O atomie w Polsce mówi się tak długo, że już mało kto w niego wierzy. Teraz powstaniu reaktorów w naszym kraju mogą sprzyjać dwa czynniki: ponad 50 euro za emisję tony CO2 oraz konkurencja między rządem i Orlenem.
O atomie w Polsce mówi się tak długo, że już mało kto w niego wierzy. Teraz powstaniu reaktorów w naszym kraju mogą sprzyjać dwa czynniki: ponad 50 euro za emisję tony CO2 oraz konkurencja między rządem i Orlenem.
Drugi oddech polski program energetyki jądrowej wziął jesienią 2020 r., gdy rząd przyjął jego aktualizację i podpisał z USA umowę międzyrządową w zakresie rozwoju energetyki jądrowej. Następnie w marcu tego roku po kilku miesiącach negocjacji Skarb Państwa odkupił od PGE i pozostałych wspólników 100 proc. udziałów w atomowej spółce PGE EJ1. W czerwcu pełnomocnik rządu ds. strategicznej infrastruktury energetycznej Piotr Naimski poinformował, że spółka zmieni nazwę na Polskie Elektrownie Jądrowe. Ale nadal panował sceptycyzm co do planu bodowy atomu w Polsce, a wskazywany w PPEJ termin 2033 r. na uruchomienie pierwszego reaktora jest szeroko kontestowany.
W międzyczasie Synthos rozwijał swój projekt małego reaktora na bazie porozumienia z końca 2019 r. z japońsko-amerykańską spółką GE Hitachi Nuclear Energy. Tyle że małych reaktorów nie przewidywał polski program jądrowy (PPEJ). Spółka Michała Sołowowa próbowała przecierać szlaki – zgłosiła swoje uwagi w konsultacjach PPEJ i nawiązała dialog z Państwową Agencją Atomistyki. Jednak trudno realizować tego rodzaju projekty bez regulacyjnego wsparcia państwa i po początkowym zainteresowaniu opinii publicznej projektem Synthosu sprawa przycichła. Wtem pojawiły się pogłoski o możliwej współpracy z Orlenem, który nie wykazywał wcześniej zainteresowania przynajmniej dużym atomem.
Tydzień po pierwszych doniesieniach, prezes Orlenu Daniel Obajtek poinformował, że paliwowa spółka podpisała ramową umowę o współpracy z Synthosem. Ma powstać spółka celowa, która zajmie się rozwojem małego reaktora GE Hitachi Nuclear Energy BWRX-300. Przedstawiciele obu spółek podkreślali, że to najbardziej zaawansowany projekt na rynku – z szansą pojawienia się w Polsce w latach 30., choć dotąd małe reaktory miały zastosowanie tylko w wojsku. Prezes Synthosu Zbigniew Warmuz otwarcie przyznał, że przy obecnych przepisach tylko państwo może budować atom i że to musi się zmienić. Pytany o to przez DGP Daniel Obajtek potwierdził, że odpowiednia legislacja w tym zakresie jest „mocno potrzebna”. Ale, jak zauważył, państwu polskiemu zależy na nowoczesnych technologiach. Dopytywany o konkurencję z rządem na polu atomu i o konkurencję ze spółkami energetycznymi na polu offshore zasugerował, że konkurencja to nic złego, jeśli odbywa się z korzyścią dla całej gospodarki. – Idziemy dwutorowo, zobaczymy, komu szybciej uda się w Polsce wybudować reaktor jądrowy – powiedział szef Orlenu.
We wtorek na konferencji koncernu z okazji podpisania porozumienia z Synthosem nie był obecny nikt z rządu, co komentatorzy tłumaczą obecnością samego Synthosu. Jednak podobnie było na zeszłotygodniowej uroczystości z okazji zawarcia aneksu z GE Power w sprawie przestawienia inwestycji w Ostrołęce z węgla na gaz. Tymczasem gdy w lipcu ubiegłego roku ogłaszano zamiar przejęcia PGNiG, obecni byli premier i wicepremier. Oba ostatnie wydarzenia – w Ostrołęce i w Warszawie – można odbierać jako transformacyjne, powstaje zatem pytanie, czy rząd w obliczu problemów partyjnych nie zaczyna się od nich dystansować. Sam Orlen może sobie pozwolić na przyspieszenie w tym zakresie, bo w przeciwieństwie do spółek energetycznych takich jak PGE, Tauron czy Enea, jest w zasadzie wolny od aktywów węglowych.
Dalszy ciąg materiału pod wideo
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama