Naczelnym celem kolejnych planowanych przez rząd elektrowni jądrowych, jeśli powstaną, ma być nie zysk, lecz wspieranie konkurencyjności przemysłu. Dlatego rząd przygląda się możliwościom bardziej bezpośredniego zaangażowania niektórych odbiorców energii w tę inwestycję – jako jej akcjonariuszy.
To powrót do idei, żeby – w przypadku drugiej i ewentualnych kolejnych elektrowni jądrowych – podzielić się własnością z odbiorcami energii. Więcej na ten temat mamy się dowiedzieć z czwartkowej konferencji prasowej, na której zaprezentowany zostanie projekt aktualizacji Programu Polskiej Energetyki Jądrowej. Z naszych ustaleń wynika jednak, że to właśnie rozproszony akcjonariat ma być, obok wzmocnienia nacisku na local content (czyli włączanie krajowych dostawców w kluczowe ogniwa inwestycji), jednym z elementów proprzemysłowego zwrotu, który autorzy dokumentu chcą wprowadzić do rządowych planów na atom.
Spółdzielnia w elektrowni jądrowej. Na czym polega model SaHo?
Inspiracją jest stworzony przez polskich specjalistów model SaHo (od nazwisk twórców: analityka związanego od lat z rządowym Departamentem Energii Jądrowej Łukaszem Sawickim i dr Bożeną Horbaczewską, finansistką z warszawskiej Szkoły Głównej Handlowej), a pośrednio – modele spółdzielcze i społeczne stosowane w inwestycjach energetycznych (i nie tylko) m.in. w Finlandii, Szwajcarii czy USA (na podobnych rozwiązaniach opiera się funkcjonowanie dwóch ze zrealizowanych w ostatnich latach w krajach zachodnich „jądrówek”: fińska Olkiluoto 3 oraz rozbudowana amerykańska elektrownia Vogtle).
Podstawowe założenie SaHo jest proste: docelowe powiązanie własności elektrowni (akcjonariatu) z prawem i obowiązkiem odbioru energii. Dzięki temu narzędziu – według twórców modelu – możliwa jest zmiana logiki działania elektrowni, której celem staje się dostarczanie energii swoim akcjonariuszom po najniższym możliwym koszcie, a nie wygenerowanie zysku.
Model SaHo ma wiele wersji. Większość z nich zakłada, że po początkowej fazie projektu, w której pełną odpowiedzialność ponosi inwestor pierwotny (w zależności od przyjętego wariantu może być to państwo lub podmiot prywatny), następuje stopniowe zbywanie akcji spółki na rzecz odbiorców końcowych lub inwestorów pośrednich, którzy mogą wziąć na siebie część ryzyka inwestycji i uzyskać atrakcyjną stopę zwrotu, odsprzedając akcje odbiorcom końcowym na dalszym etapie.
Tyle kosztuje energia bez pośredników i bez marż
Jedna z możliwych aplikacji modelu, dla hipotetycznej elektrowni w południowej Polsce, była prezentowana w zeszłym tygodniu na konferencji RePower World Summit w Katowicach. Według twórców modelu do współtworzenia inwestycji można byłoby zaprosić np. miasto Kraków, Górnośląsko-Zagłębiowską Metropolię czy lokalny przemysł (spółki państwowe i prywatne). W grę mogłoby wchodzić także nabywanie akcji przez zagregowane w spółdzielniach energetycznych gospodarstwa domowe.
Autorzy SaHo zwrócili uwagę, że energia z budowanej w oparciu o model spółdzielczy elektrowni Olkiluoto 3, mimo komplikacji towarzyszących jej budowie, dostarczana jest w cenie 40-45 euro za megawatogodzinę łącznie z kosztami przesyłu, a w przypadku już „spłaconych” starszych fińskich bloków jest o ok. połowę tańsza. Dla porównania, średnia cena energii sprzedawanej na polskim rynku spot w zeszłym roku wynios ła, według stowarzyszenia branżowego Eurelectric, ok. 96 euro/MWh, zaś w najbardziej optymistycznych założeniach przyjętych dla elektrowni jądrowej na Pomorzu tzw. cena wykonania – zabezpieczona w zapowiadanym kontrakcie różnicowym – ma wynosić 470-550 zł/MWh (110-130 euro).
Inna energetyka – czy jest możliwa?
– Na razie naszym celem jest to, żeby zaszczepić w debacie publicznej ideę, że takie rozwiązania są możliwe – mówi nam osoba z administracji. – Bardzo się cieszę z tego, że ta dyskusja wraca. Modele spółdzielcze dobrze sprawdziły się w energetyce jądrowej, w tym w krajach UE, i grzechem byłoby z nich nie skorzystać – mówi DGP dr Horbaczewska. – To szansa na to, by elektrownie jądrowe w maksymalnym możliwym stopniu służyły społeczeństwu, zapewniając mu stabilny dostęp do bezemisyjnej energii po najniższym możliwym koszcie – dodaje.
– Modele spółdzielcze rzeczywiście są z powodzeniem stosowane w innych krajach. A przede wszystkim to praktycznie jedyny funkcjonujący w debacie publicznej pomysł na tanią i czystą energię „w podstawie” systemu (czyli wytwarzanej w sposób ciągły) dla odbiorców przemysłowych, dla których jest to dziś „być albo nie być” – komentuje Adam Błażowski, wiceprezes fundacji FOTA4Climate.
Ominąć "dysfunkcyjny" rynek energii UE
Jak zauważa Błażowski, formuła proponowana w SaHo nakłada na współwłaścicieli elektrowni pewne obowiązki, np. odbioru energii. – Ale w zamian pozwala im na ominięcie dysfunkcyjnego obecnie rynku energii, pośredników i ich marży – podobnie zresztą jak ma to miejsce w przypadku spółdzielni OZE – podkreśla.
Negatywną ocenę funkcjonowania unijnego rynku energii z punktu widzenia przemysłu podziela Henryk Kaliś, prezes Izby Energetyki Przemysłowej i Odbiorców Energii. – Biorąc pod uwagę to, jak wyceniana jest energia elektryczna w systemie merit order, energochłonny przemysł nie ma szans budować konkurencyjności. Jedyną drogą w tych okolicznościach będzie budowa własnych źródeł – przyznaje. Z tego punktu widzenia – zdaniem naszego rozmówcy – SaHo to dobry model dla odbiorców przemysłowych. – Daje nam to, czego potrzebujemy: dostęp do energii bez bagażu emisji CO2, możliwość dysponowania nią oraz ceny, które dają szanse na konkurowanie na rynkach globalnych – mówi.
Czy na akcje elektrowni znajdą się chętni?
Problemem, zastrzega Kaliś, jest ograniczająca możliwości inwestowania sytuacja finansowa przedsiębiorstw, presja unijnych regulacji, które wymagają od przemysłu bardzo szybkiej dekarbonizacji, oraz ryzyka geopolityczne. – Obawiam się, że te okoliczności będą premiować inwestycje przynoszące korzyści w znacznie krótszej niż atom perspektywie czasowej. Proszę zwrócić uwagę, jaki problem mamy już dziś, jeśli chodzi o wieloletnie umowy na dostawy energii. To skutki gigantycznej niepewności na rynku, która nie sprzyja podejmowaniu długoterminowych zobowiązań – uważa prezes Izby Energetyki Przemysłowej i Odbiorców Energii.
Podobne wątpliwości podnosi Michał Hetmański, szef Fundacji Instrat. – Już dzisiaj mamy problemy z rynkiem długoterminowych umów PPA – np. 5-letnich – ze względu na zobowiązania, z jakimi wiążą się one dla odbiorców. Tym bardziej będzie to bariera z punktu widzenia jeszcze odleglejszej perspektywy inwestycyjnej, jaka wiąże się z dostawami energii z elektrowni jądrowych – wskazuje ekspert.
– Przemysł i samorządy mają długie perspektywy planowania, dla nich inwestycje o długich horyzontach realizacji nie są niczym nowym. Do dyspozycji jest też wiele możliwości pozyskania na ten cel finansowania na rynku. Poza tym jednym z założeń SaHo jest możliwość odsprzedaży nabytych przez inwestorów akcji w dowolnym momencie, czego nie mogliby zrobić w przypadku umów PPA, gdzie odstąpienie od realizacji kontraktu wiąże się z karami – odpowiada Łukasz Sawicki, współtwórca modelu SaHo.