Angela Merkel poprowadzi negocjacje, których celem jest ustalenie daty odejścia Niemiec od czarnego paliwa. Regiony górnicze żądają miliardów euro
Poświęconą temu tematowi konferencję kanclerz zwołała na dzisiejszy wieczór. W spotkaniu wezmą udział premierzy czterech krajów związkowych, na terenie których działają kopalnie węgla brunatnego i elektrownie wykorzystujące surowiec: Saksonii, Brandenburgii, Saksonii-Anhalt położonych na wschodzie Niemiec oraz Nadrenii Północnej-Wesfali (NRW) leżącej na zachodzie. Oprócz polityków z regionów w urzędzie kanclerskim stawią się ministrowie finansów, gospodarki i środowiska oraz czterech przewodniczących Komisji ds. Wzrostu, Zmian Strukturalnych i Zatrudnienia (Komisja Węglowa).
W czasach rządów Angeli Merkel rozpędu nabrał program transformacji energetycznej Energiewende, który ma doprowadzić w Niemczech do produkcji energii elektrycznej tylko ze źródeł odnawialnych. Magazyn „Der Spiegel” spekuluje, że włączenie się niemieckiej kanclerz w negocjacje ma na celu przezwyciężenie zagrażającego całemu programowi impasu w rozmowach.
Komisja Węglowa nie ma się dotychczas czym pochwalić. Powstała w połowie ubiegłego roku. W jej skład powołano niemal 30 przedstawicieli polityki, biznesu i organizacji ekologicznych. Do końca listopada ub.r. miała zaprezentować raport końcowy z wiążącą datą odejścia Niemiec od węgla. Miał to być klarowny sygnał przed startem konferencji klimatycznej COP24 w Katowicach, że Niemcy pozostają europejskim liderem zielonej transformacji. Do prezentacji raportu jednak nie doszło. Również nowa data, 1 lutego br., stoi pod znakiem zapytania. Przeszkodą w zaprezentowaniu wyników stanowią głosy przedstawicieli krajów związkowych, którzy uważają, że komisja nie bierze dostatecznie pod uwagę zmian na rynku pracy, do których dojdzie w trakcie stopniowego odcinania kraju od węgla. Premierzy landów domagają się klarownej strategii dla ich regionów na czas transformacji.
Spór toczy się o potężne pieniądze. Z dotychczasowych wypowiedzi ministra finansów Olafa Scholza wynika, że rząd federalny może w okresie transformacji przeznaczyć na odchodzenie od węgla ok. 1,5 mld euro rocznie. Premierzy trzech wschodnich landów domagają się większych środków. Koszty szacują na przynajmniej 60 mld euro w ciągu następnych 30 lat.
– Te zmiany strukturalne są najważniejszym projektem we wschodnich Niemczech w nadchodzących dziesięcioleciach – argumentował Michael Kretschmer, premier Saksonii w opublikowanym komunikacie. W rozmowie z dziennikarzami grupy medialnej Funke Kretschmer przekonywał, że podczas styczniowych rozmów z przedstawicielami rządu federalnego będzie chciał podjęcia decyzji na temat „nowych, dobrze płatnych miejsc pracy”.
Również regionalni przedstawiciele NRW chcą więcej pieniędzy. – Dla NRW to wyzwanie tego stulecia. Jeśli prace Komisji Węglowej doprowadzą do mądrych rezultatów, będzie to też szansa stulecia – przekonywał w zeszły piątek Andreas Pinkwart, minister gospodarki w regionalnym rządzie NRW. Pinkwart zaznaczył, że jego kraj związkowy oczekuje, że rząd federalny na cele odejścia od węgla w jego landzie przeznaczy „ponad 10 mln euro” w okresie najbliższych dziesięcioleci.
Z cząstkowego raportu, który Komisja Węglowa opublikowała na temat skutków odejścia od węgla, wynika, że branża zatrudnia ok. 20 tys. pracowników. Natomiast każde bezpośrednie miejsce pracy w przemyśle węglowym generuje jedno dodatkowe miejsce pracy w danym kraju związkowym i jeszcze jedno w innym regionie Niemiec. Eksperci szacują zatem, że planowana transformacja dotknie razem 60 tys. wysoko wykwalifikowanych pracowników.
Rząd federalny już w tym roku zacznie wypłacać regionom pieniądze. Kasy landów otrzymają po 150 mln euro na rozpoczęcie reform strukturalnych. Do 2021 r. wszystkie cztery kraje związkowe otrzymają razem 1,5 mld euro. Na ile zostaną uzgodnione końcowe koszty transformacji, zależy m.in. od przebiegu dzisiejszych rozmów.
Istotnym czynnikiem są nie tylko pieniądze, ale też czas. Liczne organizacje ekologiczne domagają się, aby do zamknięcia wszystkich kopalni i elektrowni doszło już w 2030 r. Komentatorzy uważają tę datę za nierealną. Premier Saksonii Krestchmer w komunikacie zasugerował rok 2045 jako prawdopodobny termin.
Kanclerz, negocjując dziś kres całej branży, musi uwzględnić nie tylko interesy regionalnych polityków, którzy boją się o utratę miejsc pracy, co przełoży się na niezadowolenie ich wyborców. Również niemiecki przemysł zgłasza obawy, że zbyt szybka rezygnacja z węgla przełoży się na dalsze podwyżki cen energii. – Jeśli ceny energii elektrycznej nadal będą rosły, może to doprowadzić do strukturalnej zapaści w energochłonnych gałęziach przemysłu – powiedział Utz Tillmann, szef niemieckiego Związku Przemysłu Chemicznego w wywiadzie dla agencji prasowej Bloomberg. Tillmann domaga się od polityków skupienia się na redukcji kosztów. Postulat nierealny, jeśli Niemcy chcą kontynuować transformację energetyczną.
Równie silne są naciski wywierane przez organizacje ekologiczne oraz społeczeństwo. 59 proc. Niemców uważa, że elektrownie węglowe powinny zostać wkrótce zamknięte. Po tym jak Komisja Węglowa ogłosiła opóźnienie w publikacji końcowego raportu, w demonstracjach „Zatrzymać węgiel” zorganizowanych 1 grudnia ub.r. w Berlinie i w Kolonii wzięło udział 36 tys. osób. Na popularność tematu w opinii publicznej wpływ miały warunki pogodowe zaistniałe w ubiegłym roku w Niemczech. 2018 r. był najcieplejszym i najsuchszym rokiem od czasu prowadzenia w tym kraju pomiarów. Licznym doniesieniom o suszach często towarzyszyły komentarze o konieczności odejścia od nieekologicznych źródeł energii.
W 2018 r. 35,2 proc. prądu w Niemczech pochodziło z OZE i tym samym odsetek ten zrównał się z produkcją z węgla kamiennego i brunatnego. W opinii Petera Altmaiera, obecnego ministra gospodarki i energii, udział węgla musi spaść do 10 proc. już w 2030 r., jeśli Niemcy chcą dotrzymać zobowiązań wynikających z porozumienia paryskiego. W umowie koalicyjnej obecnego rządu tworzonego przez chadeków i socjaldemokratów partie zobowiązały się, że do 2030 r. 65 proc. prądu będzie pochodziło ze źródeł odnawialnych.
W ubiegłym roku ponad jedna trzecia prądu w RFN pochodziła z OZE