Krajowy Plan na rzecz Energii i Klimatu (KPEiK) to pierwszy dokument, który daje pojęcie o strategii rządu Donalda Tuska wobec transformacji energetycznej.
– W ubiegłym tygodniu przesłaliśmy do Brukseli Krajowy Plan na rzecz Energii i Klimatu (KPEiK), to jest oczywiście wstępna wersja, na którą w Komisji Europejskiej czekano bardzo długo – poinformowała Paulina Hennig-Kloska, minister klimatu i środowiska.
W jej resorcie słyszymy, że do KE na razie trafił jeden roboczy scenariusz, a prace nad dokumentem będą toczyły się nadal i mogą potrwać do czerwca. Przekazany dokument to jednak pierwsza jaskółka zmian w rządowej polityce dotyczącej energii i klimatu.
Jak wynika z ustaleń DGP potwierdzonych w kilku źródłach w rządzie, wysłanie zalążka KPEiK-u Komisji to wynik nieformalnych ustaleń z Brukselą związanych z wszczętą wobec Polski procedurą naruszenia prawa UE: przekazanie dokumentu przed końcem lutego miało być warunkiem niepodjęcia kolejnego kroku w ramach prowadzonego w tej sprawie postępowania o naruszenie prawa UE. Państwa członkowskie były bowiem zobowiązane do przedłożenia zaktualizowanych planów klimatycznych do czerwca 2023 r. Za poprzedniego rządu temat utknął – wraz z budzącymi kontrowersje w łonie ówczesnej koalicji zmianami w Polityce Energetycznej Polski do 2040 r. W rezultacie, w grudniu, KE wystosowała w związku z tym formalne wezwanie do usunięcia uchybienia do władz Polski, Austrii i Bułgarii. Od tego czasu swój KPEiK złożył już rząd w Sofii.
Nowe cele
Komisja Europejska, a nie polski rząd, jako pierwsza przekazała wczoraj polski plan do wiadomości publicznej. Zakłada on m.in. krajowy cel redukcji emisji gazów cieplarnianych na 2030 r. na poziomie 38 proc. w porównaniu do ok. 30 proc. zakładanych w obowiązujących dotąd dokumentach strategicznych rządu, które od dawna są uznawane za zdezaktualizowane. Nowe plany oznaczają dwukrotne przyspieszenie dekarbonizacji w sektorach nieobjętych systemem handlu uprawnieniami do emisji CO2 (ETS), czyli m.in. transporcie, rolnictwie i sektorze budynków, które ma sięgnąć 14 proc. (liczone względem poziomu emisji z 2005 r.).
Polska wyznacza sobie również nowe ambicje w dziedzinie rozwoju OZE. Cel 23 proc. końcowego zużycia energii z tych źródeł, wskazany w poprzedniej wersji KPEiK z 2019 r., zastąpi nowy wskaźnik, na poziomie 29,8 proc., stanowiący niemal podwojenie udziału OZE w miksie z 2022 r. (niespełna 17 proc.). W dokumencie prognozuje się, że w tym celu już w przyszłym roku powinien zostać sforsowany próg 20 proc. udziału w końcowym zużyciu energii.
„Zgodnie z najnowszymi prognozami MKiŚ generacja energii elektrycznej z OZE w 2030 r. może pokrywać ok. 50 proc. krajowego zapotrzebowania. Niemniej, elektroenergetyka to niejedyny sektor wpływający na udział OZE w finalnym zużyciu. Rozwój źródeł odnawialnych w transporcie, ciepłownictwie i chłodnictwie (jak również w przemyśle i budynkach) to obszary rodzące szereg wyzwań i wymagające zaadresowania nowych działań” – czytamy w odpowiedzi resortu klimatu na pytania DGP dotyczące rządowej strategii.
Z samego dokumentu wynika, że w kolejnej dekadzie udział ten może zostać zwiększony o kolejne 9 pkt proc. W tej dekadzie największe przyspieszenie rozwoju jest zakładane w energetyce wiatrowej i fotowoltaice. W 2030 r. prognozuje się, że moc wiatraków na lądzie sięgnie niemal 16 GW. To oznacza zwiększenie ich o ponad dwie trzecie w stosunku do potencjału notowanego na koniec 2023 r. i dołożenie niemal 3 GW do nieformalnych prognoz poprzedniego rządu, które opierały się na założeniu przywrócenia 500 m jako minimalnej odległości pomiędzy turbinami a budynkami mieszkalnymi.
Podobną dynamikę – ok. 70 proc. – zakłada się w mocach słonecznych, które z końcem dekady miałyby przekroczyć 29 GW. Rząd – mimo sygnałów możliwych opóźnień w tej dziedzinie – podtrzymuje dotychczasowe ambicje w zakresie energetyki offshore (5,9 GW do 2030 r.).
Stabilizacja gazem i atomem
Jakie moce mają stabilizować system? We wstępnym KPEiK-u jest mowa o możliwości zastępowania bloków węglowych mniej emisyjnymi jednostkami gazowymi. To logiczna konsekwencja przyjętych założeń dotyczących cen uprawnień do emisji, które – według resortu klimatu – będą kosztować średnio 95 euro za tonę w przyszłym roku i ok. 100 w 2030 r. Łącznie, zgodnie z rządowymi prognozami, do końca dekady wyłączonych z eksploatacji ma zostać ponad 10 GW w starych elektrowniach i elektrociepłowniach.
MKiŚ podaje, że dzięki już obowiązującym szerokim systemom wsparcia jak aukcje OZE, a także programom dotacyjnym jak np. „Mój prąd”, na koniec ubiegłego roku moc zainstalowana w OZE wyniosła prawie 29 GW. Biorąc pod uwagę istniejące instalacje oraz zawarte umowy przyłączeniowe i wydane warunki przyłączenia w perspektywie 2050 r., moc zainstalowana w OZE przekroczy 50 GW. „Oznacza to konkretne wyzwania dla sieci, dlatego niezbędne jest podjęcie nie tylko działań inwestycyjnych, ale również rozwiązań zwiększających elastyczność pracy sieci. Priorytetem MKiŚ jest zapewnienie odpowiednich warunków do inwestycji w OZE, zarówno w wielkoskalowe źródła (np. morskie i lądowe farmy wiatrowe), jak i w mniejszych instalacjach, w szczególności w ruchu prosumenckim, klastrach i spółdzielniach energetycznych, a także biogazowniach i biometanowniach” – zapowiada resort. W tym celu będą wspierane takie rozwiązania jak zawierane bezpośrednio między wytwórcą a odbiorcą energii umowy PPA (ang. purchase power agreement), linia bezpośrednia czy cable-pooling, czyli dzielenie infrastruktury przyłączeniowej przez uzupełniające się źródła odnawialne, np. farmę wiatrową i fotowoltaiczną. Jednocześnie – jak zaznacza resort – mocny akcent ma być położony na wprowadzanie „dalszych ułatwień proceduralnych skracających czas realizacji inwestycji z OZE”.
W jaki sposób rozwiązania, o których mówi rząd, mogą pomóc w dekarbonizacji? Jak tłumaczy Piotr Czopek, ekspert Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej, kontrakty PPA z wytwórcami to z punktu widzenia odbiorców, np. w przemyśle, bardziej atrakcyjne ceny w pakiecie gwarancją, że energia jest zielona. To o tyle istotne, że biznes często musi wykazywać ograniczenie śladu węglowego swojej działalności. - Jest to korzystne także dla wytwórców, ponieważ dzięki podpisaniu takiej umowy, może łatwiej zdobyć finansowanie na swój projekt. Z kolei z punktu widzenia państwa jest to opcja na ograniczenie systemu wsparcia, ponieważ na podstawie umowy PPA budowę farm wiatrowych zabezpieczają instytucje finansowe – mówi DGP ekspert.
- Jeśli skrócimy czas realizacji inwestycji w zieloną energetykę, usprawniając proces administracyjny przy wydawaniu niezbędnych zgód i pozwoleń, będziemy mogli w takim samym czasie zrealizować więcej projektów – podkreśla Piotr Czopek. Obecnie czas realizacji inwestycji w farmę wiatrową wynosi w Polsce 7-9 lat. - Skrócenie tego czasu do czterech lat byłaby dużym krokiem naprzód. Prawo europejskie wymaga, by czas ten wynosił maksymalnie dwa lata. Tymczasem sam proces fizycznej budowy farmy wiatrowej trwa zaledwie kilka miesięcy, reszta czasu to pozyskiwanie pozwoleń - dodaje.
Z kolei cable pooling – zdaniem Bernarda Swoczyny z Fundacji Instrat – to ważna sprawa, bo dziś w Polsce jednym z głównych ograniczeń dla rozwoju OZE są trudności z otrzymaniem zgody na przyłączanie. – Cable pooling umożliwi zwiększenie mocy, zwłaszcza fotowoltaiki, która ma najmniejsze wymagania jeśli chodzi o lokalizację. Ułatwi też bilansowanie sieci, bo w rzadkich przypadkach gdy jednocześnie mamy silny wiatr i duże nasłonecznienie, te dwie technologie produkcji prądu będą się same dopasowywać – wyjaśnia ekspert.
W dalszej perspektywie stabilizować system ma ponadto energia jądrowa, która – jak czytamy w dokumencie – „ma pojawić się w polskim systemie w pierwszej do 2035 r. i stanowić jeden z instrumentów pozwalających na ograniczenie roli gazu”.
W analizach uwzględniono zarówno rządową inwestycję w Choczewie, jak i planowaną przez PGE PAK i koreańskie KHNP komercyjną elektrownię w Pątnowie, a także małe reaktory jądrowe (w tym ostatnim wypadku przyznano jednak, że możliwość ich realizacji w perspektywie 2040 r. jest obarczona wysoką niepewnością).
Pod kątem kolejnego etapu dekarbonizacji rząd ma również zamiar przeanalizować możliwość zastosowania technologii wychwytu CO2 w ostatnich jednostkach węglowych, gazowych i biomasowych.
Z OZE, pod koniec dekady, pochodzić ma także ponad 30 proc. energii cieplnej w polskich domach. Odnotowano przy tym, że w związku z polską specyfiką, związaną m.in. z potrzebą szeroko zakrojonej termomodernizacji budynków, cele unijne będą w tym sektorze trudne do osiągnięcia. Rząd chce jednak dążyć do tego, by w perspektywie 2040 r. zaspokajać całe zapotrzebowanie na ciepło bądź ze źródeł nisko i bezemisyjnych, bądź ze źródeł sieciowych.
Transport nie nadąża
Jeszcze bardziej pesymistyczną diagnozę rząd przedstawił co do zmian w transporcie. Oceniono, że wyznaczony na 29 proc. unijny cel udziału odnawialnej energii w tym sektorze jest dla Polski nieosiągalny. Rządowe propozycje mówią w zamian o niecałych 18 proc., do czego mają się przyczynić m.in. zwiększenie udziału zaawansowanych biopaliw i biogazu w rynku do 3,5 proc. do 2030 r. i, przede wszystkim, rozwój elektromobilności.
Za możliwe do osiągnięcia uznaje się zarejestrowanie w Polsce prawie 1,5 mln aut osobowych z napędem elektrycznym lub ładowanych hybryd (plug-in). ©℗