Dostęp do kapitału to w Polsce nie kłopot. Bolączką firm jest brak umiejętności budowania długoletnich strategii – twierdzili uczestnicy debaty zorganizowanej przez DGP.
ikona lupy />
Dariusz Blocher, prezes zarządu Budimeksu / Dziennik Gazeta Prawna
ikona lupy />
Tomasz Czechowicz, prezes zarządu MCI Management / Dziennik Gazeta Prawna
ikona lupy />
Marek Tejchman, zastępca redaktor naczelnej DGP / Dziennik Gazeta Prawna
ikona lupy />
Wiesław Thor, członek rady nadzorczej mBanku / Dziennik Gazeta Prawna
ikona lupy />
Piotr Zdrojewski, dyrektor PwC / Dziennik Gazeta Prawna
Czy w Polsce mamy nadmiar, czy niedobór paliwa finansowego? – o to w debacie DGP zapytaliśmy przedstawicieli polskiego świata finansów i biznesu. Uczestnicy spotkania byli zgodni: w naszym kraju gotówki jest wystarczająco dużo. Nie wszystkie branże mają jednak komfort efektywnego lokowania posiadanych środków. – Utrzymujemy sporo gotówki, której nie mamy za bardzo w co zainwestować. W sektorze, w którym się obracamy, naprawdę brakuje ciekawych projektów – twierdzi prezes Budimeksu Dariusz Blocher. Dodaje przy tym, że pomimo utrzymującego się wysokiego ryzyka inwestycyjnego w branży budowlanej i deweloperskiej oczekiwania akcjonariuszy względem wysokich marż rosną. – Udziałowcy spodziewają się co najmniej kilkunastoprocentowej stopy zwrotu. Budownictwo to biznes niskomarżowy i często spełnienie takich oczekiwań jest mało realne – tłumaczy prezes Budimeksu.
Kapitał nie ma granic
Znacznie mniej kłopotów z ofertą inwestycyjną mają przedstawiciele gospodarki cyfrowej. Tomasz Czechowicz z MCI Management podkreśla, że sektor private equity, w którym obraca się jego firma, w naszym kraju przeżywa rozkwit. – Możemy być dumni z naszego rynku equity. Gospodarki, które mają większy PKB w tej części świata, mają uboższe instrumenty equity. Jeśli chodzi o zasilanie gospodarki, zrobiono bardzo dobrą robotę – ocenia Czechowicz. Menedżer zapewnia także, że choć nasz kraj nie jest idealnym miejscem do inwestowania, to jego szczególnymi zaletami są stabilność i przewidywalność. – Jesteśmy w Unii Europejskiej, więc nie mamy u siebie takiego ryzyka inwestycyjnego, jakie występuje w Rosji czy Turcji. Jedyne, czego trochę brakuje, to innowacyjne spółki z odważnymi projektami i innowacyjnym modelem biznesowym – twierdzi szef MCI. Sam jednak przypomina, że w Polsce też można znaleźć dobre okazje do inwestowania i jako przykład podaje wejście MCI do Wirtualnej Polski.
Piotr Zdrojewski, dyrektor w firmie doradczej PwC, zwraca uwagę, że na problem dostępu do kapitału w naszym kraju spoglądamy w zbyt wąskiej perspektywie. – Trudno mówić o nadmiarze lub deficycie kapitału w Polsce. Przy płynnym krajowym rynku finansowym i dostępie do międzynarodowych rynków finansowych dostęp do pieniądza w Polsce nie jest kwestią dostępności do niego w ogóle – tłumaczy Zdrojewski i podkreśla, że łatwość lub trudność pozyskiwania środków jest nierozerwalnie związana z charakterystyką branży. – W jednych branżach klienci chodzą za bankami, a w innych banki za klientami. To normalne – dodaje. W jego opinii to długoterminowy pomysł na biznes i jego finansowanie, a nie sama bieżąca dostępność do pieniądza, powinny być obecnie zmartwieniem polskich przedsiębiorców. Zdaniem Wiesława Thora, członka rady nadzorczej mBanku, ilość pieniędzy w polskim biznesie i w polskich bankach jest odpowiednia. Dobrym znakiem jest zaś to, że banki z coraz większym przekonaniem angażują się w projekty finansowania dużych przedsiębiorstw. – Fakt, że patrzą bardziej optymistycznie na budowanie portfela kredytowego korporacji, świadczy o tym, że chcą swoje pieniądze wtłoczyć w gospodarkę. Nikt z nas teraz nie chce ich trzymać, zwłaszcza w słabo pracującym względnym nadmiarze – zauważa Thor. Przyznaje jednak, że postawa firm jest zgoła odmienna, bo w ich bilansach wciąż pozostaje dużo gotówki. Obecną sytuację na rynku Thor określa mianem poluzowania standardów. – Banki znów muszą poszukiwać atrakcyjnych klientów i zabiegać o ich powrót. A tych z kolei wcale nie ma od razu tak wielu – kwituje przedstawiciel mBanku.
Inwestycje? Tak, ale niekoniecznie w Polsce
Na fali optymizmu duże polskie firmy powinny zatem myśleć o akwizycjach. Czy faktycznie tak jest? Dariusz Blocher przekonuje, że jego firma nie tyle chciałaby, ile musi szukać okazji do przejęć. Potencjalnych celów nie szuka jednak w naszym kraju. – Na polskim rynku budowlanym akwizycje nie mają większego sensu, bo nie dają żadnej wartości dodanej. Dla nas sens ma tylko akwizycja zagraniczna. Powiem więcej. My prędzej czy później musimy wyjść za granicę. Trzeba będzie podjąć takie ryzyko, bo świat uciekł nam bardzo mocno. W Polsce sektor budowlany wart jest około 100 mld zł, w Niemczech 1,3 bln zł – wyjaśnia Blocher. Zapytany o rolę, jaką państwo mogłoby odegrać we wspieraniu wielkich firm, prezes Budimeksu przyznaje, że byłaby ona nieoceniona przy projektach obarczonych największym ryzykiem i niską stopą zwrotu. – W polskich realiach, bez parasola ochronnego, mało kto porywa się na takie projekty. W przypadku inwestycji wysokomarżowych więcej firm będzie skłonnych podjąć ryzyko – tłumaczy Blocher.
Do granic naszego kraju nie zamierza się ograniczać także Tomasz Czechowicz. – W naszej branży (gospodarka cyfrowa) nie jest możliwe funkcjonowanie na jednym rynku geograficznym i w jednym regionie. Tutaj trzeba działać przynajmniej w skali dużego regionu Europy – twierdzi prezes MCI. Gdzie zatem warto szukać pola do inwestycji? – Dla nas kopalnią projektów i bardzo perspektywicznymi krajami w kontekście projektów o charakterze globalnym są Czechy, Estonia, Łotwa i Litwa – wylicza Czechowicz. Kropką nad i w jego międzynarodowym podejściu do biznesu może być otwarcie biura firmy w Berlinie lub Londynie. – Berlin chłonie teraz więcej kapitału niż cała Europa Środkowo-Wschodnia. Jest przy tym relatywnie tani – argumentuje.
Zdaniem Piotra Zdrojewskiego ekspansja zagraniczna nie jest dla firmy problemem, ale sygnałem, który dobrze świadczy o jej kondycji finansowej. Zwraca uwagę, że znacznie większą trudność sprawia polskim firmom budowanie wieloletniej strategii. – Z tym zjawiskiem spotykamy się chociażby w budownictwie, gdzie w naszym kraju często brakuje długofalowego myślenia. Gdy w Polsce pojawił się temat budowy autostrad i dróg ekspresowych, okazało się, że w przedsięwzięcia musiała się zaangażować duża część rodzimego sektora budownictwa. Firmy budowlane rozwijały się błyskawicznie, inwestując mnóstwo pieniędzy w nowe maszyny i zatrudniając kolejnych pracowników. Ale pojawia się pytanie: co zrobią firmy, gdy projekty zaczną się kończyć? A wiadomo przecież, że za kilka lat tempo budowy takich dróg mocno wyhamuje – zauważa Zdrojewski. By przetrwać, firmy budowlane muszą dbać o ciągłość zleceń. Z pewnością nie pomoże w tym brak zaufania instytucji bankowych, które zdaniem Wiesława Thora z mBanku nie odbudowało się po ostatnim kryzysie. – Do branży budowlanej banki jeszcze długo będą podchodziły z większą ostrożnością. Nie wykształcili się liderzy na polskim rynku, którzy mają ciągły portfel zamówień – uważa Thor.
Moda na polski biznes
Według Dariusza Blochera głównym hamulcem w kreowaniu wielkich marek w naszym kraju był brak mody na promowanie rodzimego biznesu, co do dziś odbija nam się czkawką. – Około 20 lat temu zachłysnęliśmy się wszystkim, co nie jest polskie. To z kolei sprawiło, że nasz rynek przestał być konkurencyjny. Nie mogliśmy znaleźć swojego miejsca w światowym biznesie. Nie wspieraliśmy eksportu czy innowacyjności jako państwo – mówi Blocher i podkreśla, że w tej kwestii nie musimy szukać wzorca za oceanem. – W Niemczech siły polityczne zawsze stają w obronie wielkich przedsiębiorstw. W Polsce duże firmy stają się polem do politycznej gry – kwituje prezes Budimeksu.
Z Blocherem zgadza się Tomasz Czechowicz, który przypomina jednak, że siłą prężnych gospodarek jest przede wszystkim umiejętność radzenia sobie w kryzysowych sytuacjach. Jako przykład podaje Stany Zjednoczone, w których po wybuchu kryzysu, gdy ludzie masowo tracili pracę, powstało wiele indywidualnych biznesów. – Niektóre z nich wypaliły na międzynarodową skalę. Teraz Amerykanie mają dobrą koniunkturę – szaleją i kupują na całym świecie. Polska ma trochę inną, mniej dynamiczną charakterystykę rynku. Jeśli jednak damy sobie trochę czasu, za kilka lat naprawdę będziemy mieli powody do dumy – twierdzi Czechowicz.
W opinii uczestników debaty to jednak nie kapitał i płynne finansowanie są najważniejszym kryterium rozwoju polskiej gospodarki. Kluczowi są młodzi, kreatywni Polacy, którzy z roku na rok zyskują coraz większe uznanie wśród zachodnich przedsiębiorców. – Nie jesteśmy może aż tak innowacyjni jak Czesi czy Skandynawowie, ale potrafimy radzić sobie w nietypowych sytuacjach gospodarczych i świetnie odnajdujemy się w sytuacjach kryzysowych – zauważa Tomasz Czechowicz i podkreśla, że w obliczu niżu demograficznego i ogromnej konkurencyjności w Europie Polacy powinni zadbać o pozyskiwanie najzdolniejszych kadr. Wskazuje na dwa źródła: reemigrację i wyszukiwanie talentów na Wschodzie. Z Czechowiczem zgadza się Piotr Zdrojewski, który przekonuje, że Polacy postrzegani są na świecie jako ludzie przedsiębiorczy i w pozytywny sposób sprytni. – W Polsce nadchodzą ogromne zmiany społeczne. Młodzi ludzie mają zdecydowanie inny punkt odniesienia. Mniej patrzą na to, co w Polsce było, a więcej na to, co w Europie i świecie dzieje się teraz – dodaje Zdrojewski.
Czy reemigracja jest realna? Zdaniem Wiesława Thora jak najbardziej tak. Warunkiem koniecznym pozostaje jednak elastyczność firm, które muszą zaoferować wracającym Polakom dużą swobodę w działaniu. – Polacy, którzy zastanawiają się nad powrotem z emigracji nie oczekują Bóg wie czego. Chcieliby po prostu rozwijać się w Polsce i mieć jak najwięcej wkładu w rozwój firmy. Z zachodnim wykształceniem i doświadczeniem o wysokość pensji nie musieliby się martwić – zapewnia Thor.
Głównym hamulcem w kreowaniu wielkich marek w Polsce był brak mody na promowanie rodzimego biznesu.