Kto z państwa ma telewizor lub chociażby radio samochodowe, a mimo to nie opłaca abonamentu radiowo-telewizyjnego? Tylko szczerze! No właśnie. Pod względem szczelności nasz system finansowania mediów publicznych przypomina durszlak.
Obowiązku wynikającego z ustawy abonamentowej prawie nikt nie traktuje poważnie. Ponieważ płacić powinien ten, kto zarejestrował na Poczcie Polskiej swoje radio lub telewizor, połowa Polaków odbiorników po prostu nie zgłasza. Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji w 2018 r. podawała, że na 13,6 mln gospodarstw domowych w kraju rejestracji dokonało z tego niespełna 6,7 mln. Jaka część niezgłaszających naprawdę nie ma sprzętu, można tylko zgadywać. Ale trudno uwierzyć, by nie było go w co drugim domu.
Z tej połowy rodaków, która przestrzega przepisów o rejestracji, większość – 3,6 mln gospodarstw – jest ustawowo zwolniona z opłaty. Teoretycznie 3,1 mln rodzin powinno więc płacić na media. Stawki są takie same od 2016 r. i wynoszą miesięcznie 7 zł za samo radio albo 22,70 zł za telewizor lub radio i telewizor. Płaci co trzeci zobowiązany, czyli ok. 1 mln gospodarstw, a więc trochę ponad 7 proc. wszystkich gospodarstw w Polsce. Czyli prawie nikt. Co z tak jawnym lekceważeniem prawa robi państwo? Albo samo wywołuje kryzysy, albo na dziurawy system naszywa kolejne łaty. Zależy, kto rządzi.
Gabinet Donalda Tuska przymierzał się do zniesienia abonamentu i przejścia na finansowanie budżetowe z „całym systemem audytu, kontroli, odpowiedzialności”, jak zapowiadał wiosną 2008 r. premier Tusk. Na konferencji prasowej nazwał wtedy opłatę na media ściąganym z ludzi „haraczem” i krytykował telewizję publiczną za trwonienie tych pieniędzy. Reforma systemu okazała się jednak zbyt kosztowna politycznie, więc głównym skutkiem tamtej krucjaty był drastyczny spadek wpływów abonamentowych. W 2008 r. wyniosły one 773 mln zł, chociaż przez pięć poprzednich lat utrzymywały się powyżej 900 mln zł. Zapanowała moda na niepłacenie i w 2011 r. system finansowania mediów osiągnął najniższy dotychczas poziom – 504 mln zł.
Potem suma wpłat zaczęła rosnąć, m.in. dzięki organizowanym przez KRRiT i media publiczne kampaniom proabonamentowym. Ale do poziomu sprzed 2008 r. wpływy już nigdy nie wróciły. Od kilku lat wahały się wokół 740 mln zł. W tym roku KRRiT spodziewa się zebrać 650 mln zł. Media publiczne są permanentnie niedofinansowane. O ile dla PO były niechcianym dzieckiem, o tyle PiS zrobił z nich swoje narzędzie polityczne. Ale całodobowa propaganda kosztuje. Kilkaset milionów złotych rocznie nie wystarczy. Szukając pieniędzy, PiS planował m.in. powiązanie opłaty na media z rozliczaniem PIT, CIT i KRUS. Opłata by spadła nawet poniżej 7 zł miesięcznie, ale za to uiszczać musiałby ją każdy – naprawdę, nie tylko teoretycznie. Wywołało to duże niezadowolenie ludności. Pomysł reformy zarzucono.
Skoro nie daje się namówić obywateli do płacenia wprost, sięgnięto do naszych kieszeni tak, byśmy nie poczuli. Od końca 2017 r. rząd zasila media publiczne z budżetu, czyli z naszych podatków. Nazywa się to rekompensatą. Przez dwa lata rekompensowano Telewizji Polskiej, Polskiemu Radiu i 17 rozgłośniom regionalnym wpływy utracone z powodu ustawowego zwolnienia z abonamentu niektórych osób. Żeby uniknąć notyfikowania KE uwzględniono tylko te, które objęto ulgami po wejściu Polski do UE, np. bezrobotnych – w latach 2010–2017. Łącznie z państwowej kasy poszło 980 mln zł. Większość trafiła do TVP (860 mln zł).
Źródełko wyschło w tym roku. Wydawało się, że innych pretekstów do zasilania mediów bez niepokojenia KE resort kultury nie znajdzie. W sukurs przyszli posłowie z Anitą Czerwińską z PiS na czele. Wysmażyli projekt rekompensaty za wszystkich zwolnionych, wart 1,26 mld zł. Jest przed pierwszym czytaniem w Sejmie. Wprawdzie Biuro Analiz Sejmowych ma wątpliwości co do notyfikacji, ale prezes TVP Jacek Kurski czeka na środki. – Przed nami dwie kampanie wyborcze, których profesjonalna obsługa wymaga pieniędzy – stwierdził bez ogródek w tygodniku „Sieci”.
Jedno jest pewne. W tej kadencji PiS na pewno już systemu nie zreformuje, żeby nie drażnić wyborców. Gorący kartofel przejdzie dalej. Mój redakcyjny kolega Grzegorz Osiecki rzucił żartem, że najłatwiej będzie zapewnić finansowanie mediów, zwalniając z abonamentu wszystkich obywateli – i za wszystkich co roku wypłacając rekompensatę z budżetu państwa. Nie śmiałabym się zbyt pochopnie. Bo ktoś może już pisać taką nowelizację.