Gazu w naszej transformacji będzie mniej, a to oznacza, że – przynajmniej w najbliższych latach – będzie ona droższa - mówi Marcin Roszkowski, prezes Instytutu Jagiellońskiego.

ikona lupy />
Marcin Roszkowski, prezes Instytutu Jagiellońskiego / Materiały prasowe
Kiedy będziemy wiedzieli, czy projekt Daniela Obajtka - koncern multienergetyczny stworzony po połączeniu z Lotosem i PGNiG - się sprawdził? Po czym to poznamy?
Przy tak dużej transakcji trudno o punkty odniesienia do porównań. Nie mieliśmy w zasadzie tej skali fuzji na regionalnym rynku paliwowo -energetycznym. Dlatego w krótkim okresie trudno będzie to ocenić. Z takim realnym, kompleksowym bilansem trzeba będzie poczekać przynajmniej kilka lat. Ale powiedzmy sobie jasno, że tego typu przekształcenia własnościowe nie są niczym niestandardowym, wręcz przeciwnie, taka tendencja, do łączenia potencjałów dużych podmiotów w tych sektorach, jest bardzo wyraźna.
Mamy jednak kilka kierunków wskazanych jako strategiczne przez prezesa Orlenu: petrochemia, energia odnawialna. Do tego można dodać jeszcze projekt małego atomu, który Obajtek chce rozwijać wspólnie z Michałem Sołowowem i jego Synthosem. Jakie są widoki na biznesowe sukcesy w tych obszarach?
Małe modułowe reaktory jądrowe to technologia obiecująca, bo daje szanse na sprawniejszą realizację inwestycji i mniejszą kapitałochłonność niż duże elektrownie o mocy 1000 MW lub większej, ale ich budowa to perspektywa najwcześniej końca dekady. W OZE nowe możliwości otworzą się dużo wcześniej, zwłaszcza jeżeli zielone światło od parlamentu dostanie rządowy projekt złagodzenia obostrzeń dla energetyki wiatrowej, czyli zasady 10H. Niedawno pożegnano jednego z głównych przeciwników tego kierunku w ekipie Mateusza Morawieckiego, czyli pełnomocnika ds. strategicznej infrastruktury energetycznej Piotra Naimskiego, za czym pójdą najprawdopodobniej zmiany w Polskich Sieciach Energetycznych, jednej z kluczowych spółek, jeśli chodzi o zarządzanie transformacją. Efekty tej poprawy koniunktury powinny być widoczne - w postaci fali zielonych inwestycji - już w perspektywie lat 2025-2026. Wtedy też będzie można ocenić, jaką rolę w tym procesie odegrał Orlen.
Bazowa działalność spółki, jaką jest wciąż segment paliwowy, nie będzie hamowała zielonych aspiracji megakoncernu?
Rywalizacja wewnętrzna, dyskusja pomiędzy różnymi spółkami i działami w ramach grupy na pewno będzie się odbywać. Władze Orlenu będą musiały wejść w rolę arbitra, który będzie je rozstrzygał. Jeśli nie uczynią tego wystarczająco sprawnie, spółka zostanie w tyle i będzie musiała gonić konkurencję, która wytyczy strategiczne dla branży kierunki wcześniej.
A petrochemia? Daniel Obajtek liczy tu na współpracę z Saudi Aramco.
Trudno przesądzić, jak ułoży się współpraca z Saudyjczykami po ich wejściu do gdańskiej rafinerii, ale jest w tym niewątpliwie jakaś szansa, choćby tylko ze względu na dywersyfikację dostaw i stabilny dostęp do surowca w skomplikowanych czasach. Aramco przez dziesięciolecia dobrze współpracowało choćby z Amerykanami, reinwestując środki z inwestycji w USA lokalnie, na tamtejszym rynku kapitałowym.
Odwołany niedawno minister Naimski i b. prezes PGNiG Piotr Woźniak podnosili obawy przed niekontrolowanym przejęciem strategicznych aktywów - m.in. w rafinerii czy bazach paliwowych, których zbycie było warunkiem zgody Komisji Europejskiej na transakcję - przez Rosję.
Osobiście w takie wrogie przejęcie nie bardzo wierzę. Orlen zarezerwował sobie prawo do pierwokupu, a oprócz tego sporo możliwości - jeśli nie zablokowania przekształceń własnościowych, to utrudnienia działalności nowemu podmiotowi poprzez regulacje - ma państwo. Inną kwestią jest, czy grozi nam niekontrolowane wpłynięcie na polski rynek większej ilości rosyjskiej ropy, np. na mocy wymiany tankowców między Saudi Aramco a podmiotami ze Wschodu. Tego tematu trzeba pilnować, ale nie wydaje mi się, żeby była to kwestia przesądzająca o sensie fuzji planowanej od lat, a jeszcze dłużej dyskutowanej.
Jeszcze przed nami finalizacja przejęcia przez Orlen PGNiG, która ma nastąpić w listopadzie. Z tym elementem planu prezesa Obajtka są związane jakieś ryzyka?
Owocem fuzji będzie niewątpliwie osłabienie PGNiG, które związane jest z trudną obecnie sytuacją finansową spółki. Ogromnym obciążeniem dla niej jest obowiązująca taryfa dla gospodarstw domowych, która - przy obecnych rekordowo wysokich cenach rynkowych gazu - sprawia, że musi dopłacać do naszych rachunków dziesiątki miliardów złotych. To odcisnęło się choćby na przyjętym parytecie wymiany, relatywnie niekorzystnym dla udziałowców gazowego koncernu.
To czynnik, który osłabi rolę gazu w naszej transformacji energetycznej?
To element szerokiej tendencji. Gazowe apetyty zarówno w energetyce, jak i w ciepłownictwie słabną, już to widać. A wiemy, że szczyt kryzysu gazowego wciąż jeszcze przed nami. Przy tak wysokich cenach rynek szuka alternatyw dla tego paliwa. W ten trend wpisuje się też polityka Brukseli, która dąży do wykorzystania sytuacji, by przyspieszyć dekarbonizację. Gazu rosyjskiego będzie dzięki temu w Europie mniej, to plus, ale rewersem tej monety będzie dodatkowe utrudnienie transformacji. Stanie się ona po prostu droższa, przynajmniej do czasu uzyskania dojrzałości np. przez technologie wodorowe czy bateryjne.
Formalne przejęcie gazowej spółki poprzedziła walka o wpływy, która objawiła się serią zmian kadrowych w jej władzach. Czy ten proces nie jest jedną z przyczyn niepełnego zakontraktowania gazu norweskiego, który ma popłynąć uruchamianym już za kilka tygodni rurociągiem Baltic Pipe?
Trudno się dziwić, że Daniel Obajtek - na ile może - dobiera sobie współpracowników, którzy realizują jego agendę. Ale rzeczywiście, rządowy program „stu prezesów na stulecie niepodległości” na pewno przyczynił się do pewnego bałaganu decyzyjnego i nie pomógł w zabezpieczeniu dostaw. A niepełne zakontraktowanie będzie tym większym problemem, że Baltic Pipe jest zbudowany jako odnoga prowadzącego do Niemiec rurociągu Europipe 2. Niewykluczone, że przy zwiększonym obecnie zapotrzebowaniu na norweski gaz będziemy musieli liczyć się z koniecznością rywalizacji o przepustowość z Niemcami. To nie ułatwi naszej sytuacji. Dostęp do gazu z Norwegii może stać się także kartą przetargową w rozgrywce o bałtycki offshore, czyli morską energetykę wiatrową.
Mimo wszystko wygląda na to, że - inaczej niż w Europie - w nadchodzącym sezonie grzewczym dla Polski to dostawy węgla, a nie gazu będą problemem numer jeden.
Tak, jest w tym wielka zasługa osiągnięć dywersyfikacyjnych zrealizowanych m.in. za sprawą Piotra Naimskiego. Polska jest nieźle przygotowana na krótkoterminowy szok gazowy. Z węglem sytuacja jest zgoła inna, bo nie przyjęliśmy do wiadomości strukturalnych problemów sektora wydobywczego, które - szczególnie w ostatnich latach - były łatane importem ze Wschodu. Mówiąc krótko, zapotrzebowanie na węgiel spada wolniej niż wydobycie. Jednocześnie nasze zdolności do odbioru i przeładunku dostaw morskich są bardzo ograniczone.
Można było tego uniknąć?
W niewielkim stopniu. Żeby zgromadzić zapasy na rok, zapełnić lukę węglową, musielibyśmy w ciągu kilku miesięcy przyjąć ponad 200 statków z węglem. No chyba że poczekalibyśmy na embargo unijne i zgromadzili zapasy węgla rosyjskiego. Tak zrobiły Niemcy. ©℗
Rozmawiał Marceli Sommer