Bohaterowie afery z Trójką mają dziś kłopoty. Co się stało, że ludzie w przeszłości poszerzający sferę naszej wolności zmienili się w politycznych nadzorców?
Krzysztof Czabański, rocznik ’48, był w 1991 r. jednym z wicenaczelnych „Tygodnika Solidarność”, zastępcą Jarosława Kaczyńskiego. Pisał tam o konieczności wycofania wojsk sowieckich z Polski, o potrzebie szybszego wprowadzania pluralizmu politycznego. Był wtedy jednym z ważniejszych publicystów w naszym kraju. Apostołem tzw. przyśpieszenia kojarzonego z Porozumieniem Centrum.
/>
Nic dziwnego, że kiedy Fundacja Prasowa „Solidarność” przejęła „Express Wieczorny”, Kaczyński namaścił Czabańskiego na jego szefa. Po kilku miesiącach dziennikarz odszedł jednak z tego stanowiska. Nie chciał, aby gazeta angażowała się po stronie PC w kampanii wyborczej. Andrzej Urbański nie miał takich skrupułów.
Czabański zachował elementarną lojalność wobec Kaczyńskiego, a po przejściu Urbańskiego do liberałów wrócił do redakcji „Expressu”. Niemniej jednak jego odruch z 1991 r. był typowy dla dziennikarzy ukształtowanych przez pierwszą „Solidarność”. Wielu z nich marzyło o tym, aby prasa była wolna, niezależna – do pewnego stopnia także od „swoich”.
W lipcu 2016 r. Sejm wybrał Czabańskiego do Rady Mediów Narodowych (nazywanych przez dziennikarzy Ramoną). Jej zadaniem było wykreowanie władz publicznego radia i telewizji. Przed sejmową komisją kandydat, poseł PiS i wiceminister kultury, oznajmił, że rada będzie gwarancją odpolitycznienia tych mediów. Najwyraźniej w swoim stylu traktował to jako dobry żart. Dodał, że nie zrzeknie się poselskiego mandatu.
Joannę Lichocka, rocznik ’69, dzieli od Czabańskiego pokolenie. Była jedną z beneficjentek zmian na rynku medialnym już wolnej Polski. Po ukończeniu polonistyki została zaproszona przez Jarosława Sellina w 1993 r. do zespołu tworzącej się telewizji Polsat. Stała się jedną z jej głównych twarzy. Nie ukrywała antykomunistycznych poglądów, ale Polsat był stacją wielobarwną. Lichocka prowadziła wyważone programy wyborcze, zawierała znajomości z politykami wszystkich opcji. W sejmowych kuluarach była lubiana przez kolegów z redakcji od prawa do lewa.
W listopadzie 2000 r. Zygmunt Solorz-Żak postawił na czele programów informacyjnych Polsatu Dariusza Szymczychę – byłego naczelnego „Trybuny Ludu”, ale też niedawnego ministra w Kancelarii Prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. Przy dołującym AWS wszyscy spodziewali się zwycięstwa SLD.
Lichocka złożyła wymówienie. Oznajmiła, że polityk nie powinien kierować dziennikarzami. Zrezygnowała z telewizyjnej kariery. Był to akt odwagi. Niespecjalnie doceniony w mediach mainstreamu. Dziennikarka powtarzała, że chce być w zgodzie z własnym sumieniem. W lipcu 2016 r. także ona była od niespełna roku posłanką PiS. I bez wahania zgodziła się wtedy na wejście do Rady Mediów Narodowych. Wcześniej, jako gość przejętej przez PiS TVP Info, nie miała skrupułów sztorcować dziennikarzy. Była w „swojej” telewizji. Telewizji polityków.
Nadzorcy w kłopotach
Dziś Czabański jest głównym bohaterem afery z Trójką. Pozbawiony wpływu na telewizję Jacka Kurskiego, ręcznie sterował publicznym radiem. Oficjalnie zaprzeczał przed senacką komisją, jakoby to on kazał unieważnić listę przebojów z piosenką Kazika Staszewskiego na pierwszym miejscu. Zasłaniał się prezeską radia Agnieszką Kamińską. W rozmowie z przedstawicielami Ministerstwa Kultury miał się jednak chwalić, że to on podjął ostateczną decyzję.
Stugębna plotka łączy z tym również Lichocką. Choć ona co najwyżej zagrzewała do boju, to wiele razy wtrącała się w radiowy program. Przybiegała w tej sprawie do Czabańskiego, on zaś wiedział, że młodsza koleżanka ma łatwy dostęp do ucha najważniejszego z prezesów: Jarosława Kaczyńskiego.
Dziś oboje mają kłopoty. Lichocka nabawiła się ich w lutym tego roku. Kiedy Sejm przegłosował poprawkę przewidującą 2 mld zł dla publicznych mediów, ze swojego fotela pokazała opozycji środkowy palec. Posłanka tłumaczyła, że pocierała oko, a koledzy bronili jej, mówiąc, że zareagowała na agresywne docinki padające z opozycyjnych ław. W każdym razie uznano ją za balast w kampanii Andrzeja Dudy i schowano.
Irytacja na Czabańskiego jest w PiS jeszcze mocniejsza niż na Lichocką. Politycy prawicy od Joachima Brudzińskiego po Piotra Glińskiego przedstawiali sposób potraktowania Trójki jako rodzaj prowokacji. Z otoczenia Jarosława Kaczyńskiego popłynęły sygnały, że prezes jest rozgniewany tym, jak de facto nagłośniono piosenkę Kazika „Twój ból jest lepszy niż mój”.
Czabański rozgrywkę o Trójkę na razie przegrał. Jej nowym dyrektorem został stary radiowiec Kuba Strzyczkowski, dopiero co sztorcowany przez prezes Kamińską, że w jego audycji na żywo łączący się z anteną słuchacze za często krytykują rząd. Stary zespół po powołaniu Strzyczkowskiego podniósł głowę. Mówi się o zatrzymaniu fali odejść, łącznie ze „sprawcą” zamieszania Markiem Niedźwieckim. Minister Gliński zapewnił Strzyczkowskiego, że ma pełną autonomię. Szef resortu sprawuje nad mediami publicznymi nadzór właścicielski. Czabański rywalizował z nim nieformalnie o wpływy.
Spekuluje się nawet o odwołaniu Rady Mediów Narodowych. Czy po wyborach prezydenckich nie okaże się ona jednak potrzebna do przywracania w Trójce prawicowego pionu? Przewodniczący pamięta, że w PiS nadgorliwość to mniejszy grzech niż brak czujności.
Zwłaszcza że politycy partii przeciwstawiają Czabańskiemu… Jacka Kurskiego, który miał dać sobie radę z TVP. Przewodniczący „Ramony” nie poradził sobie z radiem. Ale Kurski opanował sytuację, bo na początku powyrzucał prawie wszystkich dziennikarzy odziedziczonych po czasach panowania PO. Czabański ani nie mógł, ani chyba nie chciał tak postąpić. Zwłaszcza w przypadku Trójki, zdominowanej przez gwiazdy, które zajmują się muzyką, nie było to możliwe.
Czabańskiemu i Lichockiej nie oszczędzono dodatkowego upokorzenia. Musieli przegłosować przywrócenie Kurskiego do zarządu TVP, przez dwa miesiące schowanego na posadzie doradcy zarządu. To także upokorzenie dla prezydenta Dudy, który żądał jego odejścia jako ceny za podpisanie ustawy o 2 mld zł dla telewizji. Ale Czabański i Lichocka darli koty z mającym dojścia do Kaczyńskiego politykiem. Teraz wykonali polecenie z Nowogrodzkiej.
Czabańskiego lata chude i tłuste
Oboje w III RP bywali zepchnięci przez logikę zdarzeń na rozmaite marginesy. On był starym peerelowskim dziennikarzem. Do pracy w „Sztandarze Młodych” i do PZPR przyjęto go w 1967 r. Często wypominano mu to, kiedy po 1989 r. postawił na środowiska walczące z peerelowskim dziedzictwem. Tyle że Czabański wszedł w 1981 r. do redakcji „Tygodnika Solidarność”. Zerwał z partią, pisał odważne teksty o praworządności. Od stanu wojennego był związany z prasą podziemną.
W III RP zamierzał pracować w „Gazecie Wyborczej”. A kiedy przyjął angaż do prawicowego „Tysola”, wielu dawnych kolegów zerwało z nim kontakty. Potem lata tłustsze przeplatały się z chudymi. Za rządu Jana Olszewskiego był przez moment prezesem Polskiej Agencji Prasowej, za AWS – Polskiej Agencji Informacyjnej i likwidatorem RSW „Prasa-Książka-Ruch”.
Powrót na szczyty zapewniło mu przejęcie kontroli nad mediami publicznymi przez PiS w 2006 r. Opowiada dziennikarz Maciej Łętowski wywodzący się z prasy katolickiej, kolega braci Kaczyńskich ze studiów prawniczych: – Jeszcze przed wyborami rozmawiałem z Jarosławem o możliwej współpracy. Kiedy podkreśliłem wagę dziennikarskiej autonomii, on stracił zainteresowanie.
Czabański został prezesem radia, choć wolał TVP. Typowego, nieco ironicznego inteligenta nie raziło go, że PiS narzucił mu na zastępcę nafaszerowanego spiskowymi teoriami publicystę „Gazety Polskiej” Jerzego Targalskiego. Możliwe, że miał do niego takie podejście jak Kaczyński do Antoniego Macierewicza – jego rękami zamierzał wyczyścić radio. Targalski zapowiadał walkę ze „złogami gomułkowsko-gierkowskimi” – tymi słowami zwrócił się do dziennikarki Marii Szabłowskiej.
– Krzysztof dystansował się od polityki, teraz zaczął mówić językiem polityka – opowiada Łętowski, po kilku miesiącach zwolniony z funkcji szefa Informacyjnej Agencji Radiowej, wcześniej blisko współpracujący z Czabańskim od lat. Choć ta ekipa sięgnęła po grupowe zwolnienia, bywała także krytykowana za brak reformy radiowego molocha.
– Zwolnił sporo osób, nie zawsze sprawiedliwie. Ale miał też zasługi, choćby w sferze wzmocnienia roli kultury – wspomina osoba pracująca wtedy w radiu. I rzeczywiście, Czabański zostawił wolną rękę Krzysztofowi Skowrońskiemu, który podźwignął Trójkę. Z kolei świetny reżyser Krzysztof Zalewski miał osiągnięcia jako szef Teatru Polskiego Radia i dyrektor Dwójki.
Jako prezes Polskiego Radia Czabański przetrwał zwycięstwo wyborcze PO w 2007 r., bo partia Tuska nie miała większości do obalenia weta prezydenta Kaczyńskiego. Odwołano go dopiero w styczniu 2009 r., kiedy w radzie nadzorczej PR przystawki wywodzące się z LPR i Samoobrony porozumiały się z PO.
Znowu nastały dla niego lata chudsze: pisywania do „Sieci”, a potem „Do Rzeczy”. Pilnował już w tym czasie, aby jego głos był zgodny z oficjalną linią PiS. To zaowocowało mandatem poselskim i posadą wiceministra.
Czy był to wybór pryncypialny? W 2003 r. wraz z Łętowskim opublikował tekst, w którym przestrzegał przed obecnością w „Rzeczpospolitej” „prawicowego radykała” Bronisława Wildsteina. Apel kierowany był wprost do norweskiego wydawcy. Wydaje się, że Czabański szukał swojego miejsca na scenie i wyobrażał je sobie po różnych stronach.
Lichocka, przyjaciółka prezesa
W 2015 r. posłanką została po raz pierwszy Lichocka. W jej przypadku droga do Sejmu była nacechowana o wiele większymi emocjami.
Po odejściu z Polsatu często zmieniała redakcje. Przez moment pracowała jako wicenaczelna „Przyjaciółki” u boku Joanny Kluzik-Rostkowskiej, którą poznała, pisując do „Tysola”. W „Dzienniku” zrobiła głośny wywiad z Jarosławem Markiem Rymkiewiczem, w którym poeta obwieścił, że Jarosław Kaczyński ugryzł żubra, czyli Polskę w d… Była też praca w „Rzeczpospolitej” Pawła Lisickiego i współpraca z TVP. W 2010 r. jako współprowadząca debaty prezydenckie między Jarosławem Kaczyńskim a Bronisławem Komorowskim została oskarżona o wcześniejsze ujawnienie pytań prezesowi PiS. Wygrała proces z Grzegorzem Miecugowem, który jej to zarzucił. Ale środowisko dominujące w mediach coraz bardziej traktowało Lichocką jako „oszołomkę”.
Kluczem do jej kariery okazała się więź z Jarosławem Kaczyńskim. Prezes lubi towarzystwo zapatrzonych w niego kobiet. Próbowała pisać z nim w 2010 r. książkę. Ale wielogodzinne nagrania wywiadu rzeki zostały zmarnowane. Polityk uznał, że za bardzo się otworzył. Miał jednak wyrzuty sumienia i zrewanżował się pięć lat później poselskim mandatem.
Jeszcze w 2010 r. Lichocka przestrzegała przed prawicowym sekciarstwem, przed złudzeniem, że można zbudować w Polsce „drugi obieg”. Zalecała dialog z wielkomiejskim elektoratem, z klasą średnią. Potem nakręciła odwołujący się do posmoleńskich wzruszeń film dokumentalny „Mgła”. Sama stosowała logikę „drugiego obiegu”. Odsunięta od TVP przejętej przez Platformę, stała się główną twarzą nowej Telewizji Republika. Jej coraz radykalniejszy język pasował też do „Gazety Polskiej”. Została jej wicenaczelną.
Radio, nie telewizja
Egzaltowana Lichocka i spokojniejszy Czabański, wybrani do Sejmu, a potem do Rady Mediów Narodowych, starli się z Kurskim. Ta pierwsza zarzucała mu oddanie finansów firmy Stanisławowi Bortkiewiczowi, podejrzewanemu o współpracę z SB i dyskryminowanie w polityce kadrowej ludzi z „Gazety Polskiej”. Niektóre zarzuty Czabańskiego miały naturę „liberalną”, choćby krytyka przemilczenia Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Zarazem żadne z nich nie podjęło wojny z coraz bardziej propagandowym tonem „Wiadomości” i TVP Info. Czabański narzekał na dominację disco polo w rozrywce.
Kurski lekceważył „Ramonę”. I przekonywał polityków PiS, że Czabański jest nieudolny, bo choć szykował kolejne projekty finansowania mediów publicznych, to każdy okazywał się wadliwy. Sprawy tej nie uregulowano do dziś, zadowalając się corocznymi ustawami przyznającymi tym mediom, przede wszystkim TVP, dotację.
Do próby sił doszło w listopadzie 2016 r., kiedy RMN z inicjatywy Czabańskiego i Lichockiej odwołała Kurskiego. Zaalarmowany Kaczyński wezwał przewodniczącego na Nowogrodzką i uchwałę skasowano w pięć minut. Potem Jacek Kurski wygrał konkurs, choć Czabański obiecywał jego posadę Krzysztofowi Skowrońskiemu. Wzajemna wrogość była taka, że podobno prezes TVP wynajął firmę, która miała zbierać na jego rywala kompromitujące informacje. Wyśledzono, że przewodniczący „Ramony” spotyka się z żoną i pije z nią wino. Opisał to były dziennikarz TVP Mariusz Kowalewski. Kurski zaprzeczył i zapowiedział skierowanie pozwu do sądu.
Czabański zajął się radiem. Pierwsza prezes Barbara Stanisławczyk była jego dobrą znajomą. Okazała się kobietą energiczną, dbającą o dyscyplinę budżetową instytucji. Ale też upartą i generującą konflikty ze starym zespołem.
Odeszła w marcu 2017 r. Wygrała konkurs przed RMN, ale nie chciała się zgodzić na narzucanego jej wiceprezesa Mariusza Staniszewskiego. Wtedy Czabański postawił na dwuosobowy zarząd: prezesa Jacka Sobalę, ekscentrycznego radiowca o prawicowych sympatiach, i wiceprezesa Staniszewskiego. – To generowało konflikt z założenia. Czabański z upodobaniem go podsycał, np. odbierając Staniszewskiemu nadzór nad PR24, które było jego oczkiem w głowie – opowiada członek kierownictwa radia.
Sobala i Staniszewski umieli się jeszcze czasem przeciwstawić Czabańskiemu. Kiedy ten zażądał usunięcia z Trójki Wojciecha Manna za wypowiedzi w innych mediach, prezes radia odpowiedział: „To sam go sobie usuwaj”.
Skłócony ze wszystkimi Sobala został zawieszony, a potem odwołany w sierpniu 2018 r. Wkrótce zmuszono do odejścia również Staniszewskiego. Czabański nie trawił go od początku, bo był rekomendowany przez Glińskiego. Gdy odszedł, telefonował do wiceministrów i szefów spółek, aby go nie zatrudniali.
System żony Czabańskiego
Trzeci prezes Andrzej Rogoyski, układny prawnik bez dziennikarskich doświadczeń, był już zdominowany przez Czabańskiego. Opowiada uczestnik radiowych kolegiów: – Działał poprzez żonę Krzysztofa, Annę Czabańską, wicedyrektor biura programowego. Wszyscy wiedzieli, że ona przekazuje jego wolę. Mówiła: „Zobaczcie, co wyprawiają ci europosłowie z opozycji w Brukseli”. I wtedy dyrektor Programu 1 PR Agnieszka Kamińska przytakiwała: „To prawda, mówimy o tym już trzy dni”. A szef PR24 zdominowanego przez ludzi „Gazety Polskiej” licytował wyżej: „My mówimy już od pięciu dni”. Rogoyski się nie odzywał.
Radio było Czabańskiemu potrzebne podczas kampanii wyborczej 2019 r. Kandydował wtedy w Toruniu. Starzy radiowcy opowiadali, że takiej promocji jednej osoby nie było nawet za Gomułki. Gościł w serwisach, w PR24 prawie codziennie.
Rogoyski, choć posłuszny, nie uniknął niełaski. Podobno przewodniczący miał pretensję, że pomoc w kampanii była jednak za mała. I gniewał się o chwiejne zachowanie w sprawie różowych beretów Trójki wyprodukowanych za PO. Czabański żądał ich przykładnego zniszczenia, wbrew protestom „Gazety Wyborczej”. Prezes radia wydał oświadczenie, że gotów jest je sprzedawać. – On mu się po prostu znudził – twierdzi uczestnik radiowych kolegiów.
Najpierw dodano Rogoyskiemu do zarządu sprowadzoną z TVP Agnieszkę Kamińską, dyrektorkę Jedynki. A w styczniu 2020 r. go odwołano. Czwarta prezes robiła wszystko, żeby zadowolić Czabańskiego. Ten obwiniał wszystkich o spadek słuchalności. Tylko sam nie miał pomysłów.
Pomysły miała Kamińska, zwykle niefortunne. W ramach reformowania radia nie przedłużono umowy z prowadzącą najpopularniejszej audycji Trójki Anną Gacek. Podobno nie wymawiała „r”. To z kolei popchnęło do odejścia Wojciecha Manna. Na horyzoncie pojawiła wizja konkurencyjnego radia odwołującego się do wielbicieli „starej Trójki”.
Niezależnie, jaka jest prawda o sposobie liczenia głosów na listę przebojów, ludzie kierujący radiem z pewnością oglądali się na Nowogrodzką. – To zawsze wyglądało tak samo. Ktoś mówi, że warto się zająć tematem zdziczałego stada krów. Wszyscy uznają, że to niepoważne. Ale następnego dnia głos w obronie krów zabiera Kaczyński. I pani Czabańska ogłasza pierwsza, że to istotne – raz jeszcze relacja uczestnika kolegiów.
W Trójce nie przedłużono też umowy Dariuszowi Rosiakowi, autorowi świetnych audycji o tematyce międzynarodowej. Najwyraźniej zaczęła się w radiu druga fala rewolucji – niefortunnie, bo przed wyborami prezydenckimi. I tu pojawia się rola Lichockiej. – Jej ingerencje w sprawy radia były niesystematyczne, najczęściej podsyłała swoich znajomych na posady do PR24. Albo dzwoniła, że gość na antenie jest zbyt krytyczny wobec PiS. Raz zamilkła, kiedy jej przypomniano, że ekonomista zaproszony do studia to wiceminister z czasów rządu Szydło – relacjonuje radiowiec.
Pewnie dlatego plotka przypisuje jej także interwencje przeciw Rosiakowi. Media publiczne były pod polityczną presją i za poprzednich ekip. PiS tylko ją zwiększył. Co się jednak stało, że ludzie poszerzający kiedyś sferę wolności – Czabański jeszcze za PRL, Lichocka w czasach, gdy prawica była tłamszona przez mainstream – zmienili się w politycznych nadzorców? Króluje kultura ręcznego sterowania i donosu.
Oboje są typami mało prawicowymi. Czabański to wielbiciel punk rocka. Początkowo nie budził zaufania Kaczyńskiego – nie tylko z powodu dawnych buntów, ale też frywolnego stylu. Jako poseł walczył o zakaz hodowli zwierząt futerkowych, czym sprowadził na siebie ataki konserwatystów. Ale nawet tu mamy paradoksy. Kiedy swoje audycje tracił w radiu Łukasz Warzecha, Czabański używał przeciw niemu argumentu, że jest zwolennikiem niehumanitarnego traktowania lisów i norek. W rzeczywistości chodziło o zbytni krytycyzm wobec PiS.
Lichocka to jedna z najzamożniejszych posłanek. Mieszka w Miasteczku Wilanów. Długo pielęgnowała przyjaźnie z liberalnymi dziennikarkami – z Katarzyną Kolendą-Zaleską czy Dominiką Wielowieyską organizowała doroczne bale. Jeszcze w 2010 r. koleżanki próbowały jej bronić, kiedy zarzucano jej przeciek w prezydenckiej debacie.
Czabański bywał pod wozem. Możliwe, że mając 72 lata, chce się wreszcie odkuć, mieć stabilizację i przyjemność z władzy. Chociaż w wywiadzie dla RMF zapewniał, że dba o pluralizm na rynku mediów. On jest zaś możliwy tylko przy takich mediach publicznych. Lichocka była nie raz i nie dwa raniona przez mainstream, wyśmiewana. Dziś rani innych.
W listopadzie 2000 r. Zygmunt Solorz-Żak postawił na czele programów informacyjnych Polsatu Dariusza Szymczychę – niedawnego ministra w Kancelarii Prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego.Lichocka złożyła wymówienie. Oznajmiła, że polityk nie powinien kierować dziennikarzami. Zrezygnowała z telewizyjnej kariery. Był to akt odwagi