Za chwilę zostanę uznany za pożytecznego idiotę, który ma misję ocieplenia wizerunku władzy, albo naiwniaka, który uwierzył w dobre słowo, zapewnienia polityków czy członków Rady Mediów Narodowych. Z drugiej strony, dlaczego mam nie wierzyć? – mówi Kuba Strzyczkowski
Boi się pan o życie Marka Niedźwieckiego?
Boję się.
Będzie pan go ratował?
Będę. Już ratuję.
Jak?
Indywidualnymi seansami terapeutycznymi.
Pan terapeuta, Niedźwiecki – pacjent?
Tak.
Pojechał pan do niego na daleki Mokotów?
Dziennik Gazeta Prawna
Nie, Marek jest pod Warszawą na działce. Wypoczywa. Jesteśmy w stałym kontakcie telefonicznym. On to wszystko straszliwie przeżywa. Kiedy ostatnio rozmawialiśmy, skończyło się tym, że obaj płakaliśmy.
Nad sobą?
Płakaliśmy, bo splot niebywałych wydarzeń doprowadził do tego, że coś, co było dla nas bardzo ważne, w zasadzie nie istnieje. To nie był płacz nad sobą, to był płacz nad Trójką. Teraz mam marzenie, że 2000. wydanie listy poprowadzi Marek.
Wypada, że 29 maja.
Nie, 5 czerwca. Tej listy z 22 maja nie liczymy. Teraz będzie 1998 i 1/3 wydanie listy i poprowadzi je Mariusz Owczarek. A potem Marek, mam nadzieję.
Czyli na razie to pobożne życzenia?
Nie mogę zdradzać tajemnicy lekarskiej. Marek w gruncie rzeczy jest introwertykiem, samotnikiem pochłoniętym pracą. Dla niego Trójka i Lista Przebojów to jest coś najważniejszego na świecie.
Rozumiem, że wymógł pan na Agnieszce Kamińskiej, prezes Polskiego Radia, i na byłym dyrektorze Tomaszu Kowalczewskim, że przeproszą Niedźwieckiego za ingerencję w program, za oskarżenia, że fałszował wyniki.
Nie, nie mam takich możliwości, żeby móc cokolwiek wymóc na prezes Polskiego Radia. Otrzymałem wezwanie przedprocesowe od adwokata Marka Niedźwieckiego, w których domaga się przeprosin za poważne naruszenie dóbr osobistych.
Od pana?
Od dyrekcji Trójki. Czyli przeszło na mnie. Dostałem to wezwanie w spadku. Przeprosin domaga się też od zarządu Polskiego Radia.
Ale jednoosobowym zarządem jest Agnieszka Kamińska.
Od początku deklarowałem, że jako dyrektor przeproszę Marka i że będzie to miało moc prawną. Nie ukrywam, że chciałbym, by zarząd też przeprosił.
Trzeba było postawić warunki.
Zostałem zaproszony do Rady Mediów Narodowych i tam przedstawiłem swój pomysł na Program Trzeci, na kryzys. Na takie warunki nie było miejsca.
Rozmawialiśmy wcześniej przez telefon, mówił pan, że to lej po bombie...
Że gruzowisko, armagedon. Wszystko razem na raz. Niemalże cały zespół jest albo na zwolnieniach lekarskich, albo złożył wypowiedzenia z pracy. Na antenie pozostało kilka osób. Przez te ostatnie dni przychodziłem, prowadziłem popołudniowe „Zapraszamy do Trójki” głównie w jednej sprawie.
Żeby słuchacze płakali, żegnali się z Trójką.
Ale zespół zaakceptował moją obecność na antenie. Liczyłem się z tym, że to moje ostatnie audycje, że mnie też czeka pożegnanie.
Czym więc pana przekupiono?
We wtorek miałem spotkanie z zespołem. Potwornie rozedrgane. Pełne krzyku, szlochu, płaczu. Chciałbym im stworzyć wszystkim warunki pewnego politycznego komfortu, zadbać o ich spokój, zwłaszcza teraz, kiedy wszyscy są z receptorami na wierzchu, wyczuleni na wszystko, skłonni do krzyku, awantury.
Z pretensjami do pana?
O co? Że przyjąłem tę funkcję? Nie jest tajemnicą, że z jednej strony jestem ostatnią nadzieją białych.
Kogo? Polityków?
Tak. Z drugiej strony, ostatnią nadzieją wszystkich tu, w Trójce. Najważniejsze jest to, że jestem dalej kolegą moich kolegów i że oni mi zaufali. Fantastyczny kredyt. A przekupienie? Już różne rzeczy na swój temat słyszałem.
Wojciech Mann mówi: „Ktokolwiek w takich warunkach przyjmuje propozycję szefowania Trójce, budzi moje wątpliwości”.
Zostawmy Wojciecha Manna.
Gwiazda Trójki przez dziesięciolecia.
Ale w tej chwili jest zajęty kampanią wyborczą Rafała Trzaskowskiego, więc nie chcę mu przeszkadzać.
Złośliwie.
To nie złośliwość, to fakt. I raczej zdziwienie. Ja, bez względu na swoje sympatie czy antypatie polityczne, nie poprowadziłbym listy przebojów z kandydatem na prezydenta. I tylko tyle. Jestem po prostu zaskoczony.
No dobrze, to jeszcze raz: czym pana przekupili.
Poruszyliśmy niebo i ziemię, żeby przedstawić swój pomysł Radzie Mediów Narodowych.
„My”, czyli kto?
Wśród polityków znaleźli się ludzie dobrej woli, zresztą słuchacze Trójki, którzy uznali, że coś trzeba zrobić, bo inaczej wszystko zostanie zniszczone.
Politycy dobrej woli – słyszy pan siebie?
Słyszę. Swoją drogą ładne określenie.
Kto to?
To nie jest tajemnicą. Wypowiadali się publicznie politycy PiS, Lewicy, Koalicji Obywatelskiej. Rozmawiałem.
Byłam kilka razy w tym gabinecie i za każdym razem był inny dyrektor.
Sam miałem chyba z 17 w swoim trójkowym życiu radiowym.
Straszne.
Nie straszne. Tak to działa.
Chyba w mediach publicznych.
Zgoda. Ale dopóki politycy nie wpadną na pomysł, żeby sytuację unormować, odpolitycznić, to nic się nie zmieni. Teraz w kampanii mówi się, że coś trzeba zrobić z mediami publicznymi. Proszę bardzo, tylko że przez lata słyszę to samo. A potem ci, którzy obejmują władzę, zapominają o odpolitycznianiu mediów, oddawaniu ich społeczeństwu. W przeszłości politycy Lewicy, PiS i Koalicji Obywatelskiej wielokrotnie mieli okazję, aby się dogadać i umówić na konsensus dotyczący mediów publicznych. Nie skorzystali. I ja się im nawet nie dziwię, bo to jest mniej więcej tak, jakby rekinowi zabronić jedzenia mięsa. Skoro politycy mogą sterować mediami, wpływać na nie, to robią to. Gdybym uprawiał politykę, starałbym się mieć wpływ. Te argumenty, że PiS przejął media – no, przejął. A Platforma nie przejęła, a SLD nie przejął?
Mam nadzieję, że widzi pan różnicę.
Jedni robili to cieńszą kreską, inni robią grubszą i używają poważniejszych narzędzi. Ale to jest sprawa drugorzędna, chodzi o sam fakt. I szczerze, nie rozumiem tego świętego oburzenia. Program Trzeci nie będzie jakąś samotną wyspą, która otoczy się fosą.
Kampanię prezydencką będzie relacjonować uczciwie, obiektywnie czy tak jak góra nakaże?
Obiektywna to jest książka telefoniczna. Będziemy starać się być w tych trudnych czasach po prostu rzetelni. Jak jest wypowiedź jednej strony politycznej, to musi być i druga. To dość prosty sposób na przyzwoite radio. Chcę, żeby nasze serwisy informacyjne były związane z anteną, żeby nabrały trójkowego charakteru.
Chodzi o to, żeby uspokoić nastroje, mieć kim robić program i żeby Trójka dociągnęła do wyborów prezydenckich. Tak?
Trudno się dziwić, że politycy reagują, chcą ugasić pożar.
Myślałam, że się pan zabezpieczył, podpisał umowę dyrektorską, np. na pięć lat.
Nawet nie wiem, jaką umowę podpisałem, tak byłem zdenerwowany. Wiem, że to głupie, ale nawet nie przeczytałem tej umowy. Natomiast już wiem, że sam będę zarabiał mniej niż do tej pory.
Gratulacje.
Nie negocjowałem tego. Zrozumiałem, że jest jakaś automatyczna stawka dla dyrektora. Pieniądze są teraz mniej ważne. Istotne jest co innego. Przyjmując tę funkcję, liczyłem się z tym, że to jest dyrektorowanie na miesiąc, półtora.
Żeby sprowadzić tu z powrotem Niedźwieckiego, Kaczkowskiego, Szydłowską, Stoparczyk, a potem niech politycy PiS-u znowu robią z radiem, co chcą?
Nie, żeby uspokoić sytuację. Zapewnienie spokoju przed wyborami – to jest chyba racjonalne ze strony rządzących. Nie widzę w tym nic złego. Natomiast ja miałem inną motywację. A nawet dwie. Moi koledzy z Trójki są w różnej sytuacji finansowej. Nie, nie tylko kredyty. Ktoś ma chore dzieci, ktoś żonę, męża, którzy nie pracują, ktoś wpadł w kłopoty finansowe. Wiedzieli, że na rynku pracy za chwilę będzie wielka tragedia, a mimo wszystko mieli honor, poczucie przyzwoitości, by rzucić papierami, odejść. Zrobiło to na mnie ogromne wrażenie. Pomyślałem, że nie ma takiej ceny, której nie zapłacę, by podjąć próbę ratowania tego, co razem stworzyliśmy.
O sobie pan nie pomyślał?
Pomyślałem. Pomyślałem, że ja też tracę miejsce pracy.
Teraz więcej pan zapłaci dziennikarzom, którzy wrócą?
Na razie nie ma mowy o pieniądzach, chociaż będę się starał, żeby więcej zarabiali. Wie pani, wiele osób to powtarza, ale to nie jest tylko miejsce pracy. Tyle wspaniałych postaci się tu przewinęło, artystów, tekściarzy, mistrzów słowa, dziennikarzy. I zrozumiałem, że chcę to ratować. Wiem, że Program Trzeci Polskiego Radia, szczególnie ostatnio, nie ma najlepszej słuchalności, bo nie zawsze dobrze trafiał, jeśli chodzi o szefów. Ale siłę Trójce zawsze dawali słuchacze. Nie ma przecież innej stacji w Polsce, która ma tak przywiązanych emocjonalnie słuchaczy. I dla nich też postanowiłem spróbować. A koszty podróży... Wie pani, za chwilę zostanę uznany za pożytecznego idiotę, który ma misję ocieplenia wizerunku władzy albo naiwniaka, który uwierzył w dobre słowo, zapewnienia polityków czy członków Rady Mediów Narodowych. Z drugiej strony, dlaczego mam nie wierzyć?
Proszę spojrzeć na TVP. Jacka Kurskiego odwołali i już znowu będzie szefem.
Na szczęście jest radio.
Panie Kubo.
No, dobrze. Nie jestem aż tak naiwny.
Ale o Krzysztofie Czabańskim mówi pan, że to polityk dobrej woli.
Znamy się. Pełnił funkcję prezesa Polskiego Radia, kiedy dyrektorem Trójki był Krzysztof Skowroński. I nigdy nie otrzymywałem żadnych poleceń politycznych czy podpowiedzi.
Widziałam polecenia, które dostają teraz dziennikarze mediów publicznych, jak pokazywać konkretne wydarzenia, żeby sprzyjać rządzącym, a w złym świetle prezentować opozycję.
Mówi pani o ostatnim czasie. Nie jest tajemnicą, że też doświadczyłem próby nieuzasadnionego wpływania na mnie, na dobór moich gości, tematykę audycji czy zmianę głównego pytania w programie „Za, a nawet przeciw”. Tak naprawdę sprawa z piosenką Kazika „Twój ból jest lepszy niż mój” była więc kroplą, która przelała czarę goryczy.
Kuba, zrób coś tym tematem – tak pisał do pana dyrektor Kowalczewski?
Nie pisał, ale zaniepokojony dzwonił. Moim sukcesem, ale też słabością jest to, że przez całe życie robiłem wszystko, żeby nie eksponować swoich poglądów politycznych. Wiem, że to jest takie romantyczne postrzeganie dziennikarstwa, ale mnie naprawdę zależy, żeby się dowiedzieć, a nie oceniać. W pokoju redakcyjnym powiesiłem sobie karteczkę: nagrody i odznaczenia. Po latach się okazuje, że są tam głównie nagany i upomnienia.
Za homofobię pan dostał naganę?
Nie, bo nie jestem homofobem.
Pana audycja tak została odczytana.
Przez jedno środowisko, podczas gdy inne mnie broniły. Po tym programie, w którym padło pytanie, czy sąsiad homoseksualista mi przeszkadza, z jednej strony bronił mnie Łukasz Warzecha, z drugiej Marcin Meller. Pomyślałem sobie, że na szczęście jeszcze ktoś używa rozumu. Wiem, że są ludzie, którzy uważają, że nie można nawet zadać takiego pytania, bo to już homofobia. Natomiast ja nie byłem przerażony pytaniem, tylko odpowiedziami. Ponad 60 proc. słuchaczy odpowiedziało, że sąsiad homoseksualista im przeszkadza. I potwierdziło się tylko, że mamy w Polsce poważny problem homofobii. Dziwne jest to, że ja, który to pokazałem, udowodniłem, zostałem uznany za homofoba. Gratuluję konstrukcji intelektualnej.
Dariusz Rosiak wróci do Trójki?
Już z nim rozmawiałem.
Jerzy Sosnowski?
Do niego jeszcze nie dzwoniłem. Rozmawiałem natomiast z Darkiem Bugalskim i z wieloma innymi osobami.
Z Piotrem Kaczkowskim?
Piotr jest moim marzeniem.
Zadzwonił pan do niego?
Jest w takim stanie, że w zasadzie nie odbiera telefonów. Ale ode mnie odebrał. Bałem się, bo to jest poważny pacjent. Na szczęście wydaje mi się, że z pewną słabością do mnie jako terapeuty.
Rozumiem, że z Pawłem Lisickim i Piotrem Semką już się pan pożegnał.
Rozmawiałem z Pawłem Lisickim.
Żeby powiedzieć, że nie chce go pan w Trójce?
Wręcz przeciwnie.
Piotra Semkę pan zdejmie z anteny?
Nie, nie zdejmę. To by było merytorycznie głupie. Prowadzi bardzo ciekawe Kluby Trójki.
I on, i Lisicki nie kryją sympatii do obecnej władzy.
Zależy, jaką miarą mierzymy. Jeżeli miarą „Gazety Wyborczej”, to są niemal z PiS-u. Natomiast mnie to nie interesuje. Dla mnie Paweł Lisicki jest wyrazistym komentatorem, przedstawicielem pewnej części rynku medialnego i choćby z tego powodu jest ciekawy. Piotr Semka jest świetnym publicystą i nie widzę powodu, żeby się z nimi rozstawać.
Marcin Wolski w 2016 r. został dyrektorem TVP2 i powiedział jasno: „wygrała ta partia i morda w kubeł”.
Znam ten cytat. Niezręczny.
Ale prawdziwy.
Posiadanie mediów publicznych nie gwarantuje partii sukcesu politycznego.
„Ciemny lud to kupi” – to Jacek Kurski, pana kolega po fachu.
O, nie. To nie mój kolega. Nie jestem jego fanem, natomiast nie sposób mu odmówić sprawności, zręczności, inteligencji i umiejętności poruszania się na tym styku medialno-politycznym. Można wygłaszać krytyczne uwagi na jego temat, ale nie sposób nie doceniać. Ja próbuję zadbać o Trójkę. Tak długo, jak będę mógł. Naprawdę chcę podjąć ryzyko. Przekonać się.
I zbudzić się z kacem.
Nie będę miał kaca. Jeśli jest chociaż 10 proc. szans na to, że odbuduję antenę, to jestem gotów paktować nawet z samym diabłem.
Już pan paktuje.
Nie wykluczam. Wiem, wiem, ja to wszystko wiem. Pani nie musi mi nic tłumaczyć. Jeśli ich wszystkich, wszystkich moich kolegów uchronię przed samobójstwem, to będę szczęśliwy. Przecież to są nie do pojęcia historie. A to, że rozmawiam z...
Szulerami?
Z wielkimi graczami. To wiem.
W końcu zaczął pan szczerze mówić.
Po prostu kupiłem los i zobaczymy, co w nim jest. Kiedyś dwa razy miałem okazję, żeby być dyrektorem Trójki, a raz kierownikiem. I zrobiłem wszystko, żeby nim nie zostać. Obrzydzałem, jak mogłem. Że jestem sybaryta, że śpię długo, że jestem niepunktualny, nieodpowiedzialny. Udało się. Dwa razy uniknąłem bycia dyrektorem. Tym razem nie było innego wyjścia. Wiedziałem, że jestem ostatni, który może rozmawiać z Niedźwieckim i Kaczkowskim. Nie chcę, żeby to wszystko było ckliwe. Jestem już człowiekiem, który z pewnej pozycji zawodowej może rozmawiać jak starszy brat z młodszymi kolegami i coś fajnego im radzić. Pamiętam postaci w Trójce, które dla młodszych są już tylko legendą, abstrakcyjnym wspomnieniem. Jacek Janczarski, Maciek Zembaty, Agnieszka Osiecka. Pracowałem, kiedy oni wszyscy jeszcze żyli. Wiele lat temu prowadziłem w Trójce koncert z udziałem Osieckiej. To były ostatnie miesiące jej życia. Przychodziła do Trójki. Z Jankiem Borkowskim wybierała piosenki na płytę „Pięć oceanów”. Przed koncertem byłem bardzo zdenerwowany. Emocje, trema, chciałem dobrze wypaść. Po wszystkim podeszła do mnie Osiecka i powiedziała: całkiem przyzwoicie panu to poszło. Potem Magda Umer wytłumaczyła mi, że to był bardzo duży komplement.
Teraz Osiecka pewnie nie chciałaby wejść do Trójki. Inni artyści też nie. Pamiętam, że był tu Czesław Miłosz z okazji premiery „Pieska przydrożnego”.
I pewnie, gdyby żył... Zgoda. Nie przyszedłby. Tak jak wielu ludzi kultury. Zresztą daleko nie szukając – Stefan Friedmann, który jest moim starszym trójkowym kolegą i noszę go w sercu... Ostatnio ktoś w Trójce wpadł na pomysł krótkiego wywiadu z nim. Czując, że może być kłopot, powiedziałem młodej reporterce, żeby przekazała Stefanowi, że to do mojej audycji. Jednak Stefan odpowiedział bez ogródek: kocham Kubę, ale Trójki już nie. Nie wiem, czy dobrze czuję, ale pani tak patrzy na mnie i myśli sobie: wariat czy idiota.
Ale też wiem, że jest pan w Trójce od 31 lat. Cholera, proszę nie płakać.
Przepraszam. Rozklejam się trochę. Mamę pochowałem dwa tygodnie temu. Co mam powiedzieć? Ja sobie to wszystko dokładnie rozważyłem, przemyślałem. Wiem, że mnie odstrzelą. Być może teraz obiecają mi bardzo dużo. Wolność, niezależność. Tylko że to jest umowa dżentelmeńska.
W której tylko pan jest dżentelmenem.
Muszę zakładać istnienie pewnych standardów.
Za transparent „PiSiory niszczą utwory”, który przed Trójką trzymała kobieta, w Polsce wsadzają do policyjnej suki i wywożą.
Ewidentny przykład nadgorliwości. Patrol podszedł do tej pani i chciał ją wylegitymować.
Z jakiego powodu?
Miał prawo, chociaż nie było powodu. Kobieta nie chciała się wylegitymować, więc ją zabrano na komisariat, żeby ustalić dane.
Z czym to się panu kojarzy?
Nie powinno się to zdarzyć.
Przemyka w 1983 r. też wsadzili do suki, bo mieli prawo, choć nie było powodu.
O, Jezus Maria. Proszę tak nie porównywać. Przesadzone, nie na miejscu. Pamiętam ten czas. Roznosiłem ulotki. To, co się wtedy wydarzyło, wszystkimi wstrząsnęło.
Cezary Łazarewicz, autor książki o Przemyku, mówi, że też nie przekroczy progu Trójki.
Wie pani, zaczynam małymi krokami. Cieszę się, że będzie poranna „Zapraszamy do Trójki”, potem „Powtórka z rozrywki”. Jeszcze nie będzie normalnej popołudniowej „Zapraszamy do Trójki”, bo wszyscy na zwolnieniach lekarskich i wypowiedzeniach. Michał Olszański wpadł na pomył i zrobimy dwie godziny prawdy. Jest mi to potrzebne jak zającowi dzwonek w czasie polowania, ale nie ma innego wyjścia, trzeba rozmawiać ze słuchaczami. Chcę wiedzieć, co myślą i chcę się z tym zmierzyć.
Prezes Kamińska wydała na to zgodę?
Nie pytałem jej o to. Ja jestem dyrektorem Trójki, ja decyduję o tym, co jest na antenie tej stacji. Rozwaliła mnie pani tą rozmową. Teraz będzie: Strzyczkowski, mażący się dyrektor. Ostatnia nadzieja białych...