Dłużnik to nie przestępca – mówią przedstawiciele firm zajmujących się pomocą prawną w starciu z wierzycielami. Ale nie wszystkie z nich są uczciwe.
Oto teksty z reklam firm antywindykacyjnych, znalezione w internecie: „Dzięki antywindykacji bardzo szybko uwolnisz się od problemu nękających Cię windykatorów i zaborczych działań wierzycieli. Dbamy o spokój Twój i Twojej rodziny” ; „Odebrałeś kolejny telefon od windykatora? Wierzyciele stosują coraz bardziej uciążliwe metody? Działania windykacyjne spędzają Ci sen z powiek? Trzeba temu przeciwdziałać. Dzięki pomocy naszych doświadczonych doradców masz szansę wstrzymać działania windykacyjne i już niebawem wyjść na finansową prostą”. I – żebyś nie miał wątpliwości, że trafiłeś na specjalistę – jeszcze to: „Posiadamy doświadczenie oparte na wieloletniej pracy w kancelarii komorniczej, co czyni nas bezkonkurencyjną firmą w branży windykacji i antywindykacji, ponieważ nikt tak dobrze jak my nie zna charakterystyki i procedur pracy kancelarii komorniczych. Stajemy się przez to o wiele bardziej skuteczni niż inne jednostki tego typu na rynku”.

Jak grzyby po deszczu

– Ten rynek musiał powstać. Skoro tak szybko rozwinęła się gałąź usług firm windykacyjnych, to było jasne, że po drugiej stronie wyrosną firmy, które będą miały ofertę antywindykacyjną – mówi Piotr Gajda, radca prawny i pełnomocnik zarządu do spraw obsługi prawnej firmy Intrum Justitia, która zajmuje się ściąganiem długów. Według niego to, co dzieje się dziś na rynku, przypomina boom na usługi dochodzenia odszkodowań sprzed kilku lat. – Pracowałem wtedy w ubezpieczeniach. Nazywaliśmy to „amerykanizacją rynku”, bo usługi dochodzenia odszkodowań były oferowane w stylu, jaki znamy z kina. Przedstawiciele takich firm pojawiali się w szpitalach czy na miejscach wypadków i tam wciskali swoje wizytówki poszkodowanym, próbując łowić klientów. W przypadku antywindykacji nie wygląda to aż tak malowniczo. Ale i tu, i tam zasada była i jest taka sama: zarabiać na ludzkich emocjach – opowiada prawnik.
Antywindykacja zaczęła się rozkręcać na dobre wraz z uruchomieniem e-sądu, czyli elektronicznego postępowania upominawczego. W zamyśle e-sąd miał ułatwić ściąganie drobnych należności, gdzie sprawy były proste od strony formalnej i można było zautomatyzować cały proces. Ale przez to powstał specyficzny typ prowadzenia postępowania, opierający się w dużym stopniu się na elektronicznej wymianie dokumentów. Pisma procesowe, które akceptuje taki automat, siłą rzeczy muszą być szablonowe, co jest ich największą słabością.
– Pozew, jego uzasadnienie, lista dowodów zgłaszanych w elektronicznym postępowaniu upominawczym muszą z przyczyn czysto technicznych być sformalizowane. To sprawia, że podmioty oferujące usługę antywindykacji mają duże pole do popisu – mówi Piotr Gajda. Antywindykatorzy starają się wychwytywać takie dziury w systemie. Skupiają się głównie na tym, jak zwalczać nakaz zapłaty wydany w trybie EPU. Sprzeciwy, jakie składają takie firmy, rzadko są skrojone pod potrzeby konkretnego klienta, zarzuty przedstawiane w takim sprzeciwie są powielane z poprzednich spraw, często w ogóle nie mają związku z konkretnym przypadkiem (np. zarzut przedawnienia roszczeń).
– Jest taka kancelaria – czasem spotykamy się na sali sądowej – która zawsze, niezależnie od tego, czy spór dotyczy 300 zł czy 300 tys. zł, zażąda przedstawienia oryginałów dokumentów. Bo wcześniej w kilku przypadkach udało się jej przyłapać jakąś firmę windykacyjną na tym, że nie pozyskała od wierzyciela całej dokumentacji. To oczywiście niczego im nie da, bo w trakcie procesu windykator może je wprowadzić do materiału dowodowego – mówi prawnik. Dodaje, że takie zarzucanie sieci – czyli składanie wszystkich możliwych sprzeciwów przy wykorzystaniu każdej dostępnej formuły – to dość często stosowany oręż w antywindykacji. Szczególnie przydatny zwłaszcza w postępowaniu przed e-sądem, gdzie każde nawet najbardziej lakoniczne pismo, które złoży dłużnik, a w którym stwierdzi, że nie aprobuje nakazu zapłaty, jest traktowane jako skuteczny sprzeciw.
– Efektem złożenia takiego sprzeciwu zawsze jest skierowanie sprawy na drogę normalnego postępowania sądowego. I to jest pole dla kancelarii antywindykacyjnych. Często jest to gra psychologiczna: zobacz, dłużniku, już wygraliśmy pierwszą bitwę, bo załatwiliśmy ci, że sprawa nie toczy się w trybie EPU, tylko będą normalne rozprawy przed sądem. A to tylko złudzenie, dłużnikowi nic to nie daje, jedynie odsuwa problem w czasie – mówi Piotr Gajda.

Chodzenie na skróty

Katarzyna Galant z firmy windykacyjnej Presco zwraca uwagę, że w Polsce nie istnieją regulacje dotyczące uprawnień, jakimi winny wykazać się osoby zajmujące się pomocą dla dłużników w sporach z wierzycielami. – To powoduje, że na tym rynku można trafić nie tylko na osoby, które posiadają specjalistyczną wiedzę w tym zakresie, ale też niestety na takie, które nie mają merytorycznego przygotowania. Zdarzają się w tej branży firmy, które obiecują nieraz rzeczy niewykonalne, wykorzystując niewiedzę czy łatwowierność dłużnika, bo chcą na nim zwyczajnie zarobić – mówi.
Piotr Gajda wyraźnie zastrzega: reprezentowanie dłużnika i świadczenie mu pomocy prawnej to nic złego. Pod warunkiem, że robią to profesjonaliści, a nie ludzie, którzy chcą jak najszybciej i najłatwiej zarobić na czyimś nieszczęściu. Nie trzeba być adwokatem czy radcą prawnym, żeby założyć podmiot zajmujący się doradztwem prawnym. To gra słów, kancelaria „doradztwa prawnego” to zupełnie co innego niż kancelaria „radcy prawnego”. Ten drugi musi być wpisany na listę radców prawnych i odpowiada dyscyplinarnie w przypadku naruszenia zasad wykonywania zawodu. Jak np. radca, który prowadził swoją kancelarię – ale jednocześnie w internecie oferował usługi antywindykacji skierowanej przeciwko konkretnej firmie windykacyjnej. Nie występował przy tym pod swoim nazwiskiem. To poważne naruszenie zasad – takie konstruowanie oferty na walce z jednym konkretnym przeciwnikiem. Ten konkretny przypadek zakończył się postępowaniem przed sądem dyscyplinarnym, prawnikowi grozi usunięcie z palestry.
– Profesjonaliści też mogą ulegać pokusie, żeby oferować tę usługę nie na normalnych zasadach jak typową pomoc prawną, tylko jak zestaw zaklęć. Czasem kogoś wabi perspektywa łatwego i szybkiego zarobku. Ale to nie jest tak, że firmy windykacyjne to bezmózgie molochy, które tego nie zauważą i będą na to pozwalać – mówi Gajda.
Pójście na skróty to tylko jedna z cech masowej antywindykacji. Druga często odbywa się w ogóle bez kontaktu z klientem. Wystarczy podany e-mail, na który dłużnik ma wysłać swoje dane i zeskanowane dokumenty dotyczące zadłużenia, a potem może sobie pobrać wzór pełnomocnictwa lub umowy. Wypełnia go, podpisuje i odsyła usługodawcy albo bezpośrednio od razu do sądu. Prawnik Intrum Justitia mówi, że z rzetelnym reprezentowaniem przed wierzycielem nie ma to nic wspólnego. Pomoc dla dłużnika zawsze powinna się bowiem zaczynać od analizy jego sytuacji. Samo zeskanowanie dokumentów i wysłanie ich to zdecydowanie za mało.
– Często taką działalnością zajmują się firmy założone przez byłych pracowników firm windykacyjnych albo działów windykacji, np. banków. Wydaje im się, że poznali model działania windykatorów. Błąd – bo najczęściej ci ludzie znają tylko część procesu, jakiś jeden model dochodzenia wierzytelności. W sporze sądowym to za mało. Prawnika w takim sporze nic nie zastąpi – mówi Piotr Gajda.
Nasi rozmówcy zwracają uwagę, że antywindykacja ma ułatwione zadanie zwłaszcza w przypadku dłużników – osób fizycznych. Dłużnicy chwytają się wszystkiego w obliczu windykacji długu, bo w wielu przypadkach mają dużo do stracenia, np. przy niespłacanym kredycie hipotecznym wierzyciel – bank może przejąć mieszkanie. Dłużnik wtedy będzie szukał wszelkiej możliwej pomocy. Dobrze, jeśli trafi na prawnika profesjonalistę. Gorzej, jeśli to będzie ktoś, kto zrobi to nieudolnie. Szczególnie narażeni są na to dłużnicy konsumenci. Spółki to zupełnie co innego, możliwości prawnych na realną próbę ucieczki od długów jest zdecydowanie więcej.
– Do takich firm trafiają w dużej mierze klienci indywidualni, którzy z różnych przyczyn wpadli w tarapaty finansowe i nie widzą wyjścia z tej sytuacji. Przy czym są to raczej osoby mające zadłużenie o relatywnie wysokim nominale. Niestety, nieraz w ten sposób narażają się na jeszcze większe problemy – mówi Katarzyna Galant.
Według niej najczęstsza forma oferowanej im pomocy to odwlekanie terminów rozpraw w sądzie. – Spotykamy się także z działaniami nielegalnymi, za które grożą sankcje przewidziane w kodeksie karnym. Wielu dłużników nie zdaje sobie z tego sprawy, ulegając obietnicom. Co gorsza, antywindykatorzy, wykorzystując niewiedzę osób zadłużonych, oferują im nieraz – oczywiście każąc sobie za to płacić – coś, co dłużnik mógłby sam uzyskać, porozumiewając się z windykatorem, jak choćby rozłożenie długu na raty – dodaje przedstawicielka Presco.

Podpatrzone w Irlandii

Dominik Ciecierski, właściciel Kancelarii Antywindykacyjnej, wypowiedzi swoich adwersarzy z drugiej strony barykady kwituje krótko: to, że windykatorzy nas nie lubią, wcale mnie nie dziwi. Bo mieszamy im szyki.
Ale jeśli chodzi o diagnozę branży, w której działa, zgadza się z nimi w dużej mierze. Na przykład w tym, że usługi antywindykacyjne świadczą czasem podmioty przypadkowe, nie do końca rzetelne, których „model biznesowy” opiera się na drukowaniu szablonów dokumentów. – Bez problemu można znaleźć takie oferty, a to niewiele ma wspólnego z pomocą dla dłużnika. To są takie usługi paraprawnicze. Część moich klientów przeszła przez tego typu paraantywindykację – opowiada. Nie ma najlepszego zdania o takiej działalności: pobieranie danych od dłużnika i odsyłanie mu – za pobraniem 200, 300 zł – wypełnionego już pisma, którego wartość procesowa często jest znikoma, jest naganne. – Wysyłając to do sądu, dłużnik tylko traci czas i zmniejsza swoje szanse – mówi Ciecierski.
Swoją filozofię biznesu wykłada prosto: antywindykacja nie jest od tego, żeby załatwić komuś spokojne życie za pożyczone pieniądze. – Nie będę reprezentował klienta, który mi powie: pożyczyłem i zamierzam dalej pożyczać, a wy zróbcie, żebym mógł nie spłacać i żyć w dostatku. Ale z drugiej strony dłużnik nie jest przestępcą z założenia. Często popadł w kłopoty z powodów obiektywnych. Dłużnikiem można zostać umyślnie, ale można też wpaść w długi np. przez niewypłacalność swoich kontrahentów – tłumaczy Ciecierski
Sam zaczynał jako windykator. Jak twierdzi, pracował nad stworzeniem działów windykacji w większości banków w Polsce. – Stworzyliśmy własną kancelarię prawną, która obsługiwała takie właśnie projekty. Pisaliśmy scenariusze rozmów, jakie mieli prowadzić bankowi specjaliści od odzyskiwania długów. Robiliśmy dywersyfikację portfeli wierzytelności. Poznałem bardzo dobrze metody windykacji – na tyle dobrze, by stworzyć skuteczne narzędzia antywindykacji – opowiada.
Skąd się wziął pomysł? Ciecierski podpatrzył w Irlandii, jak się robi biznes na wspieraniu dłużników. Właśnie tam robił aplikację radcowską. – W tamtejszym prawie precedensowym już istniał system debt collect, czyli zasady pomocy prawnej dla dłużników. Tam to ma inną formę, wykorzystywane jest coś, co się nazywa polisa prawna. Pomyślałem: dlaczego nie zaoferować tego w Polsce? I to był strzał w dziesiątkę. Pod szyldem różnych kancelarii prawnych od około 5 lat już świadczę tego typu usługi – mówi.

Śpię spokojnie

Jak to robi Ciecierski? Tak naprawdę to klient tworzy sprawę, mówi. – Nie lecimy szablonem, bo takiego szablonu nie da się stworzyć. Pierwszym krokiem jest wersyfikacja stanu prawnego, w jakim znajduje się dłużnik. To, czy antywindykacja będzie skuteczna, zależy od tego, na jakim etapie jest postępowanie, które do nas trafia. Jeśli to świeża sprawa, nie ma wyroku lub się jeszcze nie uprawomocnił albo wierzyciel nie wystąpił o wydanie klauzuli wykonalności, szanse są większe – wyjaśnia.
Sprawdzenie stanu prawnego jest kluczowe, bo – jak mówi nasz rozmówca – windykatorzy specjalizują się w mąceniu dłużnikowi w głowie. I często on sam nie wie, na jakim etapie jest cały proces. – Windykatorzy działający na zlecenie wierzycieli prowadzą rozmowy z dłużnikami w oparciu o scenariusze przygotowane przez psychologów. Pierwiastek prawny jest tam ograniczony do minimum. Skuteczny windykator to jest taki, który zbije z pantałyku dłużnika i wznieci w nim poczucie winy. I zaogni je maksymalnie, aż dłużnik stanie na głowie, żeby znaleźć pieniądze – mówi właściciel Kancelarii Antywindykacyjnej. Czasem przedstawiciele wierzyciela stosują kontrowersyjne metody perswazji: np. mówią, że lada dzień do dłużnika zapuka komornik – choć sprawa nawet jeszcze nie trafiła na wokandę. Albo że zajmą mu pensję, jeśli spłata nie nastąpi w jakimś tam terminie. Tymczasem prawda jest taka, że wierzyciel jeszcze nawet nie wystąpił o wydanie klauzuli wykonalności, więc o egzekucji komorniczej nie ma mowy.
– Windykatorzy są sprytni i skłaniają dłużnika do zawierania niekorzystnych porozumień, np. mamiąc go wizją umorzenia części długu, proponują mu podpisanie dokumentu, w którym dłużnik godzi się na dobrowolną egzekucję. Mówiąc krótko, mącą stan prawny. Dłużnik jest skutecznie zdezorientowany – i dlatego przede wszystkim naszym pierwszym zadaniem jest sprawdzić, jaki ten stan rzeczywiście jest – opowiada Ciecierski.
Gdy już dokona takiego uporządkowania, to – w drugiej kolejności – równolegle uruchamia dwa działania. Pierwsze to znalezienie jakiegoś finansowania dla dłużnika, które pozwoli przynajmniej w części zaspokoić roszczenia. Drugim jest wyhamowanie całego procesu windykacji. Jak? – Przede wszystkim podejmujemy negocjacje, żeby jak najdłużej sprawa nie trafia do sądu. A jeśli już jest na wokandzie, to staramy się wszystko maksymalnie opóźnić – przyznaje antywindykator.
Hamowanie windykacji może mieć różne formy. Kancelaria Antywindykacyjna obsługuje głównie firmy, więc możliwości ma sporo. Na przykład przeprowadzenie restrukturyzacji kapitałowej dłużnika, co sprowadza się do powiązania go z innymi podmiotami gospodarczymi. Chodzi o to, żeby zapobiec utracie ciągłości w działalności firmy.
– Twarda antywindykacja to już np. powołanie nowych spółek za granicą, najlepiej w kraju, z którym współpraca prawna jest trudna. Dobrze nadaje się do tego Liechtenstein, otwieraliśmy już spółki w Dubaju, w USA, w Kanadzie. W całej tej grze chodzi o czas. Druga strona nie rozumie, że jeśli doprowadzi np. do zamrożenia kont bankowych, to zatopi firmę. I wcale nie ma gwarancji, że zaspokoi w ten sposób wszystkie swoje roszczenia – tłumaczy.
Jeśli uda się powstrzymać windykację, a dłużnik działa dalej i dostaje nowe zlecenia, kontrakty – to wtedy kancelaria przystępuje do rozmów z wierzycielami. – Mówimy im: proszę, mamy plan restrukturyzacji, szanse na zdobycie przychodów. Wierzyciel może wtedy inaczej na to spojrzeć, bo widzi, że nie opłaca się dłużnika pogrążać. Mówiąc inaczej, nasz przekaz dla wierzyciela zawsze jest taki: my oddamy wasze pieniądze, ale nie teraz, jakbyście tego chcieli. Bo teraz dłużnik musi stanąć na nogi – podkreśla Dominik Ciecierski.
Jeśli już jest naprawdę źle proponujemy klientowi, by zaczął od nowa. – Jesteśmy w stanie założyć podmiot i tak go powiązać, żeby dłużnik nie był widoczny w danych KRS. Na przykład przez sieć spółek zarejestrowanych za granicą. Wtedy dłużnik ma nowy start, a stare sprawy? No cóż, możemy jedynie liczyć na jakieś przedawnienia. Na pewno nie dopuścimy do tego, by windykatorzy przerwali bieg tego przedawnienia, np. przez podsuwanie dłużnikowi jakichś porozumień – opowiada.
Czy ma jakieś wątpliwości natury moralnej? Odpowiedź brzmi: nie. Żadnych wyrzutów sumienia, dobrze śpi, nie ma poczucia, że łamie jakieś zasady, reprezentując dłużników.
– Ja nie nakłaniam klientów do unikania odpowiedzialności. Nigdy nie podważam tego, że zobowiązanie zostało zawarte. I że trzeba się z niego wywiązać. Chodzi mi tylko o to, żeby przy tym nie wylać dziecka z kąpielą, zatapiając dłużnika – podsumowuje.