Regulacja dotycząca upadłości konsumenckiej rozwiązywała przed laty problem polityczny, a nie rzeczywisty - uważa Paweł Kuglarz, radca prawny, partner w kancelarii Wolf Theis.

31 grudnia 2014 r. weszły w życie nowe przepisy o upadłości konsumenckiej (Dz.U. z 2014 r. poz. 1306). Dużo się mówi o tym, że dotychczas niewykorzystywana instytucja stanie się wreszcie powszechnie dostępna dla dłużników. Na czym polegają kluczowe zmiany?

Przede wszystkim ograniczone zostaną koszty postępowania upadłościowego. Do tej pory trzeba było zapłacić 6-8 tysięcy zł. W wielu przypadkach gdyby dłużnik miał pieniądze na ogłoszenie upadłości, to by nie miał problemu ze spłatą swoich zobowiązań. Dla tych, których dług nie przekracza 20 tys. zł, nie do przezwyciężenia był już ten podstawowy wymóg: zapłacić za możliwość stwierdzenia, że się nie ma z czego płacić. A pamiętajmy, że zdecydowana większość konsumentów ma zadłużenie na poziomie do 20 tys. zł. I to jest kwota dla nich nieosiągalna do spłacenia.

Po drugie zaś konsumenci mieli problemy ze spełnieniem ustawowych przesłanek. Musieli udowodnić, że zadłużenie wynika z niezależnych od nich i wyjątkowych okoliczności. A ustawodawca i sądy traktowali to zbyt restrykcyjnie.

To znaczy?

Na przykład stwierdzono, że rozwiązanie umowy o pracę za porozumieniem stron świadczy o tym, że konsument miał wpływ na zadłużenie. A przecież tego typu rozstanie z firmą często jest wymuszane przez pracodawcę. I moim zdaniem trudno wymagać, aby pracownik oponował przed taką formą rozwiązania umowy, bo nie będzie mógł skorzystać z upadłości konsumenckiej. To absurd.

To się na szczęście zmieni. I tylko w sytuacjach, gdy dłużnik w wyniku swojego rażącego niedbalstwa lub umyślnego działania przyczyni się do niewypłacalności, sąd będzie mógł oddalić wniosek o ogłoszenie upadłości. Odwrócony więc zostaje ciężar dowodu. Teraz to konieczne będzie udowodnienie, że dłużnik jest – kolokwialnie mówiąc – sam sobie winien. Do tej pory to konsument musiał dowodzić, że jest niewinny

Kto głównie skorzysta na liberalizacji przepisów?

Ustawa ma służyć każdemu. Ale dużo wniosków może pochodzić od tych relatywnie nieznacznie zadłużonych – czyli tych, których nie było stać na ogłoszenie upadłości do tej pory. Druga kategoria dużo zyskujących to kredytobiorcy. Głównie ci, którzy brali kredyty w obcych walutach, ale nie tylko. Dzisiaj znajdują się oni w stadium faktycznej upadłości. Wartość ich zobowiązań przewyższa bowiem wartość ich majątku. Perspektywa takich kredytobiorców przy przepisach obowiązujących do 30 grudnia 2014 r. była fatalna. Banki niechętnie z nimi negocjowały. Wolały sprzedawać pakiety wierzytelności firmom windykacyjnym.

Dłużnik brał kilka lat temu kredyt we frankach. Wziął równowartość 230 tys. zł. Dzisiaj do spłaty ma 350 tys. zł. Dla wielu konsumentów to wyłącznie kwestia czasu, kiedy przestaną spłacać swoje zobowiązania. W toku postępowania egzekucyjnego – jak pokazuje doświadczenie – człowiek straci wszystko: i nieruchomość, i pieniądze. A zostanie mu jeszcze kilkadziesiąt tysięcy długu. Dzięki nowym przepisom to się zmieni.

…bo będzie mógł złożyć wniosek o upadłość. Ale co konkretnie zyska?

Korzyść jest fundamentalna. Jeżeli dłużnik nie wykonuje swoich wymagalnych zobowiązań choćby wobec jednego wierzyciela, to jest niewypłacalny - i będzie mógł złożyć wniosek. W przeciwieństwie do poprzednich regulacji niewiele to go będzie kosztowało. A jeśli nie będzie miał żadnych pieniędzy, nawet na pokrycie kosztów postępowania, pokryje je tymczasowo Skarb Państwa.

Po złożeniu wniosku sąd podejmie decyzję o ogłoszeniu upadłości. Nieruchomość zostanie sprzedana. Dłużnik jednak otrzyma pewne pieniądze na wynajęcie sobie lokum – nie chodzi przecież o to, aby stał się bezdomny. Nastąpi ustalenie planu spłaty na najbliższe 3 lata. I jeśli dłużnik w ciągu 36 miesięcy będzie spłacał swoje zobowiązania, które będą ustalone zgodnie z jego możliwościami zarobkowania, po tym czasie sąd wyda postanowienie o umorzeniu pozostałych wierzytelności.

I wtedy będzie mógł zacząć swoje nowe życie, przynajmniej to ekonomiczne?

Tak. Co prawda nie będzie posiadał domu czy innego majątku, ale nie będzie też miał żadnych długów. To wielki plus, że reforma upadłości konsumenckiej umożliwi taką sytuację.

A co jeśli upadły nie będzie realizował planu spłaty?

Co do zasady musi go przestrzegać. Ale jeśli nastąpią jakieś szczególne okoliczności, sąd będzie mógł plan zmodyfikować. Jeśli więc na przykład dłużnik zachoruje, co negatywnie wpłynie na możliwość jego zarobkowania, nie pozostanie on bez rozwiązania. To wielka różnica w porównaniu z egzekucją. Komornika nie interesuje, czy ktoś jest chory. Sąd upadłościowy reagować będzie elastycznie. Komornik zaś związany jest przepisami. Najczęściej nie chce pomóc dłużnikowi, ale nawet gdyby chciał, to nie może. Musi działać w interesie wierzyciela.

Ale kilka lat temu, wprowadzając upadłość konsumencką, też się mówiło, że zrewolucjonizuje ona sytuację dłużników. Tak się jednak nie stało. Niektórzy prawnicy twierdzą, że teraz też dużo się mówi o zmianach, lecz nie będą one wcale spektakularne.

To oczywiście perspektywa spojrzenia. Prawnicy zwracają uwagę na wiele szczegółów. Ale zakładam, że istotne jest to, co będzie dotyczyło przeciętnego obywatela. Są rzeczy prawnie interesujące, lecz faktycznie pomijalne. A moim zdaniem nowe przepisy umożliwią ich szerokie wykorzystywanie.

Poza tym należy postawić pytanie, dlaczego wtedy mówiono, że przepisy są w porządku. Regulacja dotycząca upadłości konsumenckiej rozwiązywała wówczas problem polityczny, a nie rzeczywisty. Władza chciała powiedzieć: „drodzy obywatele! Jesteśmy odpowiedzialni, wprowadziliśmy przepisy – problem został rozwiązany”. To jest przykład na to, że nieraz zła ustawa jest gorsza niż żadna.

Dlaczego?

Bo jeśli przepisów nie ma w ogóle, można na forum publicznym walczyć o ich wprowadzenie. A jeżeli są złe, to ich jakością zajmuje się Pan i Pana niektórzy koledzy. Ale dla większości osób istotne jest wyłącznie to, czy ustawa jest. Jest? Świetnie, obietnica zrealizowana.

Skoro już jednak wtedy ustawodawca postanowił wprowadzić upadłość konsumencką, dlaczego nie zrobił tego dobrze?

Bo bał się nadużyć. Często tworzymy przepisy nie dla uczciwych obywateli, lecz w obawie przed nieuczciwymi. Stąd restrykcje, które rzeczywiście uniemożliwiły patologie. Niestety spowodowały też, że instytucja była martwa od samego początku.

Skąd więc działania właśnie teraz?

Mówiąc kolokwialnie – nikt nikomu łaski nie robi. Rozwinęło się znacząco zjawisko tzw. turystyki upadłościowej. Polacy jeździli do Wielkiej Brytanii, tam ogłaszali bankructwo i wracali do Polski. A skutki tam ogłoszonej upadłości, obowiązują także u nas. To lepiej już, i to jest słuszna decyzja, pozwolić naszym obywatelom bankrutować nad Wisłą niż nad Tamizą.

Ta nasza nowelizacja wpisuje się więc w ogólnoeuropejski trend liberalizacji.

Mówimy o nowych przepisach tak, jak by były idealne. Nie widzi Pan żadnych wad?

Istnieją, ale dotyczą kwestii bardziej systemowych.

Po pierwsze brakuje Centralnego Rejestru Upadłości (CRU). Dlatego ogłoszenia o upadłości konsumenckiej będą musiały byc publikowane w Monitorze Sadowym i Gospodarczym. Będą wprawdzie bezpłatne dla dłużnika, ale obciąży to Skarb Państwa. Przygotowanie CRU jest dla upadłości konsumenckiej bardzo ważne, a wobec planowanej nowelizacji upadłości dla przedsiębiorców wręcz niezbędne.

Po drugie błędem było odrzucenie propozycji zespołu ekspertów, aby wydziały egzekucyjne sądów rejonowych (jest ich kilka razy więcej niż upadłościowych) prowadziły upadłość konsumencką. Ułatwiłoby to dostęp obywateli do sądu.
Obawiam się, że jeśli nastąpi masowy napływ wniosków przy braku CRU wydziały upadłościowe będą miały ograniczone możliwości sprawnego przeprowadzenia postępowań. Konieczna byłaby tutaj nowelizacja upadłości konsumenckiej lub przynajmniej wzmocnienie kadrowe wydziałów upadłościowych.

Ale to kwestie systemowe. A ja mam na myśli przede wszystkim potencjalne problemy konsumentów.

Jedno może mieć niestety wpływ na drugie. Więcej obowiązków i fakt, że większe koszty będzie ponosił Skarb Państwa, może przełożyć się na opór sędziów. Bo pamiętajmy, że co prawda przesłanki ogłoszenia upadłości będzie dłużnikom spełnić łatwo, ale nadal pewna swoboda zostanie pozostawiona sądom. Bo jak zdefiniować rażące niedbalstwo w kontekście niewypłacalności? To mimo wszystko klauzula generalna. Pojawiają się głosy, że zaciąganie kredytów walutowych jest przykładem takiego niedbalstwa. Trzeba jednak pamiętać, że w latach 2006-2008 to wielu doradców finansowych i bankowych rekomendowało właśnie taką opcję. Czy wobec tego można czynić zarzut rażącego niedbalstwa kredytobiorcy, który zaufał profesjonalistom?