Marże nie są najwyższe, praca nie najłatwiejsza, ale rynek z dużymi perspektywami, szczególnie w kontekście przyspieszającego wzrostu gospodarki i bardziej restrykcyjnych przepisów dotyczących odzysku surowców
ikona lupy />
Kto daje zarobić branży recyklingowej / Dziennik Gazeta Prawna
W 2012 r. wytworzono w Polsce ok. 135,2 mln ton odpadów, z czego jedynie 9 proc. (12,1 mln ton) pochodziło z gospodarstw domowych. Większość była efektem ubocznym działalności gospodarczej, głównie przemysłowej. Według GUS dwa lata temu 72 proc. odpadów poddano odzyskowi, 30 proc. unieszkodliwiono przez składowanie i w inny sposób, ok. 2 proc. poddano czasowemu magazynowaniu (czasem sposoby są łączone). – Rynek jest bardzo rozdrobniony, funkcjonuje na nim dużo firm, które zajmują się odpadami, również przemysłowymi – wskazuje Anna Nowakowska, dyrektor ds. sprzedaży i marketingu w firmie Stena Recycling.
Popyt na żelazo
Podstawowym odzyskiwanym surowcem są metale. Jak twierdzą specjaliści, żelazo można przetwarzać prawie w nieskończoność, papier ok. siedmiu razy, bo potem włókna są coraz krótsze. Tworzywa sztuczne też nadają się do wielokrotnego przetworzenia. – Prócz tego jest oczywiście jeszcze bardzo wiele innych odpadów, które w różny sposób można zagospodarować. W przypadku pozostałości zmieszanych jedną z najczęstszych metod jest odzysk energetyczny, czyli używanie do produkcji paliw alternatywnych, przydatnych m.in. podczas procesów produkcyjnych w cegielniach. To też forma odzysku, choć już nie recykling – tłumaczy Anna Nowakowska.
Obecnie polska gospodarka zużywa kilkanaście milionów ton stali rocznie. Eksperci szacują, że zużycie będzie szybko rosło, bo spirala krajowego popytu nakręcana jest przez duże inwestycje infrastrukturalne, związane z absorpcją środków unijnych (budowa autostrad, modernizacja linii kolejowych, taboru itp.). Ale rośnie także popyt z zagranicy. Polska, co nie jest wcale powodem do dumy, jest czołowym dostawcą tego surowca na rynki europejskie. Popyt będzie rósł, bo Europa, a przede wszystkim Niemcy, powoli wychodzi z kryzysu. Rośnie więc zapotrzebowanie na złom stalowy, który obok rudy i dodatków stopowych, jest podstawowym materiałem wsadowym dla hut. Zwiększa się także zapotrzebowanie ze strony odbiorców tureckich i azjatyckich. – Złomu zaczyna brakować – twierdzi Mirosław Ciesielski-Skarbik, szef firmy Stoton z Tomaszowa Mazowieckiego, jednej z największych w branży. – Najbardziej zyskają na tym małe punkty zbioru i przerobu złomu.
Teren pod nadzorem
Według szacunków Izby Przemysłowo-Handlowej Gospodarki Złomem w Polsce funkcjonuje ok. 4 tys. drobnych punktów skupu, które w ubiegłym roku przerobiły ok. 5 mln ton surowca. Struktura rynku przypomina piramidę. Na dole znajduje się ogromna ilość małych punktów zbierających tzw. złom niewsadowy, jeszcze przed obróbką. Pośrodku jest kilkuset średniej wielkości hurtowników, którzy odbierają surowiec i przerabiają na wyższej klasy, tzw. wsadowy. Na szczycie są duże spółki, często należące do hut, które skupują częściowo przerobiony surowiec od hurtowników i dostosowują do swoich parametrów.
Aby rozpocząć tego typu działalność, trzeba uzyskać pozwolenie od władz miejskich. W dokumentach musi być określone, gdzie ma być prowadzona działalność biznes i jaki będzie jej zakres (im mniejszy, bez przerobu, składowania materiałów niebezpiecznych i transportu, tym większa szansa uzyskania pozwolenia). Jako że jest to działalność mająca wpływ na środowisko naturalne, konieczna jest także zgoda wojewódzkiego inspektoratu ochrony środowiska.
Jak twierdzą specjaliści, na zorganizowanie punktu od zera na wcześniej niepełniącym takiej funkcji terenie trzeba przeznaczyć minimum 75 tys. zł. Podstawą jest znalezienie placu. W grę wchodzą tylko miejsca na przedmieściach oraz tzw. przemysłowe. Władze gminy nie zgodzą się na otwarcie punktu w sąsiedztwie osiedli, bo tego typu działalność ma wpływ na jakość życia mieszkańców. Bliskość zakładów daje szanse na większe ilości złomu.
Teren musi być odpowiednio utwardzony (reguluje to norma PN-EN ISO 9001). W razie prowadzenia przerobu musi być zabezpieczony folią pokrytą jednolitą wylewką betonową tak, aby szkodliwe pierwiastki nie dostawały się do gleby (w przypadku zwykłego punktu wystarczy ubita powierzchnia z dostępem do szlaków komunikacyjnych).
Plac musi być ogrodzony, bo zgromadzony złom bez ochrony prawie na pewno padnie łupem złodziei. Ale istotne są także względy porządkowe. Właściciel lub dzierżawca działki odpowiada bowiem na jej obszarze za bezpieczeństwo. Trzeba zatem zadbać, aby na takim terenie nie pojawiały się niepowołane osoby (np. dzieci).
Poważną inwestycją jest kupno kontenerów. Najlepiej mieć oddzielne na złom cienki o przekroju do 4 milimetrów (blachy dachowe, rynny, wiadra itp.) oraz gruby (rury, szyny, kątowniki). Używane, standardowe kontenery (długości 6 m i wysokości 2,8 m) kosztują od 5 do 7 tys. zł za sztukę. Nowe to wydatek rzędu kilkunastu tysięcy złotych. Konieczne jest miejsce na biuro. Jeśli na działce nie ma odpowiedniego obiektu, może się nim stać barakowóz. Można go kupić (za ok. 10–15 tys. zł) lub wynająć. Miesięczna dzierżawa kosztuje 500–600 zł.
Jeżeli punkt miałby także zajmować się przeróbką, konieczne są inwestycje w maszyny przeładunkowe, prasonożyce, samochody (tzw. hakowce do przewozu kontenerów), ale, jak mówią właściciele firm, to „wyższa szkoła jazdy”. W każdej placówce konieczna będzie natomiast zalegalizowana waga, najlepiej najazdowa. Jej koszt to 5–9 tys. zł. Konieczne jest zatrudnienie co najmniej, dwóch ludzi. Wysokość pensji zależy od miejsca prowadzenia działalności (w okolicach dużych miast trzeba im zapłacić ok. 2000 zł brutto, na prowincji – ok. 1500 zł).
Opłacalna adaptacja
Inwestycje można ograniczyć dzierżawiąc teren, np. po zlikwidowanym gospodarstwie rolnym GS lub SKR. – Takie często opuszczone miejsca idealnie nadają się do handlu surowcem, bo posiadają utwardzoną powierzchnię, zwykle zabezpieczoną przed przenikaniem szkodliwych substancji, mają też magazyny, co pozwala zrezygnować z zakupu kontenerów – mówi Ciesielski-Skarbik.
W tego rodzaju działalności konieczna jest także gotówka. Około 30–40 proc. złomu dostarczają osoby prywatne. Nie wchodzą zatem w grę przelewy bankowe. Jak twierdzą właściciele, na pierwsze miesiące działalności powinno wystarczyć 30–50 tys. zł, które muszą znajdować się w sejfie. Aby punkt dobrze funkcjonował, nie obejdzie się jednak bez zapewnienia dostaw ze strony przemysłu i zakładów rzemieślniczych. Konieczne jest zatem nawiązanie kontaktów z przedstawicielami firm budowlanych prowadzących rozbiórki i spółek kolejowych zajmujących się modernizacją i konserwacją taboru oraz infrastruktury. To one dostarczają ponad połowę złomu.
Mała placówka jest w stanie zebrać w ciągu miesiąca nawet ok. 300–500 ton surowca. Miesięczne obroty mogą więc wynieść nawet 150–200 tys. zł. Większość punktów pracuje jednak na niskich, kilkuprocentowych marżach. Miesięczny zysk, po opłaceniu podatków, wynagrodzeń dla pracowników, ewentualnych kosztów dzierżawy placu albo urządzeń, to kwoty rzędu kilku tysięcy złotych.
Recykling kompleksowy
Przedsiębiorstwa, główny kooperant branży, coraz częściej uwzględniają w swoich strategiach zagadnienia wchodzące w skład tzw. zrównoważonego rozwoju, w tym kwestie społecznej odpowiedzialności biznesu (z ang. – CSR od corporate social responsibility). Wymagania te przekładane są na firmy zajmujące się gospodarką odpadami. Klienci oczekują, że nie tylko zorganizują one cały proces, lecz także zadbają o odpowiedni poziom wiedzy dotyczącej odpadów wśród pracowników oraz kwestie administracyjne. Poszukiwane są zatem usługi obejmujące także szkolenia, działania edukacyjne, wsparcie pod względem przygotowania odpowiednich dokumentów potrzebnych do tego, aby zgodnie z prawem prowadzić recykling oraz właściwie raportować wyniki.