Czarna godzina. Ten straszak ma zachęcać i część osób rzeczywiście zachęca do oszczędzania na wypadek, dajmy na to, utraty pracy, choroby czy jakiegoś nieprzewidzianego zdarzenia życiowego. Konkretny cel – jak choćby kupno samochodu, mieszkania, edukacja dzieci, wyjazd wakacyjny – to również powód do odkładania pieniędzy.
Są i tacy, którzy lubią po prostu gromadzić środki i patrzeć, jak stosik albo konto w banku rośnie. No właśnie, konto w banku. Oprocentowanie dla depozytów jest teraz tak niskie, że równie dobrze można by trzymać złocisze w skarpecie i prawie że na to samo się wyjdzie. To ma być zachęta? Wolne żarty. 2,5 proc. od lokaty (a od odsetek jeszcze trzeba zapłacić podatek Belki) nie rozśmieszy może ludzi zbierających na czarną godzinę, bo im najbardziej zależy, aby w ogóle coś odłożyć, a czy coś jeszcze dostaną górką, jest mniej ważne. Uśmieją się jednak albo z politowaniem pokiwają głowami ci, co marzą o własnym M albo studiach swoich pociech na zagranicznej renomowanej uczelni. Tu liczy się każda wartość nadwyżki ponad zgromadzone środki własne. Jaką mają alternatywę? Lubiący bezpieczeństwo – obligacje, ryzykanci – fundusze inwestycyjne i giełdę, wysublimowani – struktury. Wybór niby jest, ale zysk albo podobny co na lokacie, albo kompletnie nieprzewidywalny.
Nadziwić się nie mogę takiej polityce. Oszczędzanie napędza inwestycje. Więc państwu powinno zależeć, by Polacy składali grosz do grosza. Rynkom finansowym też powinno zależeć, bo mogą tymi pieniędzmi obracać. I pewnie zależy, tylko obywatel klient na tym średnio wychodzi. Może się zdenerwować i obrazić. A że głupi nie jest, poszuka takich sposobów kumulowania funduszy, które zagwarantują mu większe profity. Nieraz to udowodnił. Tym razem może być tak samo. Ktoś to bierze pod uwagę?