Bez gazu i atomu pewne są niedobory mocy - mówi w rozmowie z DGP Marcin Roszkowski, prezes Instytutu Jagiellońskiego.

Marcin Roszkowski, prezes Instytutu Jagiellońskiego / mat. prasowe
Co kształt taksonomii z uwzględnionym gazem i atomem mówi o aktualnym bilansie sił wewnątrz Unii Europejskiej?
Dopuszczenie gazu i atomu oznacza dostosowanie tempa dekarbonizacji i polityki klimatycznej do fizycznych możliwości rynku. Tu nawet nie chodzi o warunki polskiego sektora, który wyróżnia się bardzo dużymi emisjami, ale o UE jako całość. Bez gazu i atomu Europa musiałaby się zmierzyć z gigantycznym niedoborem mocy. Zapotrzebowanie na energię będzie rosło i tego typu źródła muszą pomóc w utrzymaniu stabilności. I to nie tylko w ciągu najbliższego roku czy dwóch, ale co najmniej dekady. Taksonomia, nawet jeśli zakłada pewną przejściowość gazu, to i tak jest dowodem na przeformatowanie polityki unijnej.
Z drugiej strony gaz jest ograniczany nie tylko perspektywą czasową, ale też kryterium emisyjności - 270 g/kWh to niewiele.
Taksonomia w tym kształcie nie stanowi zaprzeczenia polityki klimatycznej. Dostrzega jednak to, co jest tu i teraz. Ceny energii szaleją nie tylko z powodu kosztów uprawnień do emisji CO2 czy cen gazu. To również pochodna niedużej dostępności mocy. Jeszcze dwa-trzy lata temu Komisja Europejska nie chciała słyszeć o inwestycjach w infrastrukturę i generację gazową. Ostatnie tygodnie pokazały jednak, że modele Brukseli szwankują.
Taksonomia to porażka unijnych zwolenników przyspieszania zmian w energetyce?
W pewnym sensie tak. Dotychczasowe aspiracje Brukseli zasadzały się przede wszystkim na zwiększaniu produkcji OZE. Okazało się jednak, że technologia bilansowania niesterowalnych źródeł nie nadąża za ambicjami unijnych biurokratów i nie ma możliwości, by tak szybko przestawiać się na OZE. Choć trzeba też stwierdzić, że również stawianie na gaz ma swoje słabe strony.
Jakie?
Głównym zagrożeniem jest uzależnienie się od gazu ze Wschodu. Materializuje się właśnie ryzyko, że zostaniemy zalani rosyjskim paliwem. Polska lada chwila będzie odbierać go z innych kierunków, ale w przypadku wielu państw europejskich wygląda to inaczej, czego bolesnym dla Warszawy przykładem jest Nord Stream 2. Stwierdzenie, że taksonomia to olbrzymi sukces Gazpromu, byłoby na wyrost, ale trzeba zauważyć, że Rosjanie będą mieli bardzo duży wpływ na europejską energetykę przez następne 10-15 lat.
Niemcy stawiający na rosyjski gaz sprzeciwiali się uznaniu za zrównoważoną energetyki jądrowej. Taksonomia zezwala również na to źródło. To porażka Berlina?
Niemcy, ograniczając atom w rozwoju na terenie Francji, tworzyliby rosnący popyt na inne technologie, których akurat są gospodarzami. Tamtejszy przemysł domaga się silnych mocy pochodzących z OZE i gazu. Model polegający na wygaszaniu źródeł atomowych może jednak nie przystawać do problemów wielu innych państw członkowskich, które przeraziła obecna sytuacja. A zapotrzebowanie na energię elektryczną nie będzie spadać - są prognozy mówiące o tym, że do 2040 r. będziemy potrzebowali nawet podwojenia mocy wytwórczych. Nie da się tego ignorować. Samo OZE nie rozwiąże problemu, a technologie, które mają ją wspierać, nie są tak komercyjnie rozpowszechnione. Zanim zaczniemy wdrażać rozwiązania oparte na wodorze, potrzebujemy czegoś, co pozwoli sprostać najbliższym wyzwaniom. Nie oceniałbym tego jednak w kategoriach wielkiej klęski Berlina. Niemcy to bardzo silna gospodarka, która i tak będzie w stanie uzyskać korzyści dla swoich firm.
Kryzys energetyczny spadł z nieba obrońcom źródeł konwencjonalnych?
Na pewno wymusił rewizję spojrzenia na mit o miksie opartym wyłącznie na OZE. Udowodnił też, że nie ma jednej dobrej technologii, która rozwiąże nasze problemy. Część rozdziałów jednak zamknięto. Możemy dyskutować o gazie czy atomie, ale nie ma już powrotu np. do mocy węglowych. Uznanie, że taksonomia pozwala Polsce na wolniejszą transformację energetyczną, byłoby zatem wielkim błędem. Elektrownie węglowe będą musiały być zastępowane, a taksonomia w obecnym kształcie otwiera drogę do tego, by to zrobić. Nie bez znaczenia jest też fakt, że jeszcze kilka lat temu atom uchodził za dość drogie źródło. W obliczu tak radykalnego wzrostu cen prądu w ciągu ostatnich lat przestał już razić swoją ceną.
Różnice w podejściu do energetyki mogą trwale zmienić relacje na linii Warszawa-Paryż-Berlin? Na ile to będzie istotny element całej polityki?
W sporze o energetykę Francja może stać się naszym cennym sojusznikiem. Wchodzimy natomiast w pewien spór z Niemcami. Nie przeceniałbym jednak tego w kontekście współpracy w innych kwestiach. Finalnie o stanowisku danego państwa będą decydować jego interesy, a nie sympatie czy antypatie. W kwestii energetyki każdy kraj chce dążyć do wytwarzania możliwie taniej i dostępnej energii.
Rozmawiał Grzegorz Kowalczyk