Zakończenie dotacji z „Mojego prądu” wycięłoby z rynku co najmniej połowę instalatorów paneli, zniknęłyby tysiące miejsc pracy – alarmuje branża.
18 grudnia kończy się drugi nabór wniosków do programu „Mój prąd”, który – wszystko na to wskazuje – wyczerpie pulę 1 mld zł na dotacje na mikroinstalacje PV. Program walnie przyczynił się do boomu fotowoltaicznego w Polsce – powstały setki firm instalujących panele, branża obawia się jednak o to, co dalej. Resort klimatu poinformował nas, że decyzja nastąpi „w ciągu kilku tygodni”.
Zdaniem Bartosza Majewskiego z zarządu Edison Energia, jednej z największych firm instalujących fotowoltaikę, „Mój prąd” jest programem, który nie generuje znaczących wydatków dla budżetu, a przynosi ogromne korzyści. – Program kosztuje państwo około miliarda złotych rocznie, drugi miliard kosztuje ulga podatkowa dla prosumentów, tymczasem łączne nakłady inwestycyjne na instalacje PV w tym roku szacujemy na ok. 6 mld zł, czyli państwo wkłada 2 mld zł, a prywatni inwestorzy dokładają 4 mld zł.
Dzięki temu zainstalowane moce fotowoltaiczne wzrosły z 0,5 GW w 2018 r. do blisko 2,7 GW obecnie – mówi DGP Majewski. Kolejne korzyści, według szacunków firmy, to 30–40 tys. miejsc pracy i 1 mld zł dochodów z VAT i PIT. Bez programu – w jego ocenie – mogłaby zniknąć z rynku nawet ponad połowa firm zajmujących się instalacją paneli, a zmniejszenie jego budżetu w kolejnym roku oznaczałoby spowolnienie jedynego obecnie napędu krajowej transformacji energetycznej. A potencjał jest wciąż duży, bo panelami pokryte jest 250 tys. dachów z 5 mln domów jednorodzinnych, przy czym rocznie oddawanych jest 140 tys. kolejnych.
Z kolei zdaniem Dawida Zielińskiego, prezesa notowanej na NewConnect firmy Columbus Energy, gdyby „Mój prąd” miał zostać wygaszony, to dla zachowania przewidywalności na rynku wszyscy, którzy złożyli wnioski, powinni dostać wsparcie, nawet po przekroczeniu budżetu. – Wtedy rynkowi zostaną ulga termomodernizacyjna i program „Czyste powietrze” z elementem PV, co dla dużych firm byłoby z korzyścią, bo rynek zacząłby się szybciej konsolidować. Niestety mamy niefortunną sytuację z COVID-19, więc gdyby ktoś wycofał teraz „Mój prąd”, bardzo zmniejszył pulę środków lub zmienił zasady gry, to zdestabilizowałby rynek – mówi DGP Zieliński. Także on szacuje, że zatrzymanie wsparcia mogłoby spowodować eliminację z rynku połowy doradców i instalatorów. Jego zdaniem „Mój prąd” mógłby być włączony do „Czystego powietrza” – pod warunkiem uproszczenia i informatyzacji. Albo rozszerzony o dofinansowanie pomp ciepła, magazynów energii czy ładowarek do samochodów elektrycznych. O możliwości rozszerzenia programu o dofinansowanie domowych ładowarek do aut elektrycznych wspominał we wrześniu minister klimatu Michał Kurtyka, nie sprecyzował jednak, czy zostałby wówczas powiększony budżet programu.
Inne wyliczenia dotyczące liczby miejsc pracy w branży przedstawia Grzegorz Wiśniewski z Instytutu Energetyki Odnawialnej. Według nich w przeliczeniu na pełne etaty w całym roku (nie wliczając dorywczego zatrudnienia) w 2020 r. dojdziemy do 7 tys. Wiśniewski przypomniał rzeź niewiniątek na rynku fotowoltaicznym, gdy w 2016 r. wycofano jednocześnie prosumenckie taryfy gwarantowane i program „Prosument” Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska. Z tego powodu w 2017 r. zatrudnienie w branży z ok. 2 tys. pełnych etatów zmalało o połowę. – To uczy nas, co znaczy euforia na rynku i dotacje. Wtedy część firm uratowały pierwsze konkursy regionalne w ramach funduszy unijnych – mówi DGP prezes IEO.
Dlatego, jak zaznacza, większe zmiany we wsparciu trzeba wprowadzać planowo. Jego zdaniem etap prosumencki rozwoju fotowoltaiki przestanie dominować za dwa lata, a rosnąć będzie segment farm opanowany przez większe firmy, zaś mniejsze powinny przestawiać się z prosumentów indywidualnych na biznesowych. – Najlepszą opcją byłoby przedłużenie „Mojego prądu” z mniejszą intensywnością wsparcia dla fotowoltaiki i przesunięciem środków na baterie i magazyny ciepła. Z drugiej strony powinny być wdrożone – zapowiedziane w dyrektywach UE – dynamiczne taryfy na prąd oraz możliwości sprzedaży nadwyżek energii z mikroinstalacji, co zapewniłoby prosumentom opłacalność – podsumowuje.