Wszystko wskazuje na to, że nowelizacja ustawy o cenach prądu zostanie przyjęta jeszcze przed weekendem. Potwierdzają się więc nasze informacje z ubiegłego tygodnia.
Projekt wpłynął do parlamentu w poniedziałek. W środę odbyło się pierwsze i drugie czytanie na komisji energii i Skarbu Państwa. Posłowie jednogłośnie przyjęli projekt i skierowali go do dalszych prac, nie bacząc na krytykę Macieja Bando, prezesa Urzędu Regulacji Energetyki. Mimo że nowelizacja odsuwa ryzyko ingerencji w jego kompetencje, szef URE jest bardzo sceptyczny. – To jest koniec rynku energii, koniec wysiłków, aby funkcjonował naturalnie, a ceny nie rosły w sposób spekulacyjny. Ingerencja polityczna, z którą mamy do czynienia, cofa nas o 20, a może i 30 lat – ocenił Bando na posiedzeniu komisji.
Chodzi o to, że mieliśmy już kiedyś w Polsce dopłaty dla producentów energii, kontrakty długoterminowe, które miały gwarantować opłacalność budowy elektrowni. Jednak UE uznała je za mechanizm zaburzający konkurencję i nakazała ich rozwiązanie. Teraz tworzymy ich „protezę”.
Prezes URE zwrócił uwagę, że za produkcję ok. 90 proc. energii odpowiadają dziś spółki państwowe. – To daleko posunięta koncentracja, która rozpoczęła się w latach poprzednich i trwa – mówił. Jego zdaniem dwa elementy zawarte w ustawie o cenach prądu są godne pochwały: obniżka akcyzy i opłaty przejściowej, która jest elementem opłaty za dystrybucję. Inne działania określił jako „destrukcyjne dla rynku działanie”.
Przypomnijmy: mechanizm ustawy prądowej opiera się na tym, że spółki handlujące energią dostaną rekompensaty z tytułu wzrostu kosztów działalności. Ceny energii w hurcie zdrożały w 2018 r. m.in. dlatego, że wzrósł koszt zakupu uprawnień do emisji CO2. Nasza energetyka oparta na węglu potrzebuje ich bardzo dużo. Wpływy ze sprzedaży uprawnień trafiają do budżetu. Jednak zamiast inwestować te pieniądze np. w źródła o niskiej emisji, rząd skieruje je z powrotem do odbiorców. Cel ustawy jest sprzeczny z planami Unii Europejskiej, która dąży do redukcji emisji CO2. Dlatego można przypuszczać, że nawet jeśli Bruksela zatwierdzi finalny projekt ustawy prądowej, to nie zezwoli na stosowanie tego rozwiązania bezterminowo. I mimo prawnej ekwilibrystyki Ministerstwa Energii należy się spodziewać, że ceny energii elektrycznej będą musiały zostać urealnione.
– Nie widzę prostych rozwiązań. Obawiam się, że próba odkręcenia obecnie tej sytuacji przyniosłaby szereg negatywnych skutków – uważa prezes URE.
Ustawa ograniczająca wzrost cen energii została uchwalona 28 grudnia 2018 r. Mimo że weszła w życie od stycznia, to do dziś nie jest stosowana, bo nie ma do niej rozporządzeń wykonawczych. Konieczność nowelizacji przepisów jeszcze opóźnia termin, w którym machina rekompensat będzie mogła ruszyć.
Tymczasem więksi odbiorcy energii skarżą się, że dostają podwyżki, i to słone, bo nawet o 60 proc. Ale nie brakuje też firm, którym kończą się umowy i nie mogą znaleźć nowych sprzedawców. Firmy handlujące energią brak ofert tłumaczą prawnym chaosem. Można też usłyszeć, że zamiast przedstawić regularną ofertę, wolą zostać sprzedawcą rezerwowym, który zabezpiecza ciągłość dostaw energii, ale robi to po interwencyjnych stawkach, dwa–trzy razy wyższych od cen rynkowych. W kilkunastoletniej historii funkcjonowania detalicznego rynku energii elektrycznej takiej sytuacji nie było jeszcze nigdy.
UE nie zezwoli na stosowanie tego rozwiązania bezterminowo