Wynagrodzenie za korzystanie z kapitału, o jakim mówią bankowcy, zmniejszy opłacalność złożenia pozwu o unieważnienie kredytu. Ale jej nie przekreśli.
ikona lupy />
DGP
Od razu po niekorzystnym dla banków orzeczeniu TSUE w sprawie kredytów walutowych ze strony finansistów zaczęły padać zapowiedzi, że anulowanie umów i konieczność oddania klientom pieniędzy będą się wiązały z żądaniem „wynagrodzenia za korzystanie z kapitału”. Jak powinno być ono określane? – Najprawdopodobniej bank wyliczy je na podstawie średniego kosztu kredytu. Pod uwagę będzie brał jego oprocentowanie. W tym wypadku nie ma jednak mowy o odsetkach. Żądania banków będą dotyczyły konkretnych kwot – mówi Jerzy Bańka, wiceprezes ZBP. Swoje racje mają i frankowicze. – Ja jako klient też przecież mam roszczenie wobec banku z tytułu użytkowania przez niego nienależnie zapłaconych przeze mnie rat – komentował tuż po orzeczeniu TSUE Arkadiusz Szcześniak, prezes Stowarzyszenia Stop Bankowemu Bezprawiu. – Jeśli banki będą chciały za dużo, to będzie skłaniało sądy do orzekania w odwrotną stronę – nie tylko nie będą uznawane roszczenia o wynagrodzenie za kapitał, ale być może również te dotyczące zwrotu samego kapitału – podkreśla Barbara Garlacz, prawniczka występująca w imieniu frankowiczów.
Wkrótce należy się spodziewać pierwszego pozwu o „wynagrodzenie za korzystanie z kapitału” od klienta, który wywalczył przed sądem unieważnienie umowy o kredyt walutowy. W lipcu Bank Millennium przegrał prawomocnie z jedną z klientek i musiał oddać niemal 55 tys. zł i 30,5 tys. franków szwajcarskich. Teraz zapowiada wniesienie kasacji do Sądu Najwyższego. Ale na tym nie koniec. – W maju 2017 r. bank wytoczył powództwo o zapłatę z tytułu zaprzestania płatności rat kredytowych. Sąd zawiesił postępowanie do czasu zakończenia sprawy z powództwa klientki banku. Aktualnie trwają prace nad modyfikacją powództwa w kierunku żądania zwrotu kwoty udzielonego kredytu wraz z wynagrodzeniem za korzystanie przez klienta z kapitału banku – informuje Iwona Jarzębska, rzeczniczka Millennium.
– Jeśli doszłoby do unieważnienia, trzeba przyjąć za fakt, że konsumenci muszą się takich roszczeń spodziewać. Mówimy o sytuacji, w której dla banku i tak będą dotkliwe konsekwencje w postaci uznania umowy za nieważną. Jedna rzecz to przywrócenie równowagi kontraktowej, inna – uzyskanie przez konsumenta zysku ekonomicznego na skutek korzystania z kapitału bez wynagrodzenia. Sądy mogą być skłonne, żeby zasądzić od kredytobiorcy odsetki, uznając, że chodzi o pożytki, które również stanowią przedmiot wzbogacenia, choć dziś trudno przewidzieć, jak sprawy będą rozstrzygane przez sądy, w tym, jaka miałyby być stawka oprocentowania – komentuje Marek Neumann, radca prawny w kancelarii Allen & Overy.
– Brak jest prawnych podstaw do żądania jakiegokolwiek wynagrodzenia, to bowiem musiałoby wynikać z umowy, która właśnie jest nieważna. Dyskusyjne pozostaje, czy można żądać zwrotu nienależnego świadczenia przy utrzymaniu jego siły nabywczej, to jest zwaloryzowanego wskaźnikiem inflacji. Takie podstawy daje art. 3581 kodeksu cywilnego, jednak z takim żądaniem nie może wystąpić przedsiębiorca, więc przepis ten w odniesieniu do banków powinien być wykluczony – analizuje Jacek Czabański, adwokat występujący w imieniu frankowiczów.
Jego zdaniem na pewno nie wchodzi w grę stosowanie jakiejkolwiek stopy procentowej.
– Ponadto taka wykładnia przepisów o nienależnym świadczeniu, która gwarantowałaby bankowi dodatkowy zarobek, byłaby sprzeczna z celem dyrektywy 93/13/EWG, jakim jest zapewnienie ochrony konsumentom przez wywarcie odpowiedniego odstraszającego wpływu na przedsiębiorców. Wpływ taki nie zostałby osiągnięty, jeżeli przedsiębiorcy dalej odnosiliby korzyści kosztem konsumenta pomimo uznania umowy za nieważną – uważa Czabański.
Wynagrodzenie za korzystanie z kapitału zmniejszy opłacalność złożenia pozwu o unieważnienie kredytu. Przekonuje o tym porównanie wysokości odsetek płaconych dotychczas przez klientów „złotowych” i „walutowych”. Osoba, która zaciągnęła kredyt we frankach o równowartości 100 tys. zł na 30 lat latem 2008 r., kiedy złoty był najmocniejszy w stosunku do franka, zapłaciła dotąd niecałe 15 tys. zł z tytułu samego oprocentowania. Gdyby wzięła kredyt na takich samych warunkach, ale w złotych, odsetki wyniosłyby do tej pory ponad 40 tys. zł. Klient, który dostał podobny kredyt we frankach pod koniec 2008 r. (złoty był już znacznie słabszy), zapłacił niecałe 9,5 tys. zł odsetek. A ten, kto zaciągnął wtedy hipotekę w złotych – niecałe 36 tys. Gdyby sądy uznawały, że wynagrodzenie powinno odpowiadać odsetkom kredytu złotowego, klienci musieliby dopłacić. Wciąż jednak zyskiwaliby na zwrocie różnic kursowych. I to na banki byłyby przerzucone straty związane ze wzrostem kursu franka w stosunku do złotego.
– Sądzę, że umowy kredytowe będą unieważniane tylko w wyjątkowych przypadkach. Tak czy owak, pojawią się zarzuty przedawnienia roszczenia ze strony banku. W moim przekonaniu one nie spotkają się z uznaniem sądów ze względów słusznościowych – to przecież byłaby już właściwie darowizna – dodaje Marek Neumann.