Poparte przez Berlińczyków plany wywłaszczenia wielkich właścicieli mieszkań budzą zainteresowanie aktywistów na świecie, ale raczej nie wejdą w życie.

Propozycja przejęcia ok. 250 tys. mieszkań zyskała poparcie ponad miliona mieszkańców niemieckiej stolicy, 56 proc. wyborców. Przeciwnego zdania było 39 proc. To duży sukces inicjatorów referendum, którzy liczą, że publiczna interwencja na rynku nieruchomości pozwoli obniżyć ceny najmu i zwiększyć dostępność mieszkań, zwłaszcza dla młodych ludzi.
Wynik jest dowodem narastającej frustracji mieszkańców niemieckiej stolicy. W ciągu dekady berlińskie czynsze wzrosły dwukrotnie. Według aktywistów ma to związek z prywatyzacją i spekulacyjnymi praktykami największych graczy. Od czasu zjednoczenia Niemiec zasób komunalny stolicy zmniejszył się o jedną trzecią. Tymczasem ostatnia próba zahamowania wzrostu cen – przeforsowane w zeszłym roku zamrożenie czynszów na pięć lat – została w kwietniu obalona przez niemiecki TK. Krytycy inicjatywy aktywistów odpowiadają, że główną przyczyną szybujących cen nie jest struktura rynku, lecz deficyt mieszkań: rocznie oddawanych jest kilkanaście tysięcy lokali przy zapotrzebowaniu szacowanym na 100 tys.
Objęci wywłaszczeniem – zgodnie z ideą aktywistów – mieliby zostać inwestorzy, którzy posiadają 3 tys. i więcej nieruchomości. Obecnie – według szacunków lewicowej Fundacji Róży Luksemburg – sprawują oni kontrolę nad ponad 16 proc. berlińskiego rynku mieszkaniowego. Dotychczasowym właścicielom przysługiwałaby kompensacja – środki zaplanowane na ten cel miałyby sięgnąć ponad 30 mld euro. Pomysłodawcy chcą jednak, by zadośćuczynienie było wyraźnie niższe niż rynkowa wartość mieszkań.
Berlińska kampania zyskała zainteresowanie mediów i aktywistów wszędzie tam, gdzie miasta zmagają się z podobnymi problemami. I to wcale nie tylko wśród radykałów. „Berlińskie referendum wskazuje kierunek, pokazuje, jak rozwiązać nasz własny kryzys mieszkaniowy” – czytamy na łamach „Irish Times”. Na początku tygodnia w sprzeciwie wobec wysokich czynszów tysiące ludzi wyszły na ulice Amsterdamu. W Polsce postulaty z Berlina promuje m.in. warszawski aktywista Jan Śpiewak, który zwraca uwagę, że także w tutejszych miastach coraz większą rolę odgrywają duże fundusze inwestycyjne.
Referendum nie jest wiążące. Aby zrealizować wolę mieszkańców Berlina, inicjatywę powinny przejąć władze miasta i przygotować odpowiednią legislację. W praktyce o większość w berlińskim parlamencie będzie trudno. Masowej komunalizacji mieszkań sprzeciwia się nie tylko opozycja, także rządząca lewica jest w tej sprawie podzielona. Przeciwniczką idei jest m.in. faworytka do urzędu burmistrza Franziska Giffey z SPD, choć deklaruje uszanowanie wyniku referendum i przygotowanie odpowiedniego projektu. – Dla mnie temat wywłaszczenia stanowi czerwoną linię. Nie chcę mieszkać w mieście, które wysyła sygnał: to tu dokonuje się wywłaszczeń – mówiła jeszcze niedawno. Zamiast tego socjaldemokraci proponują rozbudowę miejskiego zasobu mieszkaniowego, wykup mieszkań od deweloperów i regulowanie czynszów. Choć prawnicy doradzający stołecznemu parlamentowi uznali postulaty referendum za zgodne z niemieckim ustawodawstwem, Giffey zapowiada przeprowadzenie ponownej kontroli przed przedłożeniem projektu berlińskiemu parlamentowi. Presję na realizację woli wyborców zamierzają jednak podtrzymać aktywiści. – Nie ustąpimy, dopóki uspołecznienie mieszkaniowych potentatów nie stanie się rzeczywistością – zapowiada rzecznik koalicji referendalnej Kalle Kunkel.
Nawet w przypadku uchwalenia przepisy o wywłaszczeniu spotkają się z kontestacją na drodze sądowej. Branża nieruchomości już sygnalizuje, że za bezprawne uznaje m.in. postulowany przez aktywistów próg 3 tys. posiadanych mieszkań oraz kompensacje na poziomie niższym niż ceny rynkowe mieszkań.