Media obiegł komunikat, że KNF ustami przewodniczącego Jacka Jastrzębskiego zaproponowała bankom, aby zaczęły proponować kredytobiorcom posiadającym kredyty walutowe atrakcyjne warunki ugód. Według oświadczenia, KNF uznała, że „nie można już dłużej biernie czekać na dalszy rozwój sytuacji, w tym linii orzeczniczej sądów unijnych i krajowych”.
Media

Oczywiście - lepiej późno niż wcale. Niemniej przypominam, że już w 2018 r. Najwyższa Izba Kontroli w informacji pokontrolnej, dotyczącej ochrony praw konsumentów korzystających z kredytów objętych ryzykiem walutowym wyraźnie stwierdziła, że „Skontrolowane podmioty administracji publicznej [w tym KNF – przyp. Wiktor Budzewski] nie zapewniły właściwego egzekwowania praw kredytobiorców oraz zbyt późno lub w nieodpowiednim stopniu przeciwdziałały zagrożeniom, wynikającym z charakteru tych kredytów oraz z nieuczciwych praktyk banków” oraz „W efekcie wymienionych słabości systemu ochrony konsumentów banki uzyskały korzyści, wynikające ze stosowania niedozwolonych postanowień umownych.” (str. 11 informacji). We wnioskach NIK wskazała, że „podziela stanowisko Komitetu Stabilności Finansowej, że optymalnym rozwiązaniem byłaby zamiana KORW na kredyty złotowe na zasadzie pełnej dobrowolności obu stron. Niezbędne do tego jest jednak stworzenie skutecznych zachęt dla banków, by zaoferowały warunki akceptowalne dla kredytobiorców oraz wskazanie obu stronom, jakie z tych zachęt wynika pole do negocjacji warunków zamiany kredytów, czego dotychczas nie uczyniono. Bez takich zachęt zarządy banków nie zaproponują warunków korzystniejszych niż rynkowe, gdyż nie mogą działać na szkodę banków”. KNF nie wymyśliła zatem niczego nadzwyczajnego.

W zasadzie podejmując takie działania dopiero dzisiaj potwierdziła, w mojej ocenie, wnioski płynące z informacji z kontroli NIK zgodnie z którą podmioty administracji publicznej zadziałały zbyt późno, nie zapewniając konsumentom odpowiedniej ochrony.

Niezależnie od powyższego, zwracam także uwagę na jeden mały haczyk, który płynie z informacji przedstawionej przez KNF, tj. rozumienia atrakcyjności warunków. Według KNF ugody te powinny także „zapewnić poczucie sprawiedliwości kredytobiorcom złotowym, którzy nie mogą znaleźć się w gorszej pozycji, niż gdyby przed laty zdecydowali się na hipotekę walutową.”

Wszystkim krytykom i sceptykom pomagania „frankowiczom” zwracam jednak uwagę, że nie jest winą „frankowiczów”, że zawarli umowy, które są nieważne, a co najmniej zawierają niedozwolone klauzule umowne. Przypominam, że to właśnie te umowy oraz opór banków przed przyznaniem się do błędów (o których było wiadomo co najmniej od roku 2005, kiedy to Związek Banków Polskich zwrócił się do Generalnego Inspektoratu Nadzoru Bankowego o zakazanie udzielenia kredytów walutowych), powodował przez lata dramaty wielu osób. Nieraz spotykałem się z osobami, które zawierając umowę na wymarzone mieszkanie, były szczęśliwymi małżeństwami. Aktualnie są już po rozwodach, często bardzo nieprzyjemnych i trudnych. Długotrwały stres związany z zaciągniętym kredytem i rosnącym saldem zadłużenia (w PLN) oraz obawą o utratę dachu nad głową, u niejednego „frankowicza” spowodował także ogromne problemy ze zdrowiem.

Zwracam również uwagę, że wiele osób, które zaciągnęły kredyty frankowe, nie miało w ogóle zdolności kredytowej pozwalającej na udzielenie im kredytu czysto złotowego. Czy zatem ugoda sporządzona w oparciu o symulację kredytu złotowego będzie jakkolwiek korzystna czy nawet w ogóle możliwa do udźwignięcia? Wg mnie nie.

Choć stanowisko KNF pokazuje, że problem kredytów frankowych nie zostanie już zamieciony pod dywan, to jednak sposób jego przedstawienia osobiście oceniam bardzo negatywnie. Wynika z niego bowiem, że ponownie wszystkiemu winni są „frankowicze”, którzy masowo odrzucają „racjonalne” oferty, które „dobrowolnie” przedstawiają banki.

Tylko czy można uznać za racjonalną ofertę, zgodnie z którą kredyt zaciągnięty na kwotę 160 000,00 zł zawarty w lipcu 2008 r. na 30 lat, którego saldo na moment otrzymania oferty przeliczone po kursie średnim NBP wynosiło 186 833 zł (tj. o 26 833 zł więcej niż kredytobiorca otrzymał, pomimo regularnego spłacania przez 12 lat), miałby zostać przewalutowany na PLN z jednoczesnym obniżeniem salda o 42 897,00z zł, tj. do kwoty 143 936,00 zł? Przecież dla mojego Klienta oznacza to, że po 12 latach regularnej spłaty i faktycznie spłaconych ok 100 000,00 zł, jego saldo byłoby mniejsze o 16 064,00 zł. Jednocześnie kwota 143 936,00 zł musiałaby zostać przez niego spłacona nie jak początkowo zakładała umowa przez lat 30 a przez lat 18. Na domiar wszystkiego bank oczekiwał w ofercie, że po przewalutowaniu kredyt będzie oprocentowany w oparciu o stawkę WIBOR zamiast LIBOR. Czy naprawdę ktokolwiek uważa taką ofertę za racjonalną?

Z mojej praktyki wynika także, że wbrew informacjom przekazywanym przez przedstawicieli banków, banki wcale nie przedstawiają „masowo” propozycji ugód. Póki co są to raczej sytuacje pojedyncze.

Banki i nadzór muszą w końcu zrozumieć, że problem wadliwości umów, które zawarli „frankowicze”, nie jest spowodowany ich „cwaniactwem”, lecz jest wyłącznym następstwem i konsekwencją działania banków, które te umowy przygotowywały.

Oczywiście osobiście jestem za zawieraniem ugód i będę zachęcał do zawierania ugód. Jednak warunki, które zostaną przedstawione muszą jednak faktycznie być racjonalne.

Wiktor Budzewski, adwokat, Partner zarządzający, Kancelaria Kurpiejewski, Budzewski i Wspólnicy