Mogę zrozumieć i poprzeć zamiar opodatkowania cyfrowych gigantów unikających danin i stosujących wyrafinowane międzynarodowe optymalizacje podatkowe, w tym lokujących interesy w rajach podatkowych. Ale sięganie do kieszeni np. zwykłych, uczciwych wydawców prasowych, którzy często dokonują cudów, by związać koniec z końcem, to pomysł głupi i szkodliwy.

Zdarza się, że ministerstwa albo inne urzędy lub instytucje państwowe (szerzej też – publiczne) kupują na swój użytek auta. Podobnie inne potrzebne im produkty. Ogłaszają przetargi, a cena odgrywa w nich istotną, nierzadko kluczową, rolę. Mimo to nie kupują samochodów wcześniej ukradzionych, choć przecież tak byłoby najtaniej. Mało tego – aparat państwowy kradzież aut ściga. Wszyscy zaś jąpotępiamy.
To zadziwiające, ale zupełnie inaczej jest w przypadku treści wytwarzanych dużym nakładem sił i środków przez wydawców, szerzej – media (podobnie było też z filmami i muzyką). Odkąd pamiętam, państwo nie tylko pozwala bezkarnie działać tym, którzy takie treści kradną (np. część tzw. firm monitorujących media, niektóre serwisy internetowe itd.), okazując w najlepszym razie obojętność, w najgorszym – przychylność, ale też – tu zdziwienie jest jeszcze większe – przywłaszczone treści samo chętnie kupuje! Wciąż nie brak bowiem urzędów i instytucji państwowych oraz spółek Skarbu Państwa zamawiających usługi u takich „przedsiębiorców” i nie przejmujących się w ogóle, czy prawo autorskie jest przy tym przestrzegane, czy nie (choć odpowiednia klauzula w warunkach przetargu powinna być obowiązkowa). Innymi słowy, państwo dotąd nie tylko nie kiwnęło palcem, aby jakiś elementarny porządek i praworządność tu zapewnić, ale wręcz do nielegalnego procederu na swój sposób sięprzyłączyło.
Jakby tego było mało, skutecznie utrudniało dochodzenie elementarnej sprawiedliwości. Trzeba było ponad 20 lat dyskusji, by uruchomić sądy ds. ochrony własności intelektualnej, choć przecież nie jest to gorsza własność niż ta, która obejmuje np. samochód. Nic dziwnego, że w sporze naszego wydawcy z jedną z firm monitorujących media (pisaliśmy kilka dni temu o prawomocnym wyroku) trzeba było ok. 10 lat, aby uzyskać ostateczne – a jednocześnie, zdaniem wszystkich poważnych ekspertów, oczywiste i jedyne możliwe – orzeczenie.
Na domiar złego teraz – co zasadniczo można wytłumaczyć chyba tylko nienawiścią do mediów jako takich – państwo ma zamiar opodatkować przychody wydawców z reklam. Wyjaśnijmy: one są już oczywiście opodatkowane. Od wszystkich przychodów (także reklamowych) firmy medialne po odjęciu kosztów płacą normalny podatek, zazwyczaj CIT. Tak jak inne przedsiębiorstwa. Nie znam jednocześnie w tej branży nikogo, kto by np. podatki zaniżał.
Mogę zrozumieć i poprzeć zamiar opodatkowania cyfrowych gigantów unikających danin i stosujących wyrafinowane międzynarodowe optymalizacje podatkowe, w tym lokujących interesy w rajach podatkowych. A często też otwarcie drwiących z rządów i ich społecznych potrzeb. Na dodatek nierzadko okradających tradycyjne media. Ale sięganie do kieszeni np. zwykłych, uczciwych wydawców prasowych, którzy na dodatek m.in. z powodu opisanych na początku praktyk często dokonują cudów, by związać koniec z końcem, to pomysł głupi i szkodliwy. Myślę, że wszyscy to doskonale rozumiemy. Autorzy projektu zapewne też. Podobno chodzi o to, by dodatkowo wesprzeć służbę zdrowia i działalność kulturalną (a czemu też nie sport lub edukację?). Równie dobrze można by więc obłożyć taką daniną rolników i sadowników, producentów obrabiarek, fabryki mebli, restauracje, szewców albo – urzędników. Rządowych przede wszystkim. Tak, zacznijmy może od urzędników.
Oczywiście można – z nienawiści lub złej woli – słabe media uczynić jeszcze słabszymi. Dajmy więcej przestrzeni propagandzie, fake newsom, kryptoreklamie, szemranym lobbystom i politycznemu zacietrzewieniu oraz partyjnym interesom. Tylko nie mówmy, że to dla dobra służby zdrowia i polskiej kultury. Są granice hipokryzji imanipulacji.