach, takich jak Warszawa, Kraków, Wrocław, zaczyna też być widoczny w Trójmieście. To rynki, które obok Łodzi i Poznania odpowiadają za znaczą część sprzedaży. - Problem wynika z ograniczonego dostępu do działek i przedłużających się w czasie procedur administracyjnych. Globalnie natomiast sytuacja nie jest zła - dodaje.
Problemem są także coraz wyższe koszty realizacji inwestycji i spodziewany spadek popytu związany z drożejącymi kredytami. Ale dla deweloperów, którzy przez ostatnie miesiące budowali banki ziemi, największym wyzwaniem są jednak procedury. - Dysponujemy bankiem ziemi na ok. 10 tys. lokali, który dziś w dużej mierze jest zamrożony. Głównie ze względu na brak miejscowych planów zagospodarowania przestrzennego pod budownictwo wielorodzinne. Czasochłonny proces administracyjny związany z uruchamianiem inwestycji sprawia natomiast, że w przygotowaniu mamy 7-10 razy tyle mieszkań, co w budowie - tłumaczy Bartosz Kuźniar, prezes zarządu Lokum Deweloper, która jest w trakcie budowy ok. 1400 mieszkań, o 50 więcej niż przed rokiem i ok. 300 niż w 2019 r.
Dlatego deweloperzy zaznaczają, że o hamowaniu inwestycji na razie nie ma mowy. Co więcej, wiele firm planuje nawet przyspieszyć rozwój, wykorzystując przy tym boom na mieszkania widoczny na mniejszych rynkach.
- W związku z naszą strategią na lata 2021-2025 zakładamy duży wzrost podaży - mówi Andrzej Oślizło, prezes zarządu Develia, która w swoim banku ziemi ma grunty na 23 inwestycje, w ramach których może powstać ponad 8 tys. mieszkań. - Rok temu postawiliśmy sobie za cel wprowadzenie do oferty 1500-1700 lokali i już wiemy, że uda nam się ten plan przekroczyć - dodaje Oślizło.
Dom Development mówi z kolei nie tylko o rekordzie w budowie lokali - 6,5 tys. wobec 5,1 tys. rok temu i 5,4 tys. w 2019 r. - Mamy też rekordowy potencjał realizacji: prawie 17 tys. lokali w banku ziemi, o 27 proc. więcej niż rok temu. Szczególnie cieszy nas rozbudowa banku w Warszawie - zwiększyliśmy jego skalę o 40 proc. do niemal 9 tys. lokali - zapewnia Jarosław Szanajca, prezes zarządu Dom Development.
O przyspieszeniu mówi również Marvipol Development. - Przygotowujemy do uruchomienia 17 projektów obejmujących ponad 3 tys. lokali. W listopadzie 2020 r. w przygotowaniu mieliśmy dziewięć inwestycji, a w 2019 r. sześć - mówi Grzegorz Kawecki, wiceprezes zarządu Marvipol Development, i dodaje, że w 2021 r. firma nabyła osiem nieruchomości pod projekty deweloperskie, wydając na ten cel ponad 200 mln zł. Dla porównania w ubiegłym roku było to 147 mln zł, a w 2019 roku 54 mln zł.
Deweloperzy przyznają, że muszą robić wszystko, by zapewnić ciągłość w projektach. Wymagają od nich tego klienci, którzy wciąż szukają mieszkań. Nie tylko tanich, lecz także z segmentu premium.
- Dowodzą tego nasze statystyki sprzedaży. Dlatego w planie na 2022 r. mamy łącznie pięć-sześć nowych inwestycji i kolejnych etapów dotychczasowych inwestycji w zależności od procedur administracyjnych - tłumaczy Marta Szymczak, rzecznik prasowy Invest Komfort.
Zdaniem ekspertów ambitne plany deweloperskie to dobra wiadomość dla klientów. Popyt na rynku mieszkaniowym wciąż jest wysoki. Gdyby w ślad za nim nie podążała podaż, wzrost cen mógłby jeszcze przyspieszyć. Choć i tak zdaniem deweloperów jest on nieunikniony.
- Podwyżki będą związane z „korektą inflacyjną”, która dotyka rynek mieszkaniowy tak samo, jak i każdy inny. Nie wszyscy wiedzą, ale ceny produkcyjne wzrosły prawie dwa razy bardziej niż inflacja obserwowana na półkach sklepowych. To kilkanaście procent mierzone rok do roku. Uważam, że wysokie ceny będą znacząco wpływały na rynek w najbliższych dwóch-trzech latach, zanim złapie on tzw. nową równowagę cenową i moce produkcyjne - uważa Witold Indrychowski, prezes spółki Merari.
Dziennik Gazeta Prawna - wydanie cyfrowe