Pandemia koronawirusa uruchomiła przy okazji skrajne ruchy polityczne.
W USA od Atlantyku po Pacyfik odbywają się demonstracje przeciwko zakazom gromadzenia się i obowiązkowej izolacji. Część z nich przybrała formę konwojów samochodów i ciężarówek, ozdobionych transparentami i flagami. „Pozwólcie mi pracować, bo umrę z głodu”, „Izolacja społeczna to komunizm!” − można przeczytać na transparentach.
Prezydent Donald Trump otwarcie zachęcał Amerykanów w różnych stanach do demonstrowania. Wcześniej pouczył gubernatorów, aby otwierali gospodarkę „w swoim czasie, według kalendarza odpowiedniego dla lokalnej wspólnoty”. Równocześnie poparł protesty wymierzone we władze Michigan i Minnesoty, ale skrytykował też lewicowego gubernatora Wirginii, który wraz ze stanową legislatywą pracuje nad ograniczeniem dostępu do broni palnej. „Wyzwólcie Wirginię i chrońcie naszą wspaniałą 2. poprawkę do konstytucji (gwarantującą dostęp do broni)” – powiedział prezydent.
Za częścią zorganizowanych na Facebooku protestów przeciwko obowiązkowej izolacji stoi organizacja Minnesota Gun Rights, zaangażowana w obronę powszechnego dostępu do broni palnej. W ciągu minionego tygodnia do grupy jej fanów we wspomnianym medium społecznościowym dołączyło 200 tys. osób. Kieruje nią trzech braci: Ben, Christopher i Aaron Dorr’owie. Ich stowarzyszenie walczy nie tylko z aktywistami antyprzemocowymi, lecz także z National Rifle Association, wpływowym lobbystą producentów broni. Bracia uważają je za zbyt kompromisowe.
Wzmożona aktywność w mediach społecznościowych takich ludzi jak rodzina Dorrów może sprawiać wrażenie, że Amerykanie masowo sprzeciwiają się lockdownowi. To jednak iluzja, którą napędzają media społecznościowe sprawiające wrażenie, że mamy do czynienia z masowym zjawiskiem. Pracownia badań społecznych Quinnipiac zbadała nastroje i z jej sondażu wychodzi, że średnio za izolacją jest 70 proc. zwolenników republikanów i aż 95 proc. tych, którzy popierają demokratów. W poniedziałek Facebook zdecydował się zamknąć strony nawołujące do protestów.
Na demonstracjach przeciwko przymusowej izolacji w Michigan, graniczącym z Kanadą stanie, w którym nigdy nie było niewolnictwa, pojawili się ludzie z flagami Konfederacji, zbuntowanych stanów Południa, z gospodarką opartą na niewolniczej pracy.
− Tradycja sprzed wojny, czyli tzw. antebellum, oraz czerwona konfederacka flaga są w południowych stanach ciągle żywe. Ale jednocześnie od zawsze kojarzą się z rasizmem, a dzisiaj ze skrajnie prawicowymi ruchami politycznymi. Ten baner nie ma i nigdy nie miał jednak nic wspólnego z Michigan, którego gubernator na wieść o secesji stanów południowych zorganizował dziesięć kompanii ochotników. Dlatego należy przyjąć, że trudna atmosfera związana z izolacją wykorzystywana jest do lansowania skrajnych ideologii – mówi DGP Mark Sheftall, historyk z Uniwersytetu Bucknella.
Trzeba tu dodać, że gubernator stanu Georgia, jednego z bastionów historycznej Konfederacji, zniósł ostatnio tymczasowo obowiązujący od 1950 r. zakaz zakrywania twarzy w związku z potrzebą noszenia maseczek. Owa restrykcja dotyczyła wcześniej tradycyjnych kapturów Ku Klux Klanu. „Chodzi o to, żeby ludzie chronili się tym, co mają w domu, czyli chustą lub szalikiem i nie nadużywali przyzwoitości” – skomentowała to afroamerykańska stanowa senatorka Nikema Williams na antenie Fox News.