W Niemczech decyzję o pożegnaniu z węglem podjęła Komisja Węglowa. Chadecy i socjaldemokraci jeszcze w umowie koalicyjnej przenieśli odpowiedzialność w tej sprawie na niezależne grono eksperckie. Ciało, które rozpoczęło obrady latem 2018 r., stanowiło barwną mieszankę branż i odmiennych interesów. Spośród jego 28 członków szef niemieckiego Greenpeace’u i inni ekolodzy mieli tyle samo do powiedzenia, co przedstawiciele związków zawodowych, przemysłu ciężkiego i światanauki.
Ekolodzy chcieli wyłączyć wszystkie elektrownie węglowe już do 2030 r., ale dla przemysłu zmiany są zbyt nagłe. RWE przestrzega przed widmem zwolnień i rosnących cen prądu. Jednocześnie wszyscy zgadzają się co do jednego: dobrze, że podjęto decyzję, która wskazuje kierunek zmian na rynku energii i transformacji energetycznej kraju na następne 20 lat. W Polsce z kolei z trudem montujemy finansowanie, przynajmniej 6 mld zł, dla kolejnej węglowej kolubryny, czyli 1000 MW w Ostrołęce. Nie potrafimy odpowiedzieć na pytanie, ile węgla będziemy wydobywać, bo inne wielkości zapisano w dokumencie Polityka energetyczna do 2040 r., a inne w wysłanym do Brukseli Planie energetyczno-klimatycznym.
Niemiecki rząd potrzebował decyzji–symbolu. Społeczeństwo od lat domagało się zdecydowanej walki z emisją dwutlenku węgla. Wskazywały na to liczne demonstracje, okupacja lasu Hambach, na którego terenie RWE chciał wydobywać węgiel brunatny, w końcu sondaże i systematycznie rosnące poparcie dla Zielonych, na których głos chce obecnie oddać co piąty obywatel RFN. Kompromis udało się osiągnąć dlatego, że rząd na proces odejścia od węgla przewidział w budżecie miliardyeuro.
Rządzący mają świadomość, że 60 tys. osób bezpośrednio i pośrednio zatrudnionych w branży węglowej oraz ich rodziny i przyjaciele to potencjalni wyborcy. Decyzja Komisji Węglowej, która nie rozwiewa ich obaw o przyszłość, wywołuje frustrację i lęk, mogłaby ich popchnąć w ramiona populistów z Alternatywy dla Niemiec. Dlatego do czterech krajów związkowych, gdzie obecnie wydobywa się i spala węgiel, przez najbliższe dwie dekady popłynie przynajmniej 40 mld euro. Środki będą inwestowane w nową infrastrukturę, instytucje i kwalifikacje pracowników niezbędne do stworzenia od podstaw całych branż, które napędzą regiony wprzyszłości.
W zeszłym roku niemal 50 proc. prądu wytworzyły elektrownie węglowe i atomowe. Atom zostanie wyłączony już w 2022 r. Raport Komisji ustalił, że do 2030 r. w efekcie zamykania kolejnych elektrowni udział węgla w ogólnym miksie energe tycznym ma wynosić zaledwie kilka naście procent. Niemiecki, bardzo energochłonny przemysł będzie coraz bardziej zależeć od odnawialnych źródeł energii i gazu. W obu przypadkach potrzebna jest gwałtowna rozbudowa infrastruktury, którą trzeba jakoś sfinansować. Niemal pewne są podwyżki cen energii. Dlatego od 2023 r. ok. 2 mld euro rocznie ma popłynąć na państwowe subwencje dla przemysłu i osób prywatnych, łagodzące wzrostcen.
To prawie jak w Polsce. U nas w tym roku rekompensaty za wzrost cen mają wynieść według rządu 9 mld zł, według Lewiatana – 13 mld zł, a według wyliczeń DGP na podstawie analiz banków nawet 16 mld zł. Niemcy to kilkukrotnie większa gospodarka, a kwota dopłat jest bardzo podobna. Gdyby jednak w Polsce zapadły konkretne decyzje co do przyszłości energetyki (decyzji o budowie atomu nadal nie ma, a o odejściu od węgla nikt nawet nie próbuje rozmawiać, bo nad Wisłą wszyscy boją się górników), to i rekompensaty byłyby dla Brukseli bardziejstrawne.
Może się jednak okazać, że w jeszcze jednej kwestii prądowej będziemy jak Niemcy: gdy Komisja Europejska zdecyduje się wszcząć postępowanie przeciwko nam za naruszanie niezależności regulatora (Niemcy zrobili to w rozporządzeniu, my w ustawie). Może jednak nie oglądajmy się wiecznie na innych, tylko zacznijmy zmiany odsiebie.