„Emerytura jak nieustające wakacje” – można było usłyszeć w klipie reklamowym jednego z polskich otwartych funduszy emerytalnych pod koniec lat 90. O tym, że to nie do końca prawda, przekonują się boleśnie mieszkańcy Chile.
„Emerytura jak nieustające wakacje” – można było usłyszeć w klipie reklamowym jednego z polskich otwartych funduszy emerytalnych pod koniec lat 90. O tym, że to nie do końca prawda, przekonują się boleśnie mieszkańcy Chile.
W drugiej połowie sierpnia kilkadziesiąt tysięcy Chilijczyków przemaszerowało ulicami Santiago, stolicy kraju, protestując przeciwko głodowym emeryturom. Wśród bogatego asortymentu akcesoriów protestu znalazły się m.in. trumny z napisem „No AFP”. Pod skrótem „AFP” kryją się fundusze emerytalne, w Chile noszące oficjalną nazwę Administradoras de Fondos de Pensiones.
Chilijskie protesty to smutne memento dla systemu, który stawiano za wzór wielu krajom świata, w tym Polsce. Problem jest poważny, bo wielu chilijskich emerytów otrzymuje uposażenie mniejsze niż minimalne wynagrodzenie w kraju, wynoszące obecnie 250 tys. pesos, co w przeliczeniu daje niewiele ponad 1450 zł. W rzeczywistości większość emerytów otrzymuje co miesiąc na konto równowartość kilkuset złotych.
Filary w praktyce
System emerytalny w Chile, podobnie jak w Polsce, składa się z trzech filarów. Pierwszy stanowi element zabezpieczenia socjalnego; otrzymują z niego emerytury tylko te osoby, które nie są wypłacane z żadnego innego filaru; świadczenie to nazywa się Pensión Básica Solidaria (PBS). Dodatkowo pierwszy filar finansuje również dodatek wyrównawczy do niskich emerytur z drugiego filaru; świadczenie nazywa się Aporte Previsional Solidario (APS). Drugi filar to oczywiście fundusze emerytalne, do których co miesiąc spływa 10 proc. uposażenia każdej osoby pracującej (jednak nie więcej niż 1,7 mln chilijskich pesos, czyli 10,3 tys. zł). Oszczędzanie w trzecim filarze, tak samo jak w Polsce, jest dobrowolne. Aby jednak zachęcić do samodzielnego odkładania, państwo oferuje obywatelom ulgi podatkowe.
Jednak w przeciwieństwie do Polski w Chile zdecydowano, że na emeryturę będzie się oszczędzać tylko w drugim filarze. Składki wędrują więc tylko do sześciu funduszy emerytalnych (przed 2011 r. było ich pięć). Warto przypomnieć, że po reformie z 1999 r. nad Wisłą na emeryturę składały się wypłaty zarówno z otwartych funduszy emerytalnych, jak i Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. Z perspektywy budżetu ten system się opłacił. O ile przeciętnie kraje OECD przeznaczały na wydatki emerytalne w 2014 r. średnio 7,9 proc. PKB, o tyle w Chile było to tylko 3,2 proc. (dla porównania w Polsce wskaźnik przyjął wartość 10,9 proc. PKB).
Natomiast z punktu widzenia obywatela system okazał się katastrofalny w skutkach. Jak wynika z badań przeprowadzonych przez powołaną w 2014 r. przez prezydent Michelle Bachelet specjalną komisję ds. reformy systemu emerytalnego (tzw. komisja Bravo), w latach 2007–2014 połowa chilijskich emerytów otrzymywała uposażenie równe bądź niższe niż 82,6 tys. chilijskich pesos, co przy obecnym kursie przekłada się na 480 zł – i to po uwzględnieniu dodatku wyrównawczego APS. Co więcej, zachodzi znacząca różnica pomiędzy wysokością emerytur wypłacanych mężczyznom i kobietom. O ile połowa panów co miesiąc otrzymuje na konto sumę równą lub mniejszą niż 112,3 tys. peso (ok. 650 zł), o tyle połowa pań musi się zadowolić uposażeniem równym lub niższym niż 42,5 tys. pesos, czyli 247,5 zł.
Sumy te wyglądają jeszcze gorzej, jeśli weźmie się pod uwagę tzw. stopę zastąpienia, czyli stosunek emerytury do przeciętego wynagrodzenia w trakcie ostatnich 10 lat aktywności zawodowej. Według komisji Bravo dla połowy emerytów jest ona nie większa niż 34 proc., przy czym znów mężczyźni mogą liczyć na więcej (60 proc.) niż kobiety. Nowym systemem zostali objęci wszyscy, którzy weszli na rynek pracy po 31 grudnia 1982 r. Jego obecny kształt jest efektem reformy z 2008 r., która wprowadziła m.in. dodatek APS. Aż strach pomyśleć, jakiej wysokości byłyby emerytury, gdyby reformy nie wprowadzono.
Patologie, które znamy
System emerytalny w Chile budzi wątpliwości nie od dziś. Jego podstawową słabością jest to, że premiuje osoby o długiej i stabilnej karierze zawodowej. To jednak przywilej nielicznych mieszkańców kraju. Z rządowych danych wynika, że emeryci odprowadzający składki nieprzerwanie przez 30 lat lub dłużej cieszą się dzisiaj uposażeniem w wysokości 70 proc. lub więcej zarobków z ostatniej dekady aktywności zawodowej. Grupa ta stanowi jednak zaledwie 0,2 proc. wszystkich emerytów.
Winny temu częściowo jest chilijski rynek pracy, gnębiony przez znane z Polski patologie. Składki odprowadzane są tylko w przypadku pracowników etatowych, co automatycznie pogarsza sytuację zatrudnionych na umowach śmieciowych. Problem mają również osoby samozatrudnione. Co więcej, bardziej poszkodowane są kobiety, które mają przerwy w pracy związane z macierzyństwem. Dodatkowo nikt nie odprowadza składek za osoby bezrobotne. W efekcie komisja Bravo ustaliła, że przeciętnie mieszkańcy Chile odprowadzali składki tylko przez 40 proc. swojego życia zawodowego. W takiej sytuacji nie może być mowy o godziwych emeryturach.
Z punktu widzenia obywatela chilijski system emerytalny okazał się fatalny. Jak wynika z badań przeprowadzonych przez powołaną w 2014 r. przez prezydent Michelle Bachelet specjalną komisję, w latach 2007–2014 połowa emerytów otrzymywała uposażenie równe bądź niższe niż 82,6 tys. chilijskich pesos, co przy obecnym kursie przekłada się na 480 zł – i to po uwzględnieniu dodatku wyrównawczego
Problem głodowych emerytur nie jest w Chile nowy. Miała go złagodzić reforma przeprowadzona w 2008 r., kiedy rząd zdecydował się wprowadzić zalecenia wydane przez poprzednią prezydencką komisję ds. systemu emerytalnego, zwaną komisją Marcela. To wtedy m.in. utworzono świadczenia PBS oraz APS, rozszerzono obowiązek odprowadzania składek na samozatrudnionych, państwo wzięło na siebie również opłacanie składek matkom na urlopie macierzyńskim (w wysokości takiej, jaką przyjęłyby one w sytuacji, gdyby matka zarabiała minimalne wynagrodzenie).
Swoje zalecenia przedstawiła również komisja Bravo; jej eksperci nie mają wątpliwości, że jedynym rozwiązaniem problemu głodowych emerytur jest większe zaangażowanie państwa. Część z propozycji komisji uwzględnia przedstawiony 9 sierpnia przez prezydent Bachelet pakiet reform. Zawiera on m.in. stworzenie dodatkowej daniny w wysokości 5 proc. wynagrodzenia, płatnej przez pracodawcę, która ma wspomóc wyrównywanie najniższych emerytur. Do obecnych sześciu funduszy emerytalnych ma także dołączyć siódmy, państwowy, co ma wpłynąć na zwiększenie konkurencji między funduszami. Jej iluzoryczność była jedną z przyczyn porażki starego systemu, bowiem instytucje te de facto nie konkurowały ze sobą, inkasując m.in. podobnej wielkości prowizje. W ten sposób Chile przechodzi ciekawą drogę – od całkowitego wycofania się państwa z kwestii emerytur po powolny powrót wymuszony okolicznościami.
Co ciekawe jednak, chociaż wśród sierpniowych protestujących byli zwolennicy powrotu do starego systemu a la Zakład Ubezpieczeń Społecznych, propozycja taka nie znalazła akceptacji komisji Bravo, składającej się z 24 ekspertów chilijskich i zagranicznych. Likwidację funduszy emerytalnych przewidywał tylko jeden pakiet rekomendacji z trzech dyskutowanych przez komisję. W wewnętrznym głosowaniu poparł go tylko jeden ekspert – prof. Leokadia Oręziak.
Chłopcy z Chicago
Reforma emerytalna w Chile była owocem prac „chłopców z Chicago” (Chicago boys). Terminem tym określa się młodych, chilijskich ekonomistów, którzy zdobyli wykształcenie na amerykańskich uczelniach w latach 50., 60. i 70., a którzy po powrocie do kraju zdobyli duży wpływ na kształt polityki podawczej. Pierwsza grupa przybyła do Wietrznego Miasta w drugiej połowie lat 50. w ramach wymiany studenckiej. Tam zapoznali się z radykalną myślą Miltona Friedmana, który zrobił na nich takie wrażenie, że po powrocie do kraju zaczęli tworzyć własny program gospodarczy dla Chile. Ze względu na jego kompleksowość, a także objętość przezwali go „el ladrillo” – „cegła”.
Cegłę na początku lat 70. zaprezentowali jednemu z wojskowych, który później został członkiem junty, jaka wyniosła w 1973 r. do władzy Augusto Pinocheta. W ten sposób udało im się przebić z radykalną myślą ekonomiczną do kręgów rządowych; ich wpływ na juntę tylko się umocnił, kiedy się okazało, że proponowane przez nich polityki pozwalają znacząco zwiększyć tempo rozwoju gospodarczego. José Pinera, architekt reformy emerytalnej, także był jednym z chłopców z Chicago, chociaż późniejszym (skończył studia w USA w 1974 r.). Paul Craig Roberts, jeden z ojców reaganomiki, zażartował kiedyś, że reforma systemu emerytalnego wystarczyła, żeby Pinera zapisał się na kartach historii, „ale on dodatkowo sprywatyzował służbę zdrowia”.
System emerytalny nie jest jedyną domeną, w której rząd musi odkręcać radykalne pomysły z minionych lat. Regularnie na ulice kraju wychodzą studenci, którzy domagają się wprowadzenia darmowej i powszechnej edukacji wyższej. Ostatnie wystąpienia miały miejsce w maju tego roku; zdesperowani młodzi ludzie starli się z policją, siły porządkowe musiały użyć armatek wodnych. Co więcej, Chile jest jednym z najbardziej rozwarstwionych krajów OECD, co również sprawia, że ludzie wychodzą na ulice. Prezydent Bachelet doszła do władzy m.in. dzięki głoszonym przez siebie lewicowym hasłom. Oburzenie więc wywołało to, kiedy zapowiedziała zmniejszenie skali reform pod wpływem słabszej kondycji gospodarki (PKB kraju urósł w II kw. br. o 1,5 proc.). Trudno dziś przewidywać, jak daleko posunie się w kwestii systemu emerytalnego.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama