W razie popełnienia błędu w umowie każdy przedsiębiorca może się uchylić od zgubnych tego skutków. Ostatni wyrok Sądu Najwyższego potwierdził, że dotyczy to nawet instytucji finansowych
W sprawach opcyjnych sądy różnie traktują błąd / Dziennik Gazeta Prawna
Takich sytuacji jest bez liku: przedsiębiorca Iksiński sprzedał Igrekowskiemu, również prowadzącemu działalność gospodarczą, skrzynkę tytanowych śrub. Sam kupił zamknięte opakowanie od producenta i nie wiedział, że przez pomyłkę trafiły do niego zwykłe gwoździe. To najprostszy błąd, jaki można popełnić nie tylko w obrocie powszechnym (każdy z każdym), ale i profesjonalnym (przedsiębiorca z przedsiębiorcą). Uchylić się od skutków prawnych błędu – np. konieczności zwrotu zapłaconej ceny czy dostarczenia skrzynki właściwych śrub – Iksiński mógłby jednak tylko wtedy, gdyby ów błąd został sprowokowany przez Igrekowskiego lub gdyby ten wiedział o błędzie czy choćby z łatwością mógł go zauważyć. Tym razem Igrekowski nie sprawdził jednak zawartości paczki. Ale ponieważ do transakcji nie doszłoby, gdyby kupujący wiedział, że nie ma w pudle śrub, mamy najprostszy przykład błędu uregulowanego w art. 84 kodeksu cywilnego.
Taka mimowolna zamiana towaru jest bowiem błędem istotnym, na który strony mogą się powoływać także przed sądem.
Znacznie poważniejsze są dziś jednak inne sytuacje, dotyczące szczególnego rodzaju błędu w kontraktowaniu – uważają adwokaci i radcowie prawni.

Zgubiony sens

Chodzi o dyssens, czyli rodzaj bezsensu, polegający na niejasnym lub wieloznacznym formułowaniu umów. Na takie błędy szczególnie warto uważać. Przykładem może być postanowienie umowne, które mówi, że druga połowa ceny zostanie zapłacona określonego dnia, ale po spełnieniu kilku jeszcze warunków, bez których przedmiot transakcji ma zupełnie inny walor użytkowy. I kiedy określona data zapłaty mija, sprzedający domaga się pieniędzy. Kupujący mówi, że nie zapłaci, dopóki nie zostaną spełnione umówione warunki. I spór trwa miesiącami. Trafia do sądu.
– Skutki błędu bywają wtedy wielopłaszczyznowe. Kupujący traci niekiedy nawet uprawnienia z rękojmi i gwarancji. Czas bowiem, jaki mija między początkiem sporu a uprawomocnieniem się wyroku w sprawie, powoduje, że upływają wszystkie stosowne terminy – ostrzega Jan Rostafiński, adwokat i radca prawny z warszawskiej kancelarii Prokurent.
Niemniej nie ma żadnych przeszkód natury prawnej, żeby przedsiębiorcy powoływali się na błąd i walczyli o swoje prawa wynikające z ich popełniania z innymi przedsiębiorcami.

Bankowa rzetelność

Sytuacja konieczna staje się jednak bardziej subtelna, kiedy jedną ze stron jest spółka sprzedająca gwoździe lub produkty chemiczne, a drugą – renomowana instytucja finansowa.
– Związkowi Banków Polskich nie są znane przypadki powoływania się przez zrzeszone w nim instytucje na błąd w relacjach z klientami, choć oczywiście w świetle art. 84 k.c. nie jest to wykluczone – deklaruje Jerzy Bańka, prezes ZBP.
– Poza tym kodeks etyki bankowej z 18 kwietnia 2013 r. kładzie nacisk na rzetelne, solidne i wiarygodne traktowanie wszystkich klientów. Bez względu na to, czy są konsumentami, czy przedsiębiorcami. Banki dbają bowiem, żeby ich informacje o świadczonych usługach, a także umowy i wszelkie inne dokumenty były formułowane precyzyjnie, w sposób zrozumiały i przejrzysty – dodaje prezes Bańka.

Mimo to problemy się zdarzają. I biorą się z faktycznej nierówności stron. Polega ona na różnym poziomie wiedzy o rynkach finansowych i o instrumentach na nich sprzedawanych oraz kupowanych, gdy jeden z kontrahentów jest bankiem, a drugi nie. Skutkiem tego bywa rozmaite rozumienie istotnych informacji. Stąd też bierze się konieczność wymagania m.in. od banków podwyższonych standardów należytej staranności.

Tymczasem w czasie światowego kryzysu na rynkach finansowych, który odbił się w końcu 2008 r. na sytuacji wielu polskich przedsiębiorców operujących na realnym rynku, przede wszystkim produkcji i handlu zagranicznego, nie zostały jeszcze wprowadzone do naszego prawa powszechnie obowiązującego ważne dla klientów zasady pochodzące z prawa Unii Europejskiej. Chodzi przede wszystkim o dwa MiFID-y (od Markets in Financial Instruments Directive), czyli dyrektywy w sprawie rynków instrumentów finansowych. Na ich podstawie firmy oferujące usługi inwestycyjne, a wiec także banki, muszą m.in. dzielić klientów ze względu na ich proweniencję i spodziewaną wiedzę, tworzyć profile inwestycyjne klientów, a także badać, czy określona usługa jest dla konkretnej osoby fizycznej lub prawnej odpowiednia.

Tymczasem przed kryzysem polskie firmy – duże i małe – kupiły kombinowane opcje walutowe, o których ich księgowi i prezesi zarządów nierzadko myśleli, że są zabezpieczeniem przed wahaniami kursów. Kiedy natomiast cena euro strzeliła - wbrew prognozom - w górę i nadeszły terminy realizacji transakcji, okazało się, że posiadacze nie zawsze przejrzyście skonstruowanych produktów mają wybór między pewną ruiną a procesem. Wielu zawarło ugody z bankami, ale inni pozwali lub dali się pozwać. Wówczas sądy zaczęły odnosić się do tego, jak można traktować działanie przedsiębiorców pod wpływem błędu, na który wielu z nich powoływało się. Ostatnio Sąd Najwyższy rozpatrzył nawet kasację w sprawie, w której to bank powołał się na błąd.

Zgodnie z prawem każdy, w tym przedsiębiorca taki jak instytucja finansowa, ma prawo do powoływania się na swój błąd (art. 84 k.c. nie zawiera ograniczeń podmiotowych). Pracownik każdej firmy może się przecież pomylić.
– W przypadku umów możliwość uchylenia się od skutków prawnych błędu jest ściśle ograniczona. Może to nastąpić jedynie wtedy, gdy stronie odbierającej oświadczenie (klientowi) można udowodnić winę lub nienależytą staranność, a przy zachowaniu tej staranności lub zasad elementarnej uczciwości skuteczne wykonanie umowy praktycznie nie byłoby możliwe – przypomina Mateusz Przygodzki, radca prawny z kancelarii Garrigues Polska.
– Dlatego jeśli klient wie o błędzie bankowca i w złej wierze to wykorzystuje, to z całą pewnością nie zasługuje na ochronę. Nie widzę więc powodu do uogólnień polegających na upatrywaniu złej woli wyłącznie u tych, którzy ewentualnie podpisują umowy po stronie instytucji finansowych – dodaje.

Błąd nie dla każdego

Wśród orzeczeń dotyczących transakcji opiewających na bankowe instrumenty pochodne zdarzają się jednak co najmniej trzy punkty widzenia: nieakceptujące błędu klienta, akceptujące błąd banku i akceptujące błąd klienta.
Sądy apelacyjne w Białymstoku i w Lublinie przyjęły na przykład, że klient, sięgając po opcje walutowe, nie działał pod wpływem błędu, ponieważ ryzyko walutowe wywoływane przez transakcje nie mieści się w ich treści, a więc ewentualny błąd nie dotyczył sedna umowy. Białostoccy sędziowie stwierdzili przy tym, że chodzi o błąd co do motywacji czynności, a nie samej czynności. A ten pozbawiony jest znaczenia prawnego.
Lubelscy sędziowie doszli natomiast do przekonania, że klient był świadomy, że chodzi o umowy losowe w tym sensie, że ich wynik zależy od notowań kursów walut. A z tym wiąże się ryzyko.
– Niestety, obydwa sądy (badając ewentualny błąd – red.) nie odniosły się do deklarowanego przez strony celu transakcji, którym miało być dla klienta zabezpieczenie przed ryzykiem walutowym tudzież spekulacja, przed kryzysem nazywana inwestowaniem – mówi Mariusz Korpalski, radca prawny z poznańskiej kancelarii Komarnicka Korpalski.
– A skoro cel umowy definiuje się jako wszelkie, nawet najdalsze skutki wynikające z umowy, to i on brany jest pod uwagę przy wykładni kontraktu, jeżeli tylko został uzewnętrzniony drugiej stronie (art. 65 par. 2 k.c.). Tym samym i on należy do treści umowy – przekonuje mec. Korpalski.
Dlatego jego zdaniem skupienie się na błędzie w motywacji, zamiast na ocenie celu transakcji, było dla klientów banków krzywdzące.