Energia powinna być traktowana jak towar, ale Polacy do tego nie przywykli. Rynek jest nadzorowany przez regulatora, a takie działania jak zamrożenie cen w trakcie kryzysu utwierdzają ich w przekonaniu, że to dobro, które otrzymują na specjalnych zasadach
Podczas debaty zorganizowanej pod patronatem serwisu „Biznes i klimat” dziennikarze i publicyści rozmawiali o rynku energii, o zasadach, które nim rządzą, o świadomości społeczeństwa polskiego w obszarze energetyki, o rachunkach za prąd – przyszłych i obecnych – oraz o przyszłości i transformacji, która, zdaniem wszystkich uczestników rozmowy, powinna zostać przeprowadzona jak najszybciej.
– Energia jest towarem, ale gdyby zapytać Polaków o zdanie w tej sprawie, większość nie poparłaby tej tezy. Od bardzo dawna doświadczenie i regulator uczą nas, że to nie towar, bo towar powinien mieć cenę rynkową. Tymczasem energia jest nam sprzedawana po cenie regulowanej. W głowach mamy energię jako coś, co nam się należy po cenie w naszym rozumieniu „uczciwej” – mówił Maciej Samcik, właściciel portalu „Subiektywnie o finansach”.
Cena – składowa wielu czynników
Justyna Piszczatowska, redaktor naczelna portalu Green-news.pl, potwierdza, że mamy w tym obszarze do wykonania ogromną pracę. Łatwo nie będzie.
– Rachunki są tak skomplikowane, że trudno jest oszacować średnią cenę energii dla gospodarstwa domowego, zwłaszcza że niemal wszyscy otrzymują dopłaty – podkreślała. – Energia elektryczna nie stanowi nawet połowy całej opłaty, szczególnie po rekompensacie, która będzie obowiązywać jeszcze do końca czerwca. Cała rozgrywka odbywa się na poziomie taryf dystrybucyjnych i przesyłowych oraz opłat handlowych. Między ceną hurtową energii a detaliczną indywidualną odbiorcy trudno znaleźć korelację – dodała.
Obecnie zamrożona cena netto to zaledwie 50–60 proc. rachunku, nie licząc kosztów dystrybucji. Te ostatnie uwzględniają takie pozycje jak opłata jakościowa, opłaty sieciowe stała i zmienna, opłata przejściowa, opłata mocowa, opłata kogeneracyjna, opłata OZE (jej stawka wynosi w tym roku, podobnie jak w poprzednim, 0 zł) i opłata abonamentowa.
Proces wytwarzania energii elektrycznej podlega takim samym zasadom jak produkcja każdego innego dobra. Jest przy tym bardziej skomplikowany. Trzeba energię wyprodukować, sprzedać, rozdystrybuować. Sektor jest – jak każdy inny – opodatkowany, a dodatkowo obciążają go koszty związane z zakupem surowców energetycznych czy praw do emisji CO2. Do tego dochodzi konieczność inwestowania w nowe moce i modernizacja działających bloków.
– Dwa elementy w głównej mierze decydują o cenie energii w Polsce – opodatkowanie i ceny uprawnień do emisji CO2. Gdy przeanalizuje się faktury od sprzedawców energii elektrycznej widać, że w tych dwóch kwestiach jest najwięcej do zrobienia, jeśli chodzi o rachunki za prąd. Można zdjąć opodatkowanie i przestawić energetykę na mniej emisyjne tory, uciekając z ciężaru ETS – mówił Jakub Wiech, redaktor naczelny portalu Energetyka24.com.
Ochrona nie wszędzie taka sama
Cenę energii kształtuje też relacja popytu do podaży. Niedobór towaru na rynku sprawia, że on drożeje, nadmiar pociąga za sobą spadek cen. Ostatni kryzys związany z wojną w Ukrainie i odcięciem się Europy od surowców z Rosji wywołał panikę, rynki musiały zaopatrywać się u alternatywnych dostawców. Istniało ryzyko, że prądu może zabraknąć, wzywano konsumentów do racjonalnego zarządzania energią. Ta sytuacja przełożyła się na wzrost cen. Poszczególne państwa zaczęły chronić obywateli, szczególnie tych najuboższych, przed skutkami drastycznego wzrostu rachunków, oferując im dopłaty. Nie wszędzie jednak skala pomocy była taka sama.
– Holendrzy czy Brytyjczycy zobaczyli na swoich rachunkach gigantyczne wzrosty kosztów, my zostaliśmy ochronieni. Szybko wprowadzono zamrożenie cen dla konsumentów i niewiele z perspektywy gospodarstwa domowego się zmieniło – mówił Maciej Samcik.
Jakub Wiech wskazywał, że koszty kryzysu energetycznego w Europie szacowane są na prawie 1 bln euro. Taka kwota trafiła na rynki, by stabilizować ceny, chronić przemysł i konsumentów. Te pieniądze – jak sygnalizował – mogłyby rozwiązać dużą część problemów europejskiej transformacji energetycznej.
– Trudno dziś wypowiedzieć się jednoznacznie negatywnie o mechanizmie mrożenia cen energii. Natomiast energetyka padła ofiarą polityki. Gdyby ceny nie zostały zamrożone, wzrosłyby o ponad 100 proc. dla klientów indywidualnych. Mielibyśmy przewrót polityczny na fali kryzysu energetycznego – mówiła Justyna Piszczatowska.
– Chyba że bylibyśmy do tego przyzwyczajeni, bo w kilku krajach ludzie zapłacili te rachunki i rewolucji nie było – zasugerował Maciej Samcik.
Redaktorka naczelna portalu Green-news podkreślała, że żaden kraj nie interweniował na rynku energii tak bardzo jak Polska. Zachód w większości zdał się na mechanizmy rynkowe, godząc się na płacenie przejściowo wyższych rachunków.
– To prowokowało bardziej aktywną reakcję konsumentów. Po okresie przejściowego szoku dziś wrócili do jako takiej normalności, a my zostaliśmy z najwyższymi hurtowymi cenami w Europie. W dodatku bez większego pomysłu na to, jakie mechanizmy wprowadzić w drugiej połowie roku – mówiła.
Konsument nie wykazuje się inicjatywą
Przeciętny polski konsument nie uważa do końca energii za towar. Zmiana sprzedawcy nie jest popularna, różnice w ofertach firm są nieduże, a przeliczenie wszystkich wartości, które pozwoliłoby oszacować wielkość rachunków u różnych dostawców, jest niezwykle trudne. Dla kilku złotych – trud nie jest wart wysiłku. Inaczej byłoby, gdyby na rynku pojawiła się większa konkurencja i potencjalna możliwość osiągania większych oszczędności. Dziś konsumenci detaliczni w większości pozostają przy taryfie G11, najpopularniejszej, oferującej stałą stawkę za 1 kWh. Dużo mniejsza grupa wybiera taryfę G12, w której pojawiają się dwie strefy czasowe. Przysłowiowy Kowalski przywykł, że cena energii jest regulowana, a status indywidualnego odbiorcy jest chroniony, co nie skłania go do poszukiwań nowych dostawców czy rozwiązań.
Wyjątkiem są ci, którzy założyli fotowoltaikę. Oni zaczęli interesować się cenami prądu, choćby z tego względu, by wiedzieć, kiedy nastąpi zwrot z inwestycji.
– Ja sam jestem przykładem takiego konsumenta. Gdy mieszkałem w bloku po prostu płaciłem rachunki. Teraz zacząłem się interesować, co na tej fakturze jest. Im więcej osób będzie prosumentami, tym będzie większe zainteresowanie rynkiem energii. Ci ludzie myślą dwutorowo. Analizują, kiedy inwestycja się zwróci. Zwłaszcza ci, którzy są w nowym systemie rozliczeń. Pojawia się u nich myślenie o niezależności energetycznej, o budowie całego ekosystemu – magazynów energii, pomp ciepła itd. To najlepsza rzecz, jaka nam wyszła w ostatnich latach – oceniał Maciej Samcik.
Zupełnie inaczej niż w gospodarstwach domowych jest w przypadku firm, które starają się racjonalizować gospodarowanie energią, modernizują procesy i przesuwają cykle produkcyjne, by obniżać koszty zakupu energii etc. Nic dziwnego, dla nich zakup energii wiąże się z bardzo wysokimi kosztami.
Choć również rzeczony Kowalski wyciągnął jakieś wnioski z ostatniego kryzysu. Limity zużycia energii umożliwiające jej zakup po preferencyjnych cenach skłoniły konsumentów do zwrócenia uwagi, jakie jest ich zużycie.
– Każdy sprawdzał, czy zmieści się w limicie. To ważne, bo pojęcie kilowatogodziny było enigmatyczne, nie wiadomo było, ile się tego zużywa – zauważył Jakub Wiech.
Transformacja to podstawa
Patrząc na perspektywy krajowej energetyki i dostępność energii elektrycznej w przyszłości, trzeba mieć na uwadze proces transformacji. Elektryfikowane będą kolejne sektory gospodarki, zapotrzebowanie na prąd będzie rosło. Trzeba już dziś myśleć o tym, jak wypełnić lukę węglową, która pojawi się wraz z wygaszaniem kolejnych elektrowni węglowych. Transformacja jest koniecznością. Uprawnienia do emisji CO2 będą coraz droższe. Jak szacuje Jakub Wiech, wkrótce dojdą do poziomu ponad 100 euro za tonę. Trzeba budować nowe moce odnawialne, wpisując się w politykę Unii Europejskiej w tym zakresie.
– Inwestycje w zmianę miksu energetycznego będą drogie. Teraz nie mamy jednak wyboru. Albo będziemy ponosić wysokie koszty energii, albo transformacji – ocenił Maciej Samcik.
Justyna Piszczatowska zwróciła jednocześnie uwagę, że koszty transformacji w Polsce są przeszacowywane.
– Nie wszystko jest kosztem transformacji. Średni wiek polskiej elektrowni węglowej to 45–50 lat. Bloki powstawały za czasów PRL. One nie będą działały w nieskończoność. Nie ma możliwości eksploatowania ich dużo dłużej, trzeba będzie wycofywać je z użytku w latach 30. Te pieniądze i tak trzeba będzie wydać. To nie jest koszt transformacji, a raczej koszt zaniedbań kolejnych ekip rządzących, które starały się nie widzieć, że UE realizuje politykę dekarbonizacji – mówiła Justyna Piszczatowska. – Musimy inwestować w nowe źródła energii. To setki miliardów złotych, ale nie wszystko jest kosztem transformacji. Nie mamy alternatywy, bo za chwilę możemy pozostać bez prądu – dodała.
W podobnym tonie wypowiadał się Jakub Wiech. Wskazywał na zaniedbania, które sprawiły, że znaleźliśmy się w trudnej sytuacji.
– Ja jestem pesymistą. Widzę, ile problemów mamy z wolą polityczną, decyzyjnością, z kompetencjami, ze świadomością społeczną. Przez długi czas nie tylko społeczeństwo, ale i elity polityczne nie traktowały transformacji jako czegoś potrzebnego. Uważano, że to wymysł zielonych komunistów, że pomysł ten kiedyś upadnie, że się z tego wycofamy. Tymczasem państwa członkowskie zaczęły inwestować w ten proces ogromne pieniądze. My to przespaliśmy, nie zwracaliśmy na to uwagi – mówił. – Kierujemy się emocjami, nie podejmujemy racjonalnych decyzji. To nie przynosi niczego dobrego – dodał.
Justyna Piszczatowska liczy, że prywatny kapitał zagraniczny będzie coraz bardziej aktywny na polskim rynku, co wspomoże proces transformacji. Zwracała uwagę, że sporo mocy do systemu dołożą już same farmy wiatrowe na morzu. Wsparciem będzie też rozwijająca się technologia. Także Maciej Samcik uważa, że uda się z sukcesem przeprowadzić transformację. Trzeba tylko podejść do zmian jak do szansy – na pozyskanie tańszego prądu, uniezależnienie się od zewnętrznych dostawców surowców energetycznych, na pozyskanie nowych kompetencji i przestawienie się gospodarki na nowe tory, by opierała się na nowych technologiach i mogła skutecznie konkurować na zagranicznych rynkach.