Drugi kwartał tego roku będzie dla internetowego giganta bardzo trudny.
Liczba płatnych subskrypcji Netflixa / DGP
Wyniki I kw. br., które największy serwis internetowy z materiałami wideo zaprezentował przed Wielkanocą, przewyższyły oczekiwania rynku. Obroty przekroczyły 4,52 mld dol. – podczas gdy analitycy spodziewali się 4,5 mld – i były o ponad 22 proc. wyższe od przychodów z I kw. ub.r. Zysk netto wzrósł o 18,6 proc. – do 344 mln dol., a zysk na akcję wyniósł 76 centów – wobec oczekiwanych 57 centów.
Pod względem liczby sprzedanych abonamentów na swoje usługi Netflix zbliża się do 150 mln. W I kw. pozyskał 9,6 mln nowych klientów, znaczną większość (7,9 mln) poza Stanami Zjednoczonymi. Daje to dynamikę wzrostu na poziomie 16 proc. rok do roku – i nowy rekord kwartalny (poprzedni padł w końcu ubiegłego roku).
Jednak, przedstawiając prognozy na kolejny okres, dyrektor generalny Netflixa Reed Hastings musiał do tej beczki miodu dodać łyżkę dziegciu. „W drugim kwartale 2019 roku prognozujemy wzrost netto w wysokości 5 mln” – przyznał w liście do akcjonariuszy. A to oznacza, że tempo powiększania bazy użytkowników, zamiast rosnąć, spadnie o 8 proc. w porównaniu z analogicznym okresem ubiegłego roku.
Doug Anmuth, analityk z JP Morgan cytowany przez CNBC, przyznał, że informacje podane przez Netflix z wynikami I kw. mogą być „dla niektórych kontrowersyjne”. Zaznaczył jednak, że prezentują więcej pozytywów niż negatywów.
Drugi kwartał to dla lidera rynku początek drogi przez mękę. W drugiej połowie roku czynników spowalniających wzrost przybędzie, bo na jesień debiuty konkurencyjnych serwisów zapowiedziało dwóch poważnych graczy: Apple i Disney. Za pierwszym przemawia jego technologiczne doświadczenie, za drugim – ogromna biblioteka programowa.
Firma z nadgryzionym jabłkiem w logo chce uruchomić Apple TV+ w ponad 100 krajach i przygotowuje treści m.in. we współpracy ze Stevenem Spielbergiem i Oprah Winfrey. Natomiast startująca 12 listopada br. platforma Disney+ będzie początkowo dostępna tylko w USA. Jak podano, w 2024 r. w skali globalnej powinna już liczyć 60–90 mln subskrybentów. Znajdą się na niej produkcje z przepastnych zasobów Disneya i 21st Century Fox – np. „Avatar”, „Piraci z Karaibów”, „Avengers” – a także nowe treści, jak serial na motywach „Gwiezdnych wojen”. Na nowości koncern wyda w przyszłym roku ponad 1 mld dol.
„Obie firmy to konsumenckie marki światowej klasy” – stwierdził dyrektor generalny Netflix w liście do akcjonariuszy, dodając, że na wzroście konkurencyjności rynku wideo w internecie zyskają zarówno użytkownicy serwisów streamingowych, jak i branża producencka. „Nie spodziewamy się, by nowi uczestnicy rynku mieli istotny wpływ na nasz rozwój” – podkreślił przy tym Hastings. Dlaczego tak uważa? Migracja od rozrywki linearnej – czyli tradycyjnej telewizji – do sektora wideo na żądanie jest dziś zjawiskiem o tak dużej i wciąż rosnącej skali, że według szefa Netflixa użytkowników wystarczy dla większej liczby serwisów niż obecnie. „Wierzymy, że wszyscy będziemy się rozwijać, ponieważ każdy z nas inwestuje więcej w treści i ulepsza swoje usługi” – zapewnił.
Tę opinię podziela wielu ekspertów, uważających, że dla wielu odbiorców oferta nowych serwisów będzie komplementarna do programów Netflixa. Tym bardziej że nawet na najdojrzalszym rynku świata, w USA, na materiały tego giganta przypada tylko 10 proc. czasu oglądania wideo na telewizorach. W innych krajach i na innych nośnikach – np. smartfonach – ten udział jest jeszcze niższy. Co daje dużo miejsca na wzrost.
Dlatego Netflix, który na własne produkcje i licencje programowe wydał w ubiegłym roku 13 mld dol., odkręci kurek jeszcze bardziej. Według szacunków analityka BMO Capital Markets Daniela Salmona będzie to 15 mld dol. w tym roku i 17,8 mld dol. w przyszłym.
W świetle rosnących wydatków produkcyjnych nie dziwi wczorajsza informacja, że spółka z Los Gatos znów chce wyemitować obligacje na 2 mld dol. – poprzednio zrobiła to w październiku ub.r. Innym źródłem finansowania rosnącej produkcji są podwyżki cen abonamentów wprowadzane ostatnio w USA, Brazylii, Meksyku i niektórych krajach europejskich (w Polsce skasowano bezpłatny miesiąc próbny). W liście do inwestorów Reed Hastings przyznał, że wprowadzony w kwietniu br. wzrost cen w USA o 1–2 dol. może się przyczynić do odejścia klientów. Stwierdził jednak, że spółka nie spodziewa się, by skala tej reakcji była duża. Hastings porównał to do sytuacji w Kanadzie, gdzie po podwyżcw ostatnim kwartale ub.r. nastąpiło wprawdzie tąpnięcie bazy abonenckiej, ale było to zjawisko krótkotrwałe.
Na jesień debiuty swoich serwisów zapowiedziały Apple i Disney