Zbankrutować to ani grzech, ani wstyd, o ile oczywiście zakładamy, że przedsiębiorca działa uczciwie. Często to zwyczajne biznesowe rozwiązanie, pozwalające sensownie zakończyć nieudane przedsięwzięcie i podjąć nowe. Jim Rogers, inwestor i były wspólnik George’a Sorosa, twierdzi nawet, że dobrze jest zbankrutować, przynajmniej raz. To doświadczenie, które może nauczyć właściciela firmy więcej niż niejedna ekonomiczna uczelnia.
Amerykanie uczyli się jednak tej ekonomicznej prawdy przez stulecia i w dodatku stworzyli skuteczne mechanizmy pozwalające wielokrotnie upadać i podnosić się, próbować sił w różnych dziedzinach. Dlatego w USA korzysta się z tego narzędzia powszechnie i bez wstrętu. U nas często porażka oznacza odium, które może się ciągnąć za „nieudacznym” przedsiębiorcą w nieskończoność.
Przepisy dotyczące upadłości konsumenckiej nam się nie udały. System sądowy, od którego zależy sprawność zamykania nietrafionych przedsięwzięć, działa fatalnie. Na szczęście zaczyna się lepszy okres w gospodarce. Oczywiście najlepiej wykorzystać go do nauki zarabiania niż bankrutowania, ale przydałoby się, by wreszcie zmaterializowały się prawne rozwiązania, które pomogą sprawnie i z twarzą wycofać się z biznesu tym, którym nie powiedzie się w następnym koniunkturalnym dołku.